Warto przede wszystkim dla zamykającej album, popowej ballady „Święty”. Dla tej melodii, która przywodzi na myśl utwory Queen, Eltona Johna czy Davida Bowie. I dla tekstu. Gorzkiego, ale prawdziwego. Zresztą tak jak znakomita większość utworów, którymi Staszczyk podsumowuje swoje życie, swoją karierę. Zastanawiacie się ile prawdy jest w piosence „Stary boy”, która opowiada o szukającym seksualnych przygód facecie po czterdziestce? Poszukajcie więc wywiadów z Muńkiem towarzyszących premierze jego „solówki”. Szczerości nie brakuje również w wybitnie autobiograficznych, opowiadających o miłości i zdradzie „Dziejach grzechu”, do których zaśpiewania wokalista T.Love zaprosił Annę Marię Jopek.
Drugim gościem na płycie jest Kora, która towarzyszy Staszczykowi w radosnym, skocznym ska „Njutella Marcella”. Bo już Janka Benedka, gitarzystę i kompozytora tych piosenek gościem nazwać nie można. To przecież on był muzycznym liderem T.Love na początku lat 90., to on jest autorem takich hitów (by nie powiedzieć klasyków), jak „Wychowanie” i „Warszawa”. Dlatego wzajemne spotkanie po latach dwóch kumpli z kapeli nie dziwi. Ba! Wydaje się czymś logicznym i oczywistym!
Czym więc „solówka” Muńka różni się od krążków jego zespołu? Bo przecież taka „Tina” ma moc i przebojowość z czasów, gdy Benedek grał w T.Love. Ale już nagrywając nawiązujący do twórczości The Clash „Hot Hot Hot”, knajpiany „Ring Dong” w duchu Toma Waitsa czy country`owy „Gan” Muniek wypuścił się poza stylistykę własnej kapeli, a przy okazji dał upust swoim muzycznym fascynacjom. Dzięki temu tej uroczo łobuzerskiej, czasem słodkiej, a kiedy indziej gorzkiej płyty tak dobrze się słucha.
Wywiad z Muńkiem Staszczykiem przy okazji premiery solowej płyty – TUTAJ.