Oer – „Definicja brzmienia”

Definicja samego siebie.

2018.01.27

opublikował:


Oer – „Definicja brzmienia”

foto: mat. pras.

Dobrze się stało, że Oer „wziął się za siebie” i wydał „Definicję brzmienia”. W żadnym wypadku ta producencka płyta nie (z)robi rewolucji w polskim hip-hopie, ale może to i dobrze? Czy ona też taką miała robić? Nie. Niech po prostu gra i dostarcza radość.

Smutne jest to, że wydana pod koniec 2017 roku „Definicja brzmienia” jest już delikatnie zapomniana. Po niecałych dwóch miesiącach! Szkoda, bo ta płyta jest ważna z wielu powodów, a spośród nich ten najważniejszy jest jednocześnie najbardziej błahym. Oer, jako jeden z najbardziej niedocenionych polskich producentów, i to takich w pełnym tego słowa znaczeniu, zasłużył na nią, jak mało kto. Co ważne – trafił z tytułem i solidnie postarał się, żeby w przeciągu kilkudziesięciu minut zdefiniować nie tylko brzmienie, ale i również, a może przede wszystkim, siebie.

Pamiętacie „Dźwięki BDG”, „Ballady, hymny i hity” czy „W stronę zmiany”? To jesteście w domu, bo tutaj jest wszystkiego po trochu, czego najlepszym dowodem będą dwa pierwsze numery prezentujące różne oblicza bydgoskiego producenta. Tutaj klasyka spotyka się z syntetycznym graniem, czego kulminacją może być doskonale znany wcześniej „Rudeboy Stance” z Grubsonem, Promoe, Jareckim i DJ-em BRK, gdzie można usłyszeć nie tylko ukłon w stronę Embeego z wysokości „Good Things” i „Proffesional Dreamers”, ale i oldschoolowego hip-hopu.

Oprócz klasycznych produkcji, jak „Sny z podziemia” z Flojdem i „Bipolar” z Wygą, jest też mruganie oczkiem w mniej oczywiste rejony. Pomijając syntetyczne „Bagno” Bisza, najbardziej imponuje dubujące „ZOO” z Bokunem, który cudownie rozgrywa swoją partię i kilkoma zdołał w kilku wersach podsumować „to i owo”. Weźmy jeszcze takie „Pot spod spodu”, gdzie zachodni ferment sieje w swoim stylu Kuba Knap z pomocą Głośnego, który kolejny raz przypomina o istnieniu talkboxa – naprawdę jest dobrze. Na „Definicji Brzmienia ” muzycznie dzieje się bardzo dużo i tytuł jest jak najbardziej adekwatny do zawartości. Może i we własnym prywatnym wymiarze, ale lepsze to, niż klepanie beatów opartych tylko na dwóch akordach lub samplowaniu pianina.

Oerowi nie udała się za to inna sztuka, ale nie ma się co martwić. Przecież Pete Rock na „Soul Survivor” też nie do końca trafił z wysyłałem zaproszeń – gościnne występy są zmorą płyt producenckich. O ile kilka nazwisk wypada naprawde dobrze, bo przecież do Łony, Bokuna, Wygi czy Grubsona nie można mieć większych zastrzeżeń, to jaki jest sens słuchania „Bromden” Greena czy „Abstrachu” Dwa1nadobę? Żaden.

Czy warto? Oczywiście, że tak, bo „Definicja Brzmienia” to nie tylko druga najciekawsza polska producencka 2017 roku, oczywiście obok „Metroville” Metro, ale również prawdziwy popis uniwersalności i… dobrych beatów. A tych jest tutaj przecież pod dostatkiem. Nie zawsze dobrze wykorzystanych, ale to już przecież nie wina Oera.

Dawid Bartkowski

Ocena: 3,5/5

Tracklista:

1. Brdagga
2. Bagno ft. Bisz
3. Sny z podziemia ft. Flojd, DJ Paulo
4. Pot spod sufitu ft. Kuba Knap, Głośny
5. ZOO ft. Bokun
6. Bipolar ft. Wyga
7. Bromden ft. Green, DJ Cider
8. Skazani na Shawshang ft. Galedia, McAdams, Kay
9. Indrustyle
10. Abstrach ft. Dwa1nadobę
11. ft. Łona, DJ Ike
12. FATCAP ft. Ero, Somp, DJ Paulo
13. Rudeboy Stance ft. Grubson, Promoe
14. Przyjemny lęk ft. Bisz, Łona, Mery Spolsky
Bonus track:
15. Klucze do miasta ft. W.E.N.A., DJ Paulo

Polecane