Zapał związany z latami oczekiwań na nową płytę mocno ostudziła udostępniona na początku roku piosenka „Gone Fishing”. Roisin Murphy, niegdyś gwiazda klubów w całej Europie, dziś siada w kącie i niemrawo nuci pod nosem na tle dubowego podkładu. Przez moment czujemy rozczarowanie, przeradzające się stopniowo w obojętność względem przezroczystego utworu. Na szczęście po chwili Roisin wyrywa nas z letargu pulsującą przyjemnym funkiem, kołyszącą piosenką „Evil Eyes”. Utwór ma w sobie coś z ducha ejtisowego wcielenia Grace Jones, jednej z największych idolek Murphy.
Rozczarowuje za to znany z singla „Exploitation”. Podjeżdżające pod muzykę latynoską gitarowe zagrywki może i intrygują w korespondencji z house`owym bitem, ale w żaden sposób nie zachwycają. Poza tym Roisin i współpracujący z nią producent Eddie Stevens (pracował z Murphy przy płytach Moloko i jej solowym debiucie) rozciągnęli wersję albumową do ponad dziewięciu minut. Niestety, wraz z „Exploitation” ugrzęźniemy na dłużej, bowiem kolejnemu w zestawie, „Univited Guest” brakuje finezji i niestety nie zmieni tego nawet rozmarzona, dreampopowa wstawka w drugiej połowie utworu. To druga na „Hailress Toys” wycieczka w dubowe klimaty i druga nieudana. Jeszcze gorzej robi się w „Exile”. Rozpoczyna się ładnym brzmieniem rhodesa, ale potem wchodzi nieco knajpiana gitara i dryfujemy w stronę bluesa, którego Roisin ewidentnie nie czuje. Brytyjski klub to jedno, ale śmierdząca whisky i papierosowym dymem amerykańska knajpa to zupełnie inna historia. I tę drugą Roisin powinna pozostawić dla geniuszy pokroju Toma Waitsa.
„House of Glass” to z kolei minimal podbity gitarowymi zagrywkami a la Nile Rodgers i mocą hi-hatów. To kierunek, w którym powinno iść wcześniejsze, przekombinowane „Exploitation”. Po serii koszmarów wracamy więc na właściwe tory z nadzieją na szczęśliwy koniec.
No i proszę – na deser dostajemy dwie perełki. Utrzymana w konwencji walca tytułowa ballada z pięknie narastającym refrenem i nastającym po nim wyciszeniem to nie tylko najmocniejszy punkt „Hailess Toys”, ale też jedna z najbardziej urokliwych piosenek tego roku. Finał niewiele gorszy. I znów wspaniały refren, w którym nieco wyciszona na całej płycie Roisin wreszcie śpiewa głośniej wparta brzmieniem gitary akustycznej.
Po takim zwieńczeniu przez moment chce się zapomnieć o wszystkich złych rzeczach słyszanych na tej płycie, ale omyłkowo włączona opcja „repeat” sprowadza na ziemię. Nie wszystko się Roisin udało. Dwubiegunowość „Hairless Toys” – obecność utworów bardzo dobrych, ale też boleśnie słabych sprawia, że z perspektywy czasu będzie się o nowej płycie Murphy mówić, że „ma momenty”. Trzecia solowa płyta artystki to taki wysublimowany, luksusowy pop. Bogato zaaranżowany, ale czasami niestety pusty w środku.
Roisin Murphy – „Hairless Toys”
Play It Again Sam
Tracklista:
1. Gone Fishing
2. Evil Eyes
3. Exploitation
4. Uninvited Guest
5. Exile
6. House of Glass
7. Hairless Toys (Gotta Hurt)
8. Unputdownable