Kult – „hurra!”

Stary Kult na nowe czasy

2009.10.12

opublikował:


Kult – „hurra!”

W dość równych odstępach, nie dłuższych niż cztery lata, Kult wydaje płyty bez względu na okoliczności. Także po wydaleniu z zespołu Banana, postaci ważniej, bo w ostatnich latach komponował, grał na gitarze, waltorni i wielu innych instrumentach. Był nieformalnym szefem artystycznym Kultu. Jego piętno odcisnęło się więc na „hurra!” niejako samoistnie. Już po otwarciu pudełka i wyjęciu płyty ukazują nam się słowa „Grupa KULT serdeczne dziękuje Krzysztofowi Banasikowi za wiele pięknych chwil.”. W czasie słuchania też można znaleźć echa „słynnej sprawy Banana”, na przykład w słowach czwartego utworu, „Nowe tempa”. W kilku momentach sekcja dęta gra też tak nisko, że prawie jak waltornia… Choć to akurat może być nadinterpretacja. Niezależnie od wrażeń i subtelności, pewne jest jedno.

Muzycznie Kult plasuje się dziś znacznie bliżej obu płyt „Tata Kazika”, niż takiego „Ostatecznego Krachu Systemu Korporacji”. Jest raczej wesołkowato i imprezowo. Nawet jeśli z tekstów wyziera ironia, złość, czy przygnębienie. Ironii jest najwięcej, bo tytuł płyty zobowiązuje, a życie biegnie swoim torem. Inna sprawa, że owo „hurra!” można interpretować co najmniej dwojako,  jako okrzyk radości i zagrzewania do boju. Niezależnie od intencji i ostatecznego znaczenia, Kazik nie mógłby nie skomentować spraw bieżących, czy tych, które są aktualne dla niego samego. Oczywiście są też na tyle uniwersalne, żeby były ważne i zrozumiałe dla fanów, od młodzieży gimnazjalnej po bardziej refleksyjnych dorosłych. Tematy to głównie różne aspekty polactwa, od ślepej wiary, przez kombatanctwo przedkładane nad rzeczywistość, po bezmyślny konsumpcjonizm i inne „znaki naszych czasów”.

„hurra!” powstała, jak na Kult, wyjątkowo demokratycznie. Poza tekstami, których autorem jest wyłącznie Kazik Staszewski, muzykę skomponowali: klawiszowiec Janusz Grudziński, gitarzysta Wojciech Jabłoński, Kazik i drugi gitarzysta – Piotr Morawiec. Płyta, zapewne przez różnorodność kompozycji i bardzo dobrą produkcję, nie nudzi mimo swoich 73 minut. A zgodnie z zaleceniami z innego albumu Kultu sprzed lat, można ją sobie jeszcze lepiej dopasować do swoich upodobań, używając w odtwarzaczu funkcji „program”.

Jedynym nieakceptowalnym fragmentem nowego krążka Kultu, nawet przyjąwszy, że to pastisz (zahaczający o pop-rock z lat 70, a konkretnie „Don’t Bring Me Down” Electric Light Orchestra), wydaje się piosenka „Chodźcie chłopaki”. Niestety Kazik nie śpiewa, jak Jeff Lynne, lecz swoją melodeklamacją nachalnie nasuwa skojarzenia z nadhitem zespołu Leszcze o dziewczynie, która ma kombinować. A to już nie jest zabawne. 

Tagi


Polecane