„Hotel trzygwiazdkowy”, ostatni podziemny (choć dystrybuowany w ładnie wydanej, fizycznej wersji) krążek Rasmentalism, był bodaj najsłabszą płytą, jaka wyszła pod szyldem tego duetu. Wady były właściwie dwie: przekombinowanie i przesadna inspiracja pewnym albumem Kanye Westa. Nadzwyczaj wysokie ambicje producenta skutkowały tym, że często próbował przyćmić rapera tam, gdzie powinien oddać mu pole. Muzyka skrzyła się od pomysłów, a warstwy aranżacyjne przenikały się ze zdumiewającą gęstością – sęk w tym, że jedyne, co z tego wynikało, to chaos i poczucie przerostu formy nad treścią. Co więcej, „Hotel” trafiał do sprzedaży w momencie, gdy triumf święciło wybitne dzieło Westa „My Beautiful Dark Twisted Fantasy”, i inspiracje tamtym longplayem wprost raziły. Przejmująco szczere utwory w rodzaju „Nie ma Boga w lustrach” czy „W pełnym słońcu grudnia” traciły na swojej sile za sprawą oczywistych wpływów.
{reklama-hh}
W przypadku „Za młodzi na Heroda” skojarzenia z dorobkiem artysty z Chicago nadal mogą się pojawić, ale w momencie, gdy ktoś bierze na warsztat wokalne sample i niejednokrotnie je przyspiesza, są one nieuniknione. Tu takich rozwiązań jest co niemiara. Już pierwszy utwór mówi nam wystarczająco dużo o tym, czego możemy się spodziewać po całości. „Dobra muzyka” jest rzeczywiście dobra: połączenie soulowego głosu, elektroniki i clapów sprawia wrażenie, jakby Ras i Ment część materiału nagrywali w studiu, część zaś w kościele z muzyką gospel. Utwór ten nie jest wyjątkiem (i nie chodzi mi tu tylko o brzmienie organów w „OFF”). Gdyby porównać muzykę na „Za młodzi…” z poprzednimi produkcjami Menta, można łatwo się przekonać, w jak płynny i elegancki sposób ewoluuje warsztat tego producenta – od analogowego, ale jeszcze niezdarnego i dość kwadratowego stylu („Dobra muzyka, ładne życie”), przez mniejsze („Duże rzeczy”) i większe („Hotel trzygwiazdkowy”) eksperymenty, po pełną krystalizację w harmonijnym i miękkim brzmieniu. O drodze, jaką pokonał, przekonuje najlepiej „Znowu sieka” – instrumentalny popis, w którym sporo się dzieje, ale wreszcie nic się nie gryzie. Całość „Za młodzi…” zaś jest spójna, zbudowana konsekwentnie i na sprawdzonych pomysłach, co nie znaczy, że Mentosa można posądzić o zjadanie własnego ogona. Gdy trzeba, potrafi ograniczyć swój repertuar do agresywnych bębnów i hipnotyzującego basu („Perwoll Vanish”), a innym razem dostarczyć epicki, dumnie kroczący podkład, który równie dobrze mógłby się znaleźć na „American Gangster” Jaya Z („Umarł król, niech żyje”). W większości jednak przypadków produkcje te ulokować można między wczesnym Kanye Westem, Soulquarians a Nicolayem z The Foreign Exchange.
„Za młodzi na Heroda” pokazuje, że takie bity – wystarczająco bujające i zostawiające dużo pola do popisu – potrzebne były Rasowi, by ten mógł zabłysnąć w pełni. Nie przesadzę, jeśli powiem, że trafiły tu jedne z najlepszych (i najlepiej zarapowanych) tekstów, jakie przydarzyły się polskiemu hip-hopowi w mijającym roku. Ras dysponuje bardzo charakterystycznym stylem pisania – od zawsze było w tym tyle luzu i błyskotliwości, że czasami można się było zastanawiać, czy aby raper z Zamościa nie maskuje w ten sposób braku pomysłów na całościowe koncepty. Tym razem utwory nie są tylko sumą celnych linijek, ale bronią się też jako całość. Każda z historii – bez względu na to, czy jest to roztrząsanie spraw damsko-męskich, demaskacja branży (kto wcześniej porównał rap do nordic walking?) czy szczere opowieści o ambicjach („Buty z betonu” z plastyczną, sugestywną zwrotką Eldoki) – jest na tyle pojemna, że Ras może w nie włożyć naprawdę dużo, nie tracąc zarazem tematu z pola widzenia. A co, jeśli wszystkie te zagadnienia brzmią znajomo? „Kolejny numer o tym samym – i co z tym zrobić / Szukamy zmiany, a zmieniamy tylko kod pocztowy”, odpowiada Ras w charakterystycznym dla siebie, słodko-gorzkim stylu.
Gdy na „Hotelu” Ras rapował, że jest „zakochany w College Dropout”, za takimi deklaracjami nie stała praktyka – tamtej płycie po prostu brakowało lekkości i polotu, cechującej pierwszy album Westa. „Za młodzi na Heroda” w cudowny sposób przywraca tę bezpretensjonalność. Gospodarzom udało się połączyć imponujący warsztat z naturalnością, która cechowała ich pierwszy wspólny nielegal. Czy mówiłem już, że to płyta bliska ideału?