The Roots – „…And Then You Shoot Your Cousin”

Papierowe arcydzieło.

2014.08.17

opublikował:


The Roots – „…And Then You Shoot Your Cousin”

Dobrze wiedzieć, że The Roots nie spoczywają na laurach. Wielu wykonawców, mając w dorobku tak wspaniałą, równą dyskografię, pewnie odcinałoby kupony od poprzednich sukcesów. Tymczasem formacja z Filadelfii konsekwentnie bada granice gatunku, od którego zaczynała swoją karierę, i sprawdza, ile w stanie jest pomieścić hip-hop. Efekt? Podobnie jak wydany przed trzema laty „Undun” (a jakby się uprzeć, to pewnie i jeszcze wcześniejsze krążki), tak i „… And Then You Shoot Your Cousin” nie brzmi jak płyta zespołu o sztywnym składzie. Lepszym określeniem byłby „kolektyw”. O ścieżkę dźwiękową dbają coraz to nowi muzycy, dotychczasowi pewniacy na mikrofonie ustępują miejsca tym, których jeszcze niedawno zwykliśmy uważać za okazjonalnych współpracowników… I jedyną osobą, która czuwa nad tym wizjonerskim projektem, zdaje się być perkusista Questlove, niekwestionowany lider The Roots.

Dobrze więc wiedzieć, jak te kręgi zainteresowań i możliwości stają się coraz szersze. Tak samo fantastyczna jest informacja, że filadelfijska grupa po raz kolejny traktuje album nie jako zbiór piosenek, ale konceptualną, spójną całość. Nie muszę przypominać, że w erze singli jest to rzecz szczególnie pożądana.

{program-muzyczny}

A jednak, „… And Then You Shoot Your Cousin” brzmi imponująco tylko na papierze. Selekcja materiału okazała się chyba zbyt restrykcyjna, bo płyta trwa jedynie 33 minuty, a to zdecydowanie za mało, by pozwolić wybrzmieć całej opowieści. Może dlatego zamykające płytę „Tomorrow” sprawia wrażenie utworu sztucznie wprowadzonego do tracklisty? Ta zmiana tonu jest zbyt gwałtowna, nadzieja pojawia się na horyzoncie zbyt wcześnie. Fakt, że materiał jest bardzo krótki, pogrąża nie tylko dramaturgię historii. Niekorzystnie wpływa też na ambitny plan The Roots, by stworzyć dzieło awangardowe, w którym hip-hop spotka się ze starymi znajomymi (Niną Simone, Mary Lou Williams, współczesnym soulem, czarnym rockiem) oraz zjawiskami mu dotąd nieznanymi, np. muzyką eksperymentalną. Pomysł goni tutaj pomysł. Utwory płynnie przechodzą w kolejne. Tradycyjna struktura piosenki zostaje zaburzona. Bywają momenty, gdy dostajemy od raperów trzy soczyste zwrotki bez refrenów, ale zdarzają się też fragmenty, gdzie tego rapu nie ma w ogóle, a w jego miejsce wchodzi śpiew, samplowany wokal lub niepokojący jazgot. Słychać w tym wszystkim kompozytorski zamysł, ale zabrakło chyba cierpliwości, by wycisnąć z niektórych rozwiązań jeszcze więcej. W efekcie dostaliśmy ledwie szkic.

Potrafię jednak sobie wyobrazić, że sami The Roots nie do końca wiedzieli, jaka treść miałaby płynąć z tego awangardowego tworu. Postanowili, że tym razem nie opowiedzą historii jednego człowieka. Zamarzyła im się wielka narracja o hip-hopie, w którym – ich zdaniem – kumulują się problemy człowieka XXI wieku. Obrali jednak w tym celu nie do końca spójną strategię: raz ta opowieść brzmi bardzo serio i złowieszczo, innym razem wpada w satyryczny ton. Zawsze jednak towarzyszy słuchaczowi uczucie, że gdzieś się to już słyszało. W dyskografii The Roots te wątki powtarzają się od „What They Do” przez „Game Theory” po poprzedni album. Tu prochu nie wymyślili. Opuszczony przez Boga świat, w którym ludzie spłacają swoje grzechy przez PayPal, a i tak ostatecznie trafiają do piekła, bo tam jest wi-fi – to wizja, którą Black Thought, Greg Porn i Dice Raw kreślili w wielu swoich zwrotkach. Od zawsze robią to bardzo stylowo, ale jeszcze nigdy nie byli tak męczący w swoim moralizatorstwie. I jest to być może jedyny plus płynący z długości „… And Then You Shoot Your Cousin”.

Tagi


Polecane