Są artyści, których nie wypada nie znać. Wśród nich są tacy, którzy mają coś do powiedzenia, o coś im chodzi i bardzo się angażują. O ile np. Bono staje się powoli groteskowy w tym, co robi, o tyle PJ nie. Po wydaniu fantastyczniej płyty „Let England Shake” (2011) na kolejną kazała poczekać nieco dłużej niż zwykle. Pracując nad kąśliwą i gorzką „The Hope Six Demolition Project” chciała zobaczyć na własne oczy to, co zmieścić chciała w utworach. Ruszyła więc w kilka podróży w różnych kierunkach – Kosowo, Afganistan, Waszyngton. Towarzyszył jej irlandzki filmowiec i fotograf Seamus Murphy. Efekty robią wrażenie. „Kiedy piszę piosenkę, maluję sobie cały obraz. Widzę kolory, porę dnia, nastrój, zauważam zmianę światła, poruszające się cienie, wszystko w jednym obrazku” – opowiadała przed wydaniem płyty Harvey, dodając: „Zbieranie informacji z drugiej ręki, nie było tym, o czym chciałam pisać. Chciałam poczuć powietrze, glebę i spotkać ludzi z krajów, którymi byłam zafascynowana”. Udało się? Tak.
Jednak obrazy z „The Hope Six Demolition Project”, bo tak o swoich utworach mawia multiinstumentalistka, są mniej wyraziste, bardziej pastelowe niż na poprzedniej płycie. Zwłaszcza w warstwie muzycznej, która jest bardziej stonowana, więcej tu akustyki, folku i saksofonu, po który o wiele częściej sięga Harvey. Nie oznacza to, że pazury zniknęły, warto sprawdzić w pierwszej kolejności „The Ministry of Defence”. W tym utworze jest wszystko to, o czym napisałem, że jest tego mniej. Taka przewrotność. Ta pieśń to łącznik między ostatnimi płytami artystki. Prosty riff, damsko-męskie chórki i deklamacje, cień psychodelicznego saksofonu. Trochę to wszystko kojarzy się z Nickiem Cave’, którego najwięcej znajdziemy chyba w „Chain of Keys”. Nie jest to jedyny artysta, z którym PJ Harvey współpracowała i którego można się doszukać na „The Hope Six Demolition Project”. Jakieś echa takich tuzów, jak Marianne Faithfull, Mark Lanegan, Mick Harvey, Thom Yorke znajdziecie na bank. Może najmniej będzie tu Tricky’, ale przy odrobinie dobrej woli i jego wpływ jest tu do usłyszenia. Jednak jeśli miałbym jednym określeniem opisać warstwę muzyczną, to będzie to łkająca przestrzeń.
O ile muzyka stała się nieco bardziej liryczna (ale nie aż tak), o tyle w warstwie lirycznej Harvey stała się bardziej gorzka i nie mniej sugestywna. Może to dlatego, że dotyka w tekstach tematów aktualnych, współczesnych, zamiast, jak poprzednio, eksplorować przeszłość? Już sam tytuł płyty jest sarkastycznym nawiązaniem do forsowanego w Waszyngtonie programu rewitalizacji ubogich obszarów, który sprowadza się do zabudowywania ich „dobrymi osiedlami”, właściwie ze szkodą dla tych, którym miał pomóc. Ale inwestorzy na bank mają zyski. Były burmistrz wścieka się publicznie na artystkę, a ta śpiewa, że w miejscu burzonych osiedli biedoty powstaną centra handlowe…
W opublikowanych do tej pory klipach obrazy wzmacniają tylko przez Harvey. Przebitki z grecko-macedońskiej granicy w „The Wheel” uzmysławiają nam, że problem znikających masowo dzieci nie zniknął wraz z zanikiem działań wojennych w rejonie dawnej Jugosławii (co było ponoć inspiracją do napisania tej piosenki). Postać samotnej kobiety z innej pieśni, ledwo ożywiająca opuszczoną wioskę jest bardzo alegoryczna i uniwersalna. Kolejka po zasiłek w „The Ministry of Social Affairs” podobnie. I jeśli komuś wydaje się, że taki dosłowny, ale jednak uniwersalizm, powoduje, że łatwiej przełknąć jest gorzką pigułkę, bo przecież nie do końca nas to dotyczy, to w finałowym „Dollar, Dollar” przypomni ci coś, czego pewnie doświadczyłeś sam, nawet bez dalekich podróży w biedne rejony świata.
Nawet jeśli „The Hope Six Demolition Project” nie zdobędzie szturmem szczytów rankingów jak „Let England Shake”, to i tak pozostanie jedną z najważniejszych płyt dla PJ Harvey i dla słuchaczy AD 2016.