Od pierwszych dźwięków słychać, że autorzy podeszli do materiału łącząc nowatorskie aranże z odważnymi, różniącymi się od klasyków przekładami. Otwierający album utwór „Suzanne” pozbawiony jest charakterystycznego motywu gitary klasycznej. Zastępuje ją gitara elektryczna, grająca ciekawie i ze smakiem. Bas pracuje mocno, bębny robią świetne, silne tło, a jednak „Zuzanna” nie traci swego balladowego czaru. Łanuszka śpiewa spokojnie, nie popisuje się, jakby celowo podchodził do melodii na modłę Cohena. Wszystko brzmi niezwykle hipnotycznie i ciekawie. Nowoczesne połączenie gitar elektrycznych i akustycznych obecne jest również w drugim utworze, będącym polską wersją „Alexandra Leaving” – „Aleksandra odchodzi”. Magiczna balladowość jest obecna i tutaj, a wokal Łanuszki dopełnia dzieła. Wszystko brzmi po prostu świetnie. Po „Aleksandrze” następuje nastrojowy utwór, który promował album jako singiel – „Jestem twój”. Zagadkowa gitara, nastrojowy wokal, świetne słowa.
Oddech od ballad daje momentami nieco dynamiczniejszy „Dla Ciebie walc”. Potem dostajemy pięknie taneczne „Tańczmy po miłości śmierć” i ciekawie knajpiane „Nadszedł kres”, w którym usłyszeć można przesterowaną gitarę (!) oraz klimatyczne, mocne bębny. To dotąd najmocniejszy moment płyty. Zaraz po nim następuje powrót do ballad – „Chelsea Hotel #2”, „W stu pocałunków toń” i Hallelujah”. Smaczki muzyczne, głęboki, jakby gardłowy wokal, dodana damska wokaliza, świetne przekłady… Czy to nie nudne?
Absolutnie nie. Ta płyta taka po prostu jest – bardzo dobra. W aurze jesiennej słucha się jej wręcz znakomicie. Przekłady (bez wdawania się w szczegóły) są równie świetne. Nie słychać, by tłumacz, na co dzień będący literatem, gdziekolwiek był zmuszony skapitulować czy przekalkować jakiekolwiek wyrażenie na Polski. Zamiast tego, słuchacz otrzymuje ciekawą grę metafor i opisów, piękne określenia. Co ważne, wszystko to dobrze koresponduje z przekazem oryginalnych liryków Cohena – podobno sam On zaakceptował wszystkie przekłady.
Po „Hallelujah” – „Słynny niebieski płaszcz”, czyli utwór, którego tłumaczenie (obok np. „Tańczmy…”) zahacza wręcz o literacki sport ekstremalny. Wyszło świetnie i nie waham się pisząc, że akurat ten poemat (i nie tylko ten) Kuźmiński przetłumaczył lepiej niż Zembaty (za którego przekładami, z całym szacunkiem, nigdy nie przepadałem). Za dowód niech służy jeden fragment. W oryginale brzmi on: “Ah, the last time we saw you / You looked so much older / Your famous blue raincoat / Was torn at the shoulder”. Michał Kuźmiński ujął go słowami: „Ostatnio czas mocno się z Tobą rozprawił / Twój słynny niebieski płaszcz spruł się w rękawie”. Jako anglista stwierdzam – kawał dobrej roboty.
Ostatni na trackliście jest „Poczekaj, nie można się tak przecież rozstawać”. Utwór ten nie odbiega poziomem od reszty, nie jest jednak kompozycją wieńczącą dzieło – ukryta na końcu alternatywna wersja „Aleksandra odchodzi” zamyka album skutecznie i pięknie.
Płyta „Łanuszka / Cohen” to pozycja bardzo dobra, nowatorska oraz dopracowana. I nie, nikt nie zapłacił mi za napisanie tego, ta recenzja nie jest sponsorowana przez autorów, żaden z nich nie jest też moją rodziną. Album jest po prostu świetny, nie ma praktycznie słabych punktów. Idealny prezent świąteczny dla wrażliwych fanów Cohena, którzy cenią kunszt liryczny i muzyczny. Reasumując – serdecznie polecam.
Recenzja nadesłana przez Czytelnika.