Być może, gdyby jego album „Long Way Down” ukazał się rok później, Tom Odell skorzystałby na eksplozji popularności swoich rodaków Sama Smitha i Eda Sheerana i z miejsca awansował do ścisłego światowego topu. Niestety, w 2013 poznali się na nim głównie Brytyjczycy, ciepło przyjmując debiut 23-letniego wówczas wokalisty, intrygującego nieco staroświeckim stylem swojej twórczości, w której na pierwszy plan przebijała się fascynacja Eltonem Johnem. Odell miał także w rękawie asa w postaci hitowej ballady „Another Love”. Mimo wad wytkniętych w paru recenzjach (słynne 0/10 w NME), płyta znalazła ponad 300 tysięcy nabywców, dając Tomowi platynę. Nowy krążek ma wszystko, by ten wynik przebić.
Odell mógł nagrać płytę bezpieczną, wydłubać kilka klonów „Another Love” i z pewnością poradziłby sobie znakomicie. Zamiast tego zdecydował się jednak zostawić ogólny zamysł swoich piosenek i na jego bazie stworzyć całkowicie nową jakość. Przede wszystkim zaprezentował bogaty wachlarz emocji. O ile na debiucie dominowała maniera marudy-nieszczęśnika, o tyle na „Wrong Crowd” Tom potrafi być zawadiacki (fantastyczne, podszyte amerykańskim południem „Concrete”), czasem nawet odrobinę bezczelny („Here I Am”). Nie ucieka przy tym od eltonowych inspiracji, które najwyraźniej dają o sobie znać w emocjonalnym i majestatycznym „Still Getting Used to Being On My Own”, najmocniejszym numerze na „Wrong Crowd”. Do jednorodnej wcześniej estetyki zaszczepionego soulowym pierwiastkiem popu dokłada szczyptę bluesa i rockowych gitar („Daddy”), chętnie sięga po chór za każdym razem podpierając się nim z rozwagą i wzmacniając przekaz, a jednocześnie unikając zbędnego patosu.
„Wrong Crowd” sugeruje, że Odell obrał dobry kierunek. Niestety, dowodzi też, że muzyk ma przed sobą jeszcze sporo pracy. Tom ma mocne argumenty w postaci wymienionych wyżej piosenek, ale nie ustrzegł się kilku poważnych wpadek. Za kilka lat pewnie będzie się wstydził „Silhouette”, która rozpoczyna się od smyków żywcem wyjętych z melodramatów z Audrey Hepburn, by po chwili aspirować do miana najgorszej piosenki ze ścieżki dźwiękowej „Dziennika Bridget Jones”. Niewiele dobrego można powiedzieć również o tanecznym „Magnetised”, który trafiłby może do fanów Johna Newmana, ale na „Wrong Crowd” pełni funkcję nadzwyczaj brzydkiego kaczątka.
Debiut z czasem zyskał uznanie również w Polsce. Pod koniec 2015 roku „Long Way Down” zdobyła u nas status złotej płyty. Co ciekawe, jesteśmy jedynym – prócz Wielkiej Brytanii – krajem, w którym Odell doczekał się nagrody za sprzedaż. Jeśli „Wrong Crowd” doceni cały świat, będziemy mogli chwalić się, że słuchaliśmy Toma Odella, zanim to było modne. W dziesięciostopniowej skali ocena zatrzymałaby się na siódemce. W obliczu ograniczonego pola manewru stawiam cztery gwiazdki, na które Tom zasłużył sobie odwagą i kilkoma piosenkami pozwalającymi puścić w niepamięć słabsze momenty płyty.