foto: mat. pras.
Nie da się ukryć, że w zalewie nowych muzycznych trendów i spektakularnych debiutów w świecie popu, hip-hopu czy trapu granie Manic Street Preachers straciło na znaczeniu. Jakby wróciło do garażu czy piwnicy. A szkoda, bo to rockowe trio nie tylko nie poddaje się modom, ale również upływowi czasu. Czego efekty – w postaci przebojowych i wciąż poruszających piosenek – możemy znaleźć na ich świetnym, trzynastym (!) krążku.
Lubię myśleć, że MSP grają tylko dla mnie. I dobrze mi z tym. No i chyba nie mijam się za bardzo z prawdą. Bo choć Walijczycy lubiani są jeszcze przez paru innych, podobnych do mnie (psycho)fanów ich autorskiej wizji gitarowego rocka, to raczej nie cieszą się zbyt wielką popularnością w naszym kraju. O czym świadczy (nie)obecność ich muzyki w naszych mediach. Również tych socialowych. Mówi się trudno i… słucha się dalej.
Dźwięki i słowa, które pisze James Dean Bradfield mają stałe miejsce w moim sercu. Bo lubię od czasu poczuć się wyjątkowy. Tak też jest muzyka (obecnie) trio, a kiedyś kwartetu (do czasu zaginięcia Richeya Jamesa Edwardsa), który zawiązał się w 1986 roku w miasteczku Blackwood, niedaleko Cardiff. Ich styl? Mocno osadzony na post-punkowych fundamentach, ale też czerpiący garściami z kultury brytolskiego, gitarowego i bardzo melodyjnego grania. Co prawda tymi zaangażowanymi piosenkami (mimo upływu lat) MSP nie odkrywają Ameryki, ale jest w nich tyle szczerości i pasji, że autentycznie wierzę w te małe, rockowe manifesty Jamesa. Bo w tych dźwiękach chodzi o coś więcej, niż tylko o zarobienie kasy czy napisanie kolejnego hitu. Ale kiedy już taki przebój uda się 40-letnim muzykom, to dostajemy „petardę” o skali rażenia singla „International Blue”.
Ten chwytliwy jak diabli singiel, zapowiadający najnowszy album „Resistance Is Futile”, doskonale wpisuje się w zestaw największych szlagierów Obłąkanych Ulicznych Kaznodziejów. Takich hitów, jak: „Motorcycle Emptiness”, „If You Tolerate This Your Children Will Be Next”, „La Tristesse Durera (Scream to a Sigh)”, „Your Love Alone Is Not Enough” czy „A Design For Life” – znakomitych, porywających numerów, które znakomicie sprawdzają się zarówno w radiu, jak i na koncertach.
Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że „trzynastka” MSP wypełniona jest takimi sztosami po brzegi. To raczej doskonale równy, cały czas trzymający wysoki poziom materiał bez mielizn. Z jednym, wspomnianym już przebojem – niczym z mokrego snu debiutujących pop-rockowych kapel. I to nie tylko rodem z Wysp. Bo wiele zespołów, dla których wzorcem są np. późni Beatlesi, ale też kapele pokroju Oasis czy The Verve, oddałoby wiele za tak doskonały „stadionowiec”.
Tę lekkość w poruszaniu się w tych muzycznych „widełkach” brit-popowej tradycji Bradfield oraz Nicky Wire i Sean Moore opanowali do perfekcji – o czym świadczą takie numery, jak „Vivian” czy finałowy „The Left Behind”. Ale wcześniej też jest ciekawie. Zwłaszcza, kiedy zaangażowanym tekstom towarzyszą równie zbuntowane melodie, by wspomnieć post-punkowy „Sequels Of Forgotten Wars” czy równie zadziorny, ale jednocześnie taneczny „Broken Algorithms”. Ciekawie robi się również wtedy, kiedy trio sięga – w „Liverpool Revisited” – po cockneyowo-celtyckie klimaty. Ale najważniejsze, że w tym swoim rewolucyjnym „kombatanctwie” Bradfield i jego przyjaciele nadal są szczery, autentyczni. Po prostu wiarygodni.
Co tu dużo mówić – mam słabość do tej kapeli, a jej nowa płyta bardzo mi się podoba. Ale jeśli znajdziecie na niej coś fajnego również dla siebie, to będzie mi bardzo miło. Manicsom tym bardziej.
Artur Szklarczyk
Ocena: 3,5/5
Tracklista:
1. People Give In
2. International Blue
3. Distant Colours
4. Vivian
5. Dylan & Caitlin
6. Liverpool Revisited
7. Sequels Of Forgotten Wars
8. Hold Me Like A Heaven
9. In Eternity
10. Broken Algorithms
11. A Song for The Sadness
12. The Left Behind