Pusha T – „King Push: Darkest Before Dawn”

Ciemniej się nie da.

2016.01.13

opublikował:


Pusha T – „King Push: Darkest Before Dawn”

Nawet jeśli nie słuchasz amerykańskiego hip-hopu, o Pushy T warto wiedzieć. Nie wiem, ilu polskich raperów przyznaje się do inspiracji byłym członkiem Clipse, ale gdy słucham tego zimnego, pewnego siebie, dobitnie akcentującego każde słowo głosu, nie mam wątpliwości, że kilku rodzimych MCs, z Rasem na czele, często puszcza go w swoim odtwarzaczu.

To gość, który jednym uchem nasłuchuje wieści z ulicy i plecie z nich błyskotliwe narracje, drugim zaś dba o muzyczność swoich nagrań. Wie, po jakie podkłady sięgnąć, by pogodzić nowoczesne brzmienie z hołdem dla klasyków, wie też, że rapowanie to nie tylko gadanie do mikrofonu, lecz także umiejętna gra gęstszymi, bardziej nawarstwionymi partiami wokalnymi i tymi, gdzie ważny jest moment pauzy.

Raper kompletny? Blisko. Jak każdy, ma swoje obsesje. Te akurat mogą się wydawać obce polskiemu środowisku, bo handlowanie kokainą nie jest u nas profesją tak uświęconą, jak wynika to z tekstów Pushy. A trzeba wiedzieć, że w jego numerach temat ten jest mielony bardzo gęsto, choć to rzadki przypadek, gdy monotematyczność nie jest czymś nudnym. Nazywana na wszystkie możliwe sposoby kokaina stanowi pretekst do wielu innych opowieści: portretowania afroamerykańskich osiedli i białego przemysłu rozrywkowego.

„Darkest Before Dawn” – album-preludium do planowanego na wiosnę kolejnego longplaya, „King Push” – przynosi wreszcie kilka nowych wątków w twórczości tego MC. W oczy rzuca się przede wszystkim „Sunshine”, mocna opowieść o rasistowskich demonach krążących nad Stanami, numer wpisujący się w ciąg zaangażowanych nagrań po zabójstwie w Ferguson. „Nie potrafię nadstawić drugiego policzka / Gdy myślisz, że sprawdzają twoją cierpliwość, tak naprawdę testują moje bogactwo”, rymuje w tym brawurowym nagraniu, odnosząc się do społecznego obowiązku znanego wykonawcy.

Muzyka jest taka, jakiej wymagają opowieści: surowa, hipnotyzująca, eksponująca na pierwszym planie głuche bębny. Fani „Hell Hath No Fury” Clipse czy ubiegłorocznego debiutu Vince’a Staplesa („Summertime 06”), podobnie jak zagubione dzieci Wu-Tang Clanu, które są w stanie wyobrazić sobie, jak „Enter The Wu-Tang” mogłoby brzmieć w 2015 roku. Nawet melodyjne, śpiewane tu i ówdzie refreny nie tracą ostrości na takim bezpardonowym tle. Gdy w „F.I.F.A.” usłyszałem żywe, głośne bębny Q-Tipa, poczułem się, jakbym wyszedł na świeże powietrze z ciasnego, ciemnego pokoju. Jeśli muzyka potrafi wywoływać takie stany (mówię tu oczywiście o świadomym efekcie, bo producenci o umysłach ciasnych jak ich muzyka to osobny temat), to już naprawdę dużo. Na „Darkest…” odpowiadają za nią m.in. Kanye West, Timbaland i P Diddy. Szczególnie cieszy udział tych dwóch ostatnich. Forma Timbalanda dobrze wróży przed premierą jego kolejnej solówki, „Opera Noir”. Diddy natomiast dostarczył bodaj pierwsze warte uwagi podkłady od czasu „American Gangster” Jaya Z (swoją drogą trochę się wpisują w klimat tamtego krążka).

Co tu dużo pisać – doskonała rzecz. Warta przesłuchania szczególnie w najbliższym czasie w ramach przygotowania do warszawskiego koncertu rapera (3 maja, Palladium).

Polecane