To gość, który jednym uchem nasłuchuje wieści z ulicy i plecie z nich błyskotliwe narracje, drugim zaś dba o muzyczność swoich nagrań. Wie, po jakie podkłady sięgnąć, by pogodzić nowoczesne brzmienie z hołdem dla klasyków, wie też, że rapowanie to nie tylko gadanie do mikrofonu, lecz także umiejętna gra gęstszymi, bardziej nawarstwionymi partiami wokalnymi i tymi, gdzie ważny jest moment pauzy.
Raper kompletny? Blisko. Jak każdy, ma swoje obsesje. Te akurat mogą się wydawać obce polskiemu środowisku, bo handlowanie kokainą nie jest u nas profesją tak uświęconą, jak wynika to z tekstów Pushy. A trzeba wiedzieć, że w jego numerach temat ten jest mielony bardzo gęsto, choć to rzadki przypadek, gdy monotematyczność nie jest czymś nudnym. Nazywana na wszystkie możliwe sposoby kokaina stanowi pretekst do wielu innych opowieści: portretowania afroamerykańskich osiedli i białego przemysłu rozrywkowego.
„Darkest Before Dawn” – album-preludium do planowanego na wiosnę kolejnego longplaya, „King Push” – przynosi wreszcie kilka nowych wątków w twórczości tego MC. W oczy rzuca się przede wszystkim „Sunshine”, mocna opowieść o rasistowskich demonach krążących nad Stanami, numer wpisujący się w ciąg zaangażowanych nagrań po zabójstwie w Ferguson. „Nie potrafię nadstawić drugiego policzka / Gdy myślisz, że sprawdzają twoją cierpliwość, tak naprawdę testują moje bogactwo”, rymuje w tym brawurowym nagraniu, odnosząc się do społecznego obowiązku znanego wykonawcy.
Muzyka jest taka, jakiej wymagają opowieści: surowa, hipnotyzująca, eksponująca na pierwszym planie głuche bębny. Fani „Hell Hath No Fury” Clipse czy ubiegłorocznego debiutu Vince’a Staplesa („Summertime 06”), podobnie jak zagubione dzieci Wu-Tang Clanu, które są w stanie wyobrazić sobie, jak „Enter The Wu-Tang” mogłoby brzmieć w 2015 roku. Nawet melodyjne, śpiewane tu i ówdzie refreny nie tracą ostrości na takim bezpardonowym tle. Gdy w „F.I.F.A.” usłyszałem żywe, głośne bębny Q-Tipa, poczułem się, jakbym wyszedł na świeże powietrze z ciasnego, ciemnego pokoju. Jeśli muzyka potrafi wywoływać takie stany (mówię tu oczywiście o świadomym efekcie, bo producenci o umysłach ciasnych jak ich muzyka to osobny temat), to już naprawdę dużo. Na „Darkest…” odpowiadają za nią m.in. Kanye West, Timbaland i P Diddy. Szczególnie cieszy udział tych dwóch ostatnich. Forma Timbalanda dobrze wróży przed premierą jego kolejnej solówki, „Opera Noir”. Diddy natomiast dostarczył bodaj pierwsze warte uwagi podkłady od czasu „American Gangster” Jaya Z (swoją drogą trochę się wpisują w klimat tamtego krążka).
Co tu dużo pisać – doskonała rzecz. Warta przesłuchania szczególnie w najbliższym czasie w ramach przygotowania do warszawskiego koncertu rapera (3 maja, Palladium).