NAS – „Life Is Good”

Istotny jest kontekst...

2012.07.26

opublikował:


NAS – „Life Is Good”

Nas wie, co znaczy chwytliwy tytuł. Gdy w 2006 roku wydał swój ósmy studyjny album, zmusił muzyczny świat do zadania sobie pytania: czy hip-hop naprawdę umarł? Dwa lata później, gdy do sprzedaży trafiała jego kolejna płyta, kontrowersje tylko się nasiliły, bo planowany tytuł „Nigger” (ostatecznie skończyło się na tym, że krążek został pozbawiony nazwy w ogóle) miał uderzać nie w pojedynczą subkulturę tudzież gatunek muzyczny, ale w mentalność wszystkich Amerykanów, w ich historię. „Life Is Good” na pierwszy rzut oka z kontrowersją nie ma nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, sformułowanie to może się wydawać banalne i oczywiste. Istotny jest jednak kontekst. To słowa rapera doświadczonego rozwodem i alimentami; słowa rapera, który z osobistej tragedii wyprowadza pozytywny wniosek.

W jednym z wywiadów Nas porównał „Life Is Good” to kultowej dwupłytówki Marvina Gaye’a „Here, My Dear”. Rapera z legendarnym wokalistą miałyby łączyć wspólne doświadczenia. Problem w tym, że o ile Gaye zachował konsekwencję i skoncentrował całość albumu wokół wątku rozwodu, na krążku Nasa małżeństwo z Kelis powraca jedynie we fragmentach, najsilniej w poruszającym utworze-liście „Bye Baby”, gdzie opowieść o burzliwym związku kończy się wersami: „Przynajmniej mogę powiedzieć, że się starałem, poza tym przeżyłem wspaniałą przygodę / Do tego mamy syna, naszą radość i dumę / Ma mój nos, moje zęby, twój nos, twój kolor”. Temat potomstwa pojawia się zresztą w jeszcze innym nagraniu, „Daughters”, dedykowanym 17-letniej córce Nasa, Destiny Jones. To bodaj najpiękniejszy utwór na całym albumie, warto go posłuchać szczególnie dla pierwszej zwrotki, gdy Nas najpierw sprzeciwia się związkowi swojej córki z chłopakiem przebywającym w więzieniu, jednak ostatecznie decyduje się dać mu szansę, gdyż w jego drodze życiowej odnajduje ślady własnej.

Ślady muzycznej i osobistej biografii co rusz pojawiają się na „Life Is Good”, nic więc dziwnego, że cały album ma dość sentymentalny charakter. Od małżeństwa z Kelis prowadzi nas Nas coraz głębiej w swoją historię – jak w efekcie cofania filmu, tak i słuchacz powraca do niechlubnych czasów „Oohie Wally” (to, zdaje się, tego okresu dotyczą niektóre wersy w „Daughters”), połowy lat 90. i ówczesnych ulic Queens („Queens Story”), aż do dziejów przed wydaniem debiutanckiego, kultowego „Illmatic” („Back When”). Słucha się tych opowieści z największą przyjemnością. Nas dawno nie był raperem tak błyskotliwym, porywającym i zdeterminowanym. Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że zwrotki w „Queens Story” są jednymi z najlepiej zrymowanych w jego karierze.

Szczególnie że nowojorski raper dobrał sobie (w większości) kapitalne bity. Powierzenie dużej części produkcji No ID i Salaamowi Remiemu okazało się strzałem w dziesiątkę. Są to producenci, którzy czują związek z tradycją, a jednocześnie trudno ich nazwać archaicznymi czy odtwórczymi. Remi sięga daleko, bo aż do Chopina w „Queens Story”, ale pod patetyczne sample kładzie mocne, napędzające bębny. Zabieg z muzyką klasyczną był ryzykowny, biorąc pod uwagę to, że czasami może wyjść taki potworek jak niegdyś „I Can”. Tu się udało. Równocześnie Remi potrafi zmierzyć się brzmieniem przywołującym na myśl kolektyw The Trackmasters i krążek „It Was Written” („You Wouldn’t Understand”). To także za jego sprawą tak wspaniale udał się duet Nas / Amy Winehouse w „Cherry Wine” – pamiętajmy bowiem, że producent ten był przez lata współpracownikiem zmarłej wokalistki.

Z kolei spod rąk No ID wyszły takie perełki jak „Loco-Motive” (bit rodem z „Illmatic”), „Stay” (delikatna sekcja rytmiczna połączona z saksofonem) czy wspomniane „Daughters”. Jeśli już można odjąć tej płycie jedno „oczko”, to za dwa zupełnie nieudane utwory: „Summer On Smash” i „The Don”. Oczywiście, cały materiał jest mało przebojowy, stąd zapewne decyzja o umieszczeniu tych nagrań. Czy jednak tę chłodną kalkulację trzeba popierać? Szczególnie że obecna była już na poprzednich płytach (np. na „Nigger” utwory z Chrisem Brownem i Keri Hilson)? „Life Is Good”, jakkolwiek dobre by nie było, nie ustrzegło się szkolnych błędów.

Tagi


Polecane