Za sprawą „Walls” Kings Of Leon gaszą neon rozświetlający okładkę „Mechanical Bull”. Nowa płyta jest bardziej stonowana i melancholijna. Najważniejsze jednak, że jest przy tym znacznie ciekawsza.
Kiedy trzy lata temu do sklepów trafiał krążek „Mechanical Bull”, należało się cieszyć, że będąca kilkanaście miesięcy wcześniej na skraju rozpadu grupa zaprezentowała materiał pełen życia i energii. Trudno było go jednak uznać jako świadectwo przezwyciężenia problemów, bardziej przypominał bowiem wyboistą drogę, na której muzykom zdarzało się potykać, w efekcie czego obok wybijających się utworów znalazło się również sporo zapychaczy. Już od pierwszego przesłuchania nie ma wątpliwości, że „Walls” diametralnie się pod tym względem różni. Nowy materiał jest dopracowany i przemyślany, dowodzi, że Kings Of Leon wyrwali się z chaosu i zmierzają w konkretnym kierunku. Muzyka Followillów (Caleb, Nathan i Jared są braćmi, Matthew to ich kuzyn) nabrała pewnego rodzaju wyrafinowania i dojrzałości. Nawet w rozpędzonych „Waste A Moment” czy „Find Me” słychać nutkę kojącej melancholii. Słoneczne „Around the World” jednoznacznie dowodzi, że Caleb z pogrążonego w alkoholowym nałogu chimerycznego gwiazdora stał się statecznym, potrafiącym cieszyć się życiem, facetem.
Nowe piosenki Kings Of Leon niosą spokój, ale bynajmniej nie należy mylić go z nudą. Muzycy chętnie sięgają po różne odmiany rocka. W zawierającym elementy southern i country „Muchacho” kwartet z Nashville wyraźnie podkreśla swoje pochodzenie, w leniwym „Conversation Piece” stawia na kalifornijskie brzmienie, w piosence wyraźnie czuć klimat Los Angeles, gdzie grupa nagrywała „Walls”. Dla odmiany w „Over” Followillowie potrafią w przystępny sposób „sprzedać” słuchaczowi przestery i niemal post-rockową ścianę dźwięku. Do tego mamy wspomniane „Find Me”, które – gdybyśmy podmienili Caleba na Dave’a Grohla – z powodzeniem mogłoby być singlem Foo Fighters, na koniec dostajemy natomiast tytułową, refleksyjną balladę łączącą w sobie tradycję muzyki rockowej spod każdej szerokości geograficznej.
Mimo pozornego rozstrzału „Walls” pozostaje spójne i pozwala polubić się w całości. Nie znajdziemy tu drugiego „Use Somebody” czy „Sex On Fire”, ale też nie wymęczonych piosenek sztucznie wydłużających tracklisty. Kings Of Leon nigdy nie aspirowali do miana zespołu wybitnego, stąd trudno mieć wobec nich wysokie oczekiwania. Najważniejsze, że zespół zmienia się wraz z rosnącym stażem, dzięki czemu wciąż brzmi autentycznie.