Natchnionym, lirycznym głosem i niezwykłą, rzadko spotykaną wrażliwością zachwycał na czterech albumach swojej grupy LemON. Jakiś czas temu zaczął jednak zbierać piosenki na solową, w pełni autorską płytę. Jego wydany właśnie „Chrust” ma nie tylko piękny, zjawiskowy tytuł, ale równie poruszającą, bardzo szczerą i intymną zawartość ilustrowaną fortepianową kameralistyką, która sąsiaduje z jazzującymi i transowymi melodiami oraz poetyckimi balladami.
Posłuchajcie tego albumu w skupieniu, najlepiej wieczorem lub o świcie. Tak by odnaleźć to wszystko, co Igor ukrył między dźwiękami i wierszami. Dopiero w takich okolicznościach „Chrust” odkryje przed wami swoje piękno, które mnie – choć nie słucham na co dzień takiej muzyki – dosłownie zaczarowało na długie 70 minut. Może to zasługa obfitego korzystania ze stylistyki, którą posługuje się współczesna kameralistyka („Latające słonie”, „Nie”), w dodatku fajnie połączona z brzmieniem islandzkiego alt-popu („Tańczmy”), może uczynienie z ciszy najważniejszego instrumentu („Los”)? A może wreszcie ta wywalona w intymnych tekstach – dosłownie na wierzch – absolutna szczerość faceta, który wydawał nam się jedną wielką zagadką, a z bycia tajemniczym uczynił swój znak rozpoznawczy? To wszystko tu działa, hipnotyzuję, porusza lub wręcz paraliżuje każąc się zatrzymać i posłuchać uważnie, co wokalista o łemkowskich korzeniach (posłuchajcie początku „Latających słoni”) ma nam dziś do powiedzenia.
A mówi, czy raczej śpiewa Igor z pasją, którą słyszałem ostatnio chyba tylko na debiutanckiej płycie duetu Tęskno, czy najnowszym krążku Ralpha Kamińskiego. To właśnie te obnażone emocje i równie odważna muzyka pozwalają porównać „Chrust” do „Mi” czy „Młodości” wspomnianych wykonawców. U Igora również nie ma używania półśrodków, podpórek i podróbek oraz gry na „alibi”. Dobiegający 30-stki artysta staje przed nami wręcz nagi – ze swoją twórczością i zaprasza nas do swojego świata, pozwala nam przekroczyć swoja sferę intymną. I tylko od nas zależy, czy skorzystamy z tego zaproszenia. Moim zdaniem warto. I to bardzo. Ale mam świadomość, że to płyta nie dla wszystkich.
„Wyobraź sobie, że podarowałem Ci swój notes. Możesz zajrzeć, jeśli chcesz, w porządku. Najpierw odnajdujesz ostatnie zapisane kartki, to początek 2020 roku. Tu zaczynasz. Wiesz, gdzie jestem. Powoli przekładasz kartki wstecz, cofasz się do wcześniejszych zapisków i odnajdujesz historie, o których nigdy nie wspominałem, o które nigdy byś mnie nie podejrzewał. Tak jest skonstruowana ta płyta. Barwy stopniowo przechodzą jedna w drugą” – opowiada Igor Herbut, który zachwyca niepowtarzalną barwą, błyskotliwą techniką i emocjonalnymi interpretacjami tekstów (czasem wręcz na granicy szarży, jak w „Cordzie”). „Śpiew to moje narzędzie porozumiewania się ze światem. Śpiew pozwala mi najpełniej opowiadać o miłości i wzruszeniach, które towarzyszą mi od kiedy na świecie pojawił się mój synek Kai. Śpiew pozwala mi też opowiedzieć o wszystkim, co działo się wcześniej, a wcześniej sporo narozrabiałem. Wiele osób dwa lata temu spisało mnie na straty. Nie wiem, czy jestem gotów o tym mówić, ale na tym albumie jestem o tym gotów śpiewać” – dodaje wokalista.
Choć wydawca mocno zwraca uwagę na dwa utwory mocno wyróżniające się z całości, czyli wspomniany „Los” do wiersza Leopolda Staffa oraz brawurowe wykonanie „Krakowskiego spleenu” Maanamu, dla mnie ta płyta ma o wiele więcej smaków. Choć nie da się ukryć, że dzieli się jakby na dwie części: pierwszą – kameralną i „islandzką” oraz drugą – jazzująco-liryczną. Kolejne utwory rozwijają się płynnie w jedną opowieść. Jasne, poruszające, przestrzenne brzmienia stopniowo przechodzą w bardziej niepokojące, misternie skonstruowane, czasem transowe, ale zawsze melodyjne kompozycje. Aranżacje instrumentalne napisane przez Igora zagrali pracujący z nim na co dzień w zespole: Tomasz Harry Waldowski (perkusja), Przemek Świerk (gitary), Piotr Kołacz (gitara basowa), Tomasz Świerk (instrumenty klawiszowe). Im również należą się oklaski.
A teksty? Ich musicie posłuchać sami, by znaleźć swoich faworytów. Ja zatrzymałem się na dłużej przy „Wdzięczności” w której Igor śpiewa: „Nie czekaj z wdzięcznością na nic wielkiego / Bądź wdzięczny, a wszystko stanie się wielkie / Gdy przestałem czekać na coś ważnego / To nagle wszystko stało się ważne”. Banał? Może. Ale jaki piękny. Jak zresztą cała płyta.
Artur Szklarczyk Ocena: 4/5