Skunk Anansie – „An Acoustic – Live In London”

Cierpiąca na sceniczne ADHD Skin powściąga swoje emocje i zmusza fanów do słuchania w skupieniu.

2013.09.21

opublikował:


Skunk Anansie – „An Acoustic – Live In London”

Zastanawialiście się kiedyś, po co artyści nagrywają płyty akustyczne? Bo wydanie zwykłego the best of to tandetny skok na kasę? Bo brak pomysłów na coś nowego? A może chcą sobie coś udowodnić? Pokazać światu inne oblicze? Może chodzi o wywiązanie się z kontraktu z wydawcą lub „wyczyszczenie” tematu niekorzystnie skonstruowanej kiedyś umowy? A może to coś w rodzaju uzależnienia od adrenaliny, ryzyka? Wyzwanie? I do kogo kierowane są takie wydawnictwa? Obliczone są na dotarcie do nowych fanów czy mają stanowić ukłon w stronę dotychczasowych? Tego nigdy się nie dowiemy, nawet z najbardziej szczerego wywiadu. Ale to nic, bo większość z tych pytań rozpływa się gdzieś, kiedy słuchamy takich wydawnictw jak „Live in London” Skunk Anansie. Żeby było jasne, nie przepadam ani za odgrzewanymi kotletami, ani za krążkami „the best of” ze starociami i dorzuconym jakimś jednym nowym kawałkiem. Ale jeśli ktoś oferuje mi materiał zreinterpretowany na nowo, w który włożono nie mniej pracy niż w oryginały i – co najważniejsze – nadano mu zupełnie nowego wymiaru i wartości, to takie coś ja już nie tylko kupuję, ale i pochylam się nad tym z szacunkiem.

Skin i spółka tracklistą  na „Live in London” nie zaskakują. I dobrze. Jest wszystko to, za co kochamy tych wariatów. Są prawie wszystkie numery, którymi przez blisko dwie dekady wywalczyli sobie mocną pozycję w rockowym świecie. Ba, pod wieloma względami stworzyli swoją własną kategorię. I teraz odważnie wyłażą ze swoich bezpiecznych pozycji i wraz z niecałym tysiącem fanów przyglądają się swojemu dorobkowi z zupełnie innego punktu widzenia. Zaskakująca operacja. W całym tym bogactwie „An Acoustic Skunk Anansie – Live In London” (bo tak brzmi oficjalnie pełen tytuł wydawnictwa) brakuje mi pierwszych singli, jak „Little Baby Swastikkka” czy „Selling Jesus”… No, ale czegoś przecież zawsze musi brakować, tym bardziej, że na płycie zamiast kolejnego „stuprocentowego pewniaka” znajdujemy zaskakujący cover – „You Do Something To Me” z repertuaru Paula Wellera. Zaskakujący tym bardziej, że Skunk Anansie zasadniczo stronią od grania nie swoich kompozycji. A tu? Proszę bardzo, zamiast darcia mordy – blues i nostalgia. I nie jest to jedyny utwór, którego można z czystym sumieniem polecić na coraz dłuższe wieczory.

Okazuje się bowiem, że kompozycje, które powstały gdzieś na przestrzeni między „Paranoid and Sunburnt” a „Wonderlustre” są nie tylko energetycznymi aktami twórczego buzowania, ale posiadają gigantyczny ładunek melodyjnej wrażliwości i delikatności (często sprzecznej z treścią samych utworów). Więc jeśli oczekujecie, że dostaniecie takie Skunk Anansie jakie pokochaliście w latach 90-tych, to jesteście w błędzie. Takiego grania na tej płycie nie znajdziecie:

Na „An Acustic Skunk Anansie – Live In London” poznacie nowe, a dla bywalców koncertów SA zupełnie zaskakujące oblicze formacji i jej kompozycji. Znam jedynie zapis audio, ale chętnie rzucę okiem na jakieś DVD czy Blu-Ray by zobaczyć, jak cierpiąca na sceniczne ADHD Skin powściąga swoje emocje i zmusza fanów do słuchania w skupieniu i odkrywania na nowo świetnie znanych hiciorów. Sama zresztą opowiadała, że 15 kwietnia 2013 roku w londyńskim Cadogan Hall „(…)ludzie zamiast skakać i szaleć, jak to zwykle bywa na naszych koncertach, słuchali w skupieniu. Myślę, że wielu z nich widziało nas wcześniej na żywo, ale z pewnością tego wieczoru czuli się, jakby oglądali nasz koncert pierwszy raz w życiu”.

Też widziałem Skunk Anansie kilka razy na żywo, ale żałuję, że akurat ten koncert mnie ominął. Że nie mogę powiedzieć, że akurat taką wersję „My Ugly Boy” słyszałem na żywo, że pamiętam atmosferę na sali podczas rozwijającego się sennie „Hedonism” czy wieńczącego wydawnictwo „Charlie Big Potato”, którego brzmienie na tym krążku jest dla mnie esencją akustycznego brzmienia wszelakich wersji rockowych numerów. Taki wzorzec akustycznego grania i fantastyczny finał płyty, po wysłuchaniu którego odpowiedzi na wszystkie pytania z początku tego tekstu stają się jasne i oczywiste.

Polecane

Share This