Jon Hopkins- „Insides”

Splatanie w jedną całość odległych od siebie muzycznych doznań

2009.10.06

opublikował:


Jon Hopkins- „Insides”

Wy też czekaliście na Fever Ray? No tak, jeśli nie wszyscy, to przynajmniej większość z przechadzających się w mokrym piachu, wysypanym na terenie byłej katowickiej kopalni węgla, przybyła na Festiwal Nowa Muzyka głównie, by zobaczyć nowy projekt Karin. Tym czasem na scenie zjawił się on. Wyszedł, podszedł do swojego elektronicznego sprzętu. I pozamiatał.

Muzyka Jona Hopkinsa wpłynęła nie tylko na kilka tysięcy widzów zgromadzonych w namiocie koncertowym w centrum Katowic. Jeśli urzeknie cię jego twórczość, możesz postawić się w jednym rzędzie z Brianem Eno. Jeśli chcesz, uważaj to za wyróżnienie. Na czym polega talent tego młodego producenta? Moją uwagę zwraca głównie zręcznym splataniem w jedną całość odległych od siebie muzycznych doznań. Motyw opierający się na sekwencji akordów żywcem wziętych z „Ave Maria” potrafi przeciąć piłą mechaniczną breakcore-owych wstawek. Świetną melodię, potraktowaną delayem jak z U2 podaje nam w oprawie taneczności Chemical Brothers, w następnym utworze urządzając nam rave-party. Jednocześnie zjednuje sobie więc fanów dwóch wyżej wymienionych grup, trafiając też w gusta miłośników trudniejszych w odbiorze Autechre czy Aphexa Twina.

Sporo dzieje się też na uboczach tej krainy łagodności, poprzecinanej karkołomnymi rytmicznymi łamańcami. Bo niezbyt często elektroniczna płyta zaczyna się dźwiękiem smyków. I nie żadnym Paganinim na zmodulowanych elektrykach, do tego przeoranych wulgarnie wybijającym się na pierwszy plan podbiciem basowym – tutaj mamy do czynienia z soundtrackiem do wyjątkowo spokojnego, sielankowego snu. Zresztą dalej również gęsto bywa od akustycznych brzmień, zazwyczaj jednak już odpowiednio przetworzonych. W ten sposób Hopkins zbliża się wręcz do… post rocka, a „A Drifting Up” mogłoby być uznane za wyjątkowo subtelny remix Sigur Rós.

Tak różne od siebie składniki Hopkins potrafi zatem porządnie zmieszać i dać nam wyjątkowo spójny materiał, grając również specyficznym klimatem z uczuciami słuchacza. Ten może urządzić sobie przy okazji słuchania tego krążka wycieczkę przez wiele stanów emocjonalnych. Przeprowadzając nas przez nie Hopkins najczęściej stosuje terapię szokową, wpuszczając nas z chilloutu w lodowaty prysznic dźwiękowej agresji. Oczywiście, to dosyć banalne rozwiązanie. Ja jednak bez wstydu przyznaję – mnie chwyta. Przynajmniej w przypadku Jona Hopkinsa.

Marcel Wandas / uwolnijmuzyke.pl


Polecane