Mało brakowało, a „The Sun’s Tirade” nigdy by się nie ukazało. Gdy Isaiah Rashad dwa i pół roku temu przebił się do szerszej świadomości ambitnym „Cilvia Demo”, wielu wróżyło mu karierę porównywalną z tą Schoolboya Q czy Kendricka Lamara. W 22-letniego chłopaka z Tennessee wierzył także Anthony „Top Dawg” Tiffith, szef TDE, któremu marzyło się, że oto trzech wykonawców z jego stajni pewnego dnia będzie decydowało o obliczu hip-hopu w USA. Jak się jednak okazało, ostatnie trzydzieści miesięcy przyniosło ledwie połowiczny sukces. Schoolboy zdążył wprawdzie wydać dwa albumy („Oxymoron”, „Blank Face”), podobnie Kendrick („To Pimp A Butterfly” i „Untitled Unmastered”, choć ten drugi to surowe demówki) – i wszystkie te krążki odbiły się szerokim echem. Ale co z Rashadem?
„Wydałem przez ten czas jakieś trzy piosenki”, przyznaje raper. Na więcej nie starczyło mu sił. Postępujące uzależnienie od alkoholu i xanaxu hamowały jakąkolwiek aktywność artystyczną. Kondycją Rashada martwiła się matka, ale też wspomniany Top Dawg, który myślał nawet o tym, by zerwać umowę z MC. W końcu jednak udało się go zmobilizować do wejścia do studia. W efekcie powstało „The Sun’s Tirade”.
Słychać, przez jakie piekiełko przeszedł Rashad przez ostatnie dwa lata. Mam tu na myśli zarówno pojedyncze wersy oraz porozsiewane po całej płycie aluzje, jak i ogólną atmosferę panującą na płycie. Jeśli „Cilvia Demo” wydawała się wam ciężka, jestem ciekaw, jak odbierzecie ten materiał – gęsty, mulisty, zadymiony. Rashadowi właściwie nie robi różnicy, czy zwraca się ku trapowej perkusji, zaszumionym bębnom czy pachnącym Detroit basom (duch Slum Village w „Rosegold”). Niemalże za każdym razem sięga po podobne, narkotyczne brzmienie, w którym otępienie splata się z rozluźnieniem, choć może lepiej byłoby napisać – zobojętnieniem.
„The Sun’s Tirade” potwierdza tylko, że można śmiało już mówić o czymś takim jak „styl TDE”. Słychać go szczególnie wyraźnie, gdy porówna się album Rashada z wydanym na początku lipca „Blank Face” Schoolboya Q. Obaj panowie – a przecież z Kendrickiem Lamarem, Ab-Soulem i Jay Rockiem jest podobnie – są bardzo zanurzeni w tradycji. To jednak zdrowa inspiracja, bo TDE, przerzucając most między współczesnością a latami 90., pozostają jednocześnie otwarci na nowinki. Na „The Sun’s Tirade” znakiem tego są „A Lot” i „AA”: trapujące, zaśpiewane na zmodulowanym wokalu.
O ile jednak „Blank Face” operowało szerszym kadrem i było wszechstronniejsze, zrealizowane z większym rozmachem, o tyle „The Sun’s Tirade” – choć równie uliczne na gruncie tekstowym – jest materiałem bardziej klaustrofobicznym, muzycznie ciemniejszym. W te flegmatyczne gitary wsiąkają nawet wyluzowane, gitarowe riffy (jeden z elementów charakterystycznych dla tej płyty) oraz śpiewane partie. Tu pojawia się, rzecz jasna, pytanie: wciągające to wszystko, wydane w czas, bo późne lato to idealna pora dla tego materiału, ale – co dalej?
Widzę trzy ścieżki. Wariant pierwszy: Rashad dokręca klimat i wchodzi na szlak, który w ubiegłym roku wskazał Earl Sweatshirt swoim depresyjnym „I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside”, czyli w rapowany post-punk. Najbliższej tej drogi Rashad jest w połowie płyty, od „Bday” do „Stuck In The Mood”. Zresztą ze swoim rozedrgranym, histerycznym nieraz stylem oraz lamentacyjnym śpiewem pasowałby do takiej stylistyki.
Wariant drugi: podkręca nieco tempo i próbuje nieco przełamać swój wizerunek, realizując się w nieco innych konwencjach. To może słabo zasygnalizowana ścieżka na „The Sun’s Tirade”, ale jednak jest. Mam tu na myśli „Don’t Matter” nawinięty na szybszym, trochę drum-n-bassowym, ale jednak charakterystycznie zabrudzonym podkładzie. To rzecz przypominająca do złudzenia „Teach Me” Joey Badassa, numer, którym ten nowojorski nastolatek kończył swoją konserwatywną, boom-bapową płytę i najwyraźniej chciał zasygnalizować ewentualne alternatywy dla swojej kariery. Kto wie, tu jest może podobnie.
Wariant trzeci: Rashad wchodzi z buta w mainstream. Jak Schoolboy Q poszerza arsenał, wzbogaca listę współpracowników, by zaistnieć na listach przebojów ze swoimi hardkorowymi historiami. Trzeba przyznać, że w tym mętnym, zawiesistym sosie, jakim niekiedy jest „The Sun’s Tirade” udaje mu się wykręcić kilka chwytliwych melodii. Gitara w singlowym „Free Lunch” to jedno, ale jeszcze bardziej obłędne jest gwizdanie w „Tity And Dolla”. Zresztą każdy, kto pamięta „Shot You Down” z „Cilvia Demo”, wie, że Rashad ma rękę do klasycznych-z-miejsca podkładów. Może więc ten talent pomnożyć w głównym nurcie?