Jest trochę tak, jakby Iggy Pop chciał spłacić dług Bowiemu. To przecież David wyciągnął Popa ze szponów ciężkich dragów, zabrał do Berlina i walnie przyczynił się do powstania jednych z najważniejszych płyt, jakie dostaliśmy od tego pierwszego – „Lust for Life” i „The Idiot”. Zaprosił Iggy`ego na trasę koncertową, mało tego, stawał nawet obok niego na scenie jako członek zespołu – klawiszowiec. Kto wie, jak potoczyła by się kariera 69-letniego dziś Iggy`ego, gdyby nie pomoc nieco starszego kolegi. Takiej płyty jak „Post Pop Depression” moglibyśmy się w ogóle nie doczekać. Ale doczekaliśmy się, choć przerażające były te deklaracje o „być może pożegnalnej płycie”. Oby nie. Wystarczy już takich. Tym bardziej, że gospodarz płyty po sześciu czy siedmiu albumach (nie licząc tego z reaktywowanym The Stooges) wrócił wreszcie na łono gatunku, któremu sam dał podwaliny!
Choć ewidentnie inicjatorem nagrań był Pop, to nie sposób nie wspomnieć o Rudym. Josh Homme to nie jest drugoplanowa postać. Warstwa muzyczna (nawet chórki) pęka w szwach od jego patentów, pomysłów, zagrywek i rozwiązań. Współpraca zaczęła się ponoć od SMS-a, jakiego wysłał Pop Homme’owi. „Hej, fajnie by było, jakbyśmy się razem spiknęli i napisali coś kiedyś – Iggy”. Nie mniejszy wpływ na kształt płyty mieli pozostali muzycy – w sumie też już ikony: Dean Fertita z QOTSA i Dead Weather na gitarze i klawiszach oraz Matt Helders z Arctic Monkeys na perkusji. Zrobiła się taka supergrupa kumpli, działająca w tajemnicy, za swoje pieniądze, na swoim sprzęcie i w swoich studiach. W poczuciu kompletnej wolności. I zapewne w towarzystwie ducha Bowiego. Sporo go jest na „Post Pop Depression”. Tzn. sporo słychać. Choć płyta wcale jakimś deklarowanym hołdem nie jest. Kurczę, powiem więcej… Ten duch Bowiego to zupełnie luźna refleksja i w cale nie pierwsza. Pierwszą było to, że na „PPD” słychać echa albumów, w których maczali palce poszczególni muzycy, od „AM” „…Like Clockwork” po „Dodge And Burn”. I co? I dobrze! Bo ten album to wciąż album Popa! A tego ostatniego jest tu jednak najwięcej. W dodatku „starego” i „dobrego”, choć nieco odmienionego.
Ale jeszcze słowo o roli Josha. Bo to ciekawe. Homme otwarcie i od lat mówił, że Pop jest jego idolem. Że podziwia itd. Więc propozycja Popa mogła go nieco onieśmielić lub zakłopotać. Na szczęście Homme okazał się równie wielki, co na zdjęciach z Popem (moje ulubione to jak trzyma go za rękę niczym małe dziecko). Homme nie tylko grał, podśpiewywał, ale i wyprodukował cały materiał. I to jego zasługą jest, że płyta ta zostanie uznana za jedną z ważniejszych w dorobku Popa i pozostałych muzyków. Łącznie z samym Homme`em. Nie przesadzam.
Z dekady na dekadę Pop operuje coraz niższym wokalem. Jak bumerang powraca temat seksu, ale pojawia się też element świadomości przemijania, są też inne frustracje. To dość dobitne, wszak Pop jest żywym dowodem na niezniszczalność rockowych gwiazd, choć tych stąpających po ziemi zostało już tak mało. Dlatego o „Post Pop Depression” chcę myśleć jako o powrocie starego dobrego Popa z fantastycznymi muzykami u boku (bo nie są tu oni na szczęście żadnym tłem), a nie jak o jakimś zaplanowanym pożegnaniu na wzór „Blackstar”, co sugerować ma tytuł albumu.
Zatem powrót, a nie pożegnanie i warto było na to czekać. Słuchając głosu Popa w transowym „Paraguay”, który zamyka krążek, myśli się tylko o jednym. Nacisnąć jeszcze raz play. I może jeszcze: kiedy kolejna taka płyta? Płyta z fenomenalnymi muzykami dostojnie i energetycznie grającymi toczącego się jak ciężki walec nieśpiesznego rocka. Płyta, na której Pop nie tylko wyzywa świat, daje upust frustracjom, ale i dokonuje retrospekcji. Kiedy kolejna taka płyta, skomponowana, zaaranżowana i wyprodukowana z takim wyczuciem, że grzechem byłoby zmienić nawet kolejność utworów. A jest w nich wszystko, za co kochać można Popa – jest brud, jest energia, choć często stłumiona, są fantastycznie zagrane instrumenty, nie tylko gitary, które doskonale wydobywają i głos i treści nim artykułowane. Ewidentnie Pop potrzebował rasowych muzyków, by wrócić na szczyt z niepotrzebnych wycieczek w stronę jazzu czy interpretacji francuskiego popu.
Dopiero marzec, a już kolejny kandydat to podium w zestawieniu najlepszych płyt rockowych 2016.