Raury – „Indigo Child”

Dziecko Outkastu? Bratnia dusza Franka Oceana? 18-latek z Atlanty ma pomysł na siebie.

2014.09.03

opublikował:


Raury – „Indigo Child”

Niedawno podpisał kontrakt z wytwórnią Columbia. Wkrótce będzie supportował Outkast w ich rodzinnej Atlancie. W swojej profilowej rubryce rozpisuje się o nim „New York Times”. Kanye West chciał go wciągnąć do swojej wytwórni. Jednak Raury woli budować swoją markę samodzielnie. Dlatego założył label LoveRenaissance. I pewnie dlatego włożył tyle serca w swój debiutancki materiał.

„Indigo Child” dostępne jest już do odsłuchu (poniżej) i pobrania (tutaj;  uwaga, trzeba najpierw przejść grę!). Pierwsze skojarzenia? Frank Ocean, pod względem geograficznym oczywiście Andre 3000. Podobna wrażliwość, wizja, szczerość. I eklektyzm, bo czego tu nie ma: monumentalne bębny i stadionowe riffy spotykają się z wokalnymi harmoniami, subtelnymi, akustycznymi melodiami i cloudowym bitem. Najprościej byłoby to podciągnąć pod soul albo r&b, ale jakakolwiek klasyfikacja wyrządziłaby na starcie krzywdę temu cholernie ambitnemu 18-latkowi. Przy czym zaznaczmy, że jemu nie chodzi tu o snobistyczną awangardę. To ma bujać, wchodzić przebojem w rynek, a jednocześnie przełamywać oczywiste rozwiązania. Gdy słucham takiego „God`s Whisper”, gdzie chwytliwe tło ściera się z oporną materią recytowanego słowa, wiem, że nikt tu nie chce iść na skróty. Fantastyczna rzecz.

Tej bogatej warstwy muzycznej nie ograniczają ani możliwości wokalne Raury`ego (czego tu nie mamy: od śpiewu przez rap po spoken-word), ani tym bardziej tekstowa zachłanność. Chłopak wielokrotnie wchodzi na dość egzystencjalne rejestry, o czym świadczą chociażby porozsiewane tu i ówdzie skity, będące autentycznymi zapisami kłótni z matką. Jasne, nastoletni ekshibicjonizm może się wydawać z lekka pretensjonalny, ale zrzućmy to na karb wieku Raury`ego.

Eklektyzm jest tu rozpisany raczej na całą płytę, rzadko zdarzają się jakieś zaskakujące wolty w poszczególnych utworach. Nie poczytywałbym tego za wadę, szczególnie że klimatyczne, utrzymane w jednolitym tonie kawałki w rodzaju „Wildfire” czy „Woodcrest Manor” stanowią o sile tego krążka. Poza tym, jakkolwiek wielka by nie była wyobraźnia Raury`ego, słychać u niego kompozytorskie nieokrzesanie. Jeśli już się ma ambicje, by stworzyć tak epickie dzieło jak 8-minutowe „Seven Suns”, dobrze byłoby urozmaicić aranż, stopniować emocje, zadbać o dramaturgię, która nie kończyłaby się równie rzewną solówką. Tym jednak bym się przesadnie nie niepokoił. Groźniejsza jest pokusa, by w pogoni za zwiewnością nie stać się przewidywalnym i sezonowym („Cigarette Song” i „Superfly” w takie banalne tony trochę wpadają). A przecież nie tylko o hit na latu powinno tu chodzić, prawda? Kolor indygo w tytule jest nieprzypadkowy. Raury chce być dzieckiem „pomiędzy”.

Polecane