foto: mat. pras.
Wokalny „klabing” i instrumentalne, transowe pejzaże dźwiękowe rodem z surowej Islandii, a może raczej z kosmosu – oto recepta Daniela Ágústa Haraldssona i Birgira „Biggi Veira” Þórarinssona na zahipnotyzowanie nas swoją piękną, elektroniczną, a jednak bardzo ludzką muzyką.
Na swojej 9 studyjnej płycie islandzki (już tylko) duet jeszcze mocniej idzie w rytmy spod znaku transowego techno oraz klubowych, syntezatorowych rytmów. Fani bardziej piosenkowych form z początków istnienia GusGus mogą być więc nieco zawiedzeni, ale i dla nich coś się znajdzie. Zwłaszcza, kiedy w wokalnych utworach do Daniela Ágústa Haraldssona dołącza – znany z The Czars – wokalista John Grant. Posłuchajcie ich duetu w chyba najbardziej popowym, a co za tym idzie piosenkowym „Don’t Know How To Love”. Na takie właśnie utwory czekałem od ich poprzedniej płyty. Ale tez od czasu ostatnich produkcji ich rodaków z Kiasmos i sąsiadów (ale przez wodę) z norweskiego Röyksopp.
Choć przecież już na poprzednich, wspomnianych już krążkach „Arabian Horse” i „Mexico” nasi bohaterowie (jeszcze z udziałem Högniego Egilssona) postawili właśnie na wokalny trance. Nic dziwnego, że dla słuchaczy, którzy dorastali wraz z grupą, kupowali i poznawali „w czasie rzeczywistym” ich pierwsze płyty „GusGus” (1995), „Polydistortion” (1997) i wreszcie „This Is Normal”, taka (r)ewolucja była niemałym szokiem. Zespół, porównywany jeszcze dekadę wcześniej do takich wykonawców, jak Lamb, Kosheen czy Moloko, nagle porzucił melodie na rzecz rytmu. Zaskakująca zmiana, ale jak najbardziej wiarygodna i – a jednak! – udana. Zwłaszcza biorąc pod uwagę odbiór wspomnianych krążków „Arabian Horse” i „Mexico” przez krytyków i fanów…
Z drugiej jednak strony do dziś, wśród bardziej ortodoksyjnych fanów wczesnego wcielenia Islandczyków pojawiają się zdania, że: „GusGus skończyli się na ‘Attention’. Od tego czasu wydają mało wartościowe techno-rąbanki” – jak podsumował jeden ze słuchaczy właśnie najnowszy krążek „Lies Are More Flexible”. No więc właśnie takie „techno”, czyli niepowtarzalną fuzję electro-popowych melodii, transowo tanecznych rytmów i syntezatorowych brzmień gra teraz duet z Reykiaviku. I robi to dobrze. A przede wszystkim gra to wszystko z pasją. Co słychać dosłownie w każdym utworze z tego albumu.
Bo co my tu mamy? Ano przede wszystkim taneczne, transowe bity. Wyprodukowane są one jednak w taki sposób, że wyraźnie na pierwszy plan wybija się kosmiczne brzmienie, przypominające to, które znamy z płyt… Jeana Michela Jarre’a. A wiec kosmiczny „space sound”, który równie udanie sprawdza się w tanecznym, wokalnym openerze „Featherlight”, jak i instrumentalnym, jakby bardziej wyciszonym „No Manual”. Wyraźnie słychać też – zwłaszcza w „Lifetime” – zamiłowanie Biggiego do dźwięków syntezatorów modularnych. Z kolei „Fireworks” rozpoczyna się pięknym, klawiszowym motywem w stylu balearic house. Z czasem kompozycja ta rozwija się jednak w klasyczny, gusgusowy chłodny trans z rozmarzonym wokalem Daniela.
Druga część albumu jest przede wszystkim instrumentalna i chyba jeszcze mocniej osadzona w „kwaśnych” latach 90., czego najlepszym przykładem tytułowa kompozycja. Mój ulubiony utwór w tej części „Lies Are More Flexible” to jednak finałowy, długi (jak wszystkie kompozycje), ponad 7-minutowy „Fuel” – klimatyczny, „kosmiczny” trans z delikatnym kobiecym głosem tajemniczej Sofii w tle. Wyobrażam sobie, że kiedy duet zagra go na zakończenie swojego koncertu na żywo, to widownia wręcz… „odleci”. Choć przecież już teraz, w wersji studyjnej, brzmi świetnie. Jak zresztą cała płyta.
PS. Późną wiosną grupa przyjedzie do Polski w ramach „Lies Are More Flexible Tour” i zagra pięć koncertów w Poznaniu (21 maja), Gdańsku (22 maja), Warszawie (24 maja), Krakowie (25 maja) i Wrocławiu (26 maja).
Artur Szklarczyk
Ocena: 4/5
Tracklista:
1. Featherlight
2. Don’t Know How To Love
3. Fireworks
4. Lifetime
5. No Manual
6. Lies Are More Flexible
7. Towards A Storm
8. Fuel