„Falujące emocje, w których trudno doszukiwać się logiki” – Marcin Flint recenzuje nowy album Miley Cyrus

Różnorodny pop, który rzadko zaskakuje, za to prawie zawsze działa.

2023.03.18

opublikował:


„Falujące emocje, w których trudno doszukiwać się logiki” – Marcin Flint recenzuje nowy album Miley Cyrus

Koniec związku – trochę złości, trochę żalu, ale i trochę tęsknoty. Z tyłu trupy w szafie, ale gdzieś na horyzoncie nowe perspektywy i oczywiście potrzeba odreagowania. Falujące emocje, w których trudno doszukiwać się logiki. Milion filmów o tym było i pewno gdzieś z połowa popowych płyt kobiecych. I tak to wszystko rozbija się o to, czy działa. Bo jak działa, to nie naprawiaj.

Miley Cyrus ma na „Endless Summer Vacation” odhaczone wszystkie obowiązkowe punkty wycieczki. Wzniosła ballada pod fortepian, z narracją heroiczną i odrobiną chrypy w śpiewaniu? Jest „Wonder woman”. Klubowy numer odrabiający wszystkie lekcje z muzyki roztańczonej, od Diany Ross, przez Britney Spears po Paris Hilton? Mamy „River”. O nieprzyzwoicie przebojowej „revenge song”, jaką jest „Flowers” nie wypada pisać. Na pewno słyszeliście nawet jak nie macie TikToka. Przebój? Owszem, tak.

Wokalistka weźmie nas na prerię w „Thousand Miles” i na wieczorek zapoznawczy w Kokomo za sprawą „Island”. I właściwie wszędzie będzie fajnie. Może się jej udać nawet zaskoczyć, jak w „Handstand”, gdzie jest Jersey Club, jest kosmos, brakuje chyba tylko Lil Uzi Verta. Ale raczej nikt nie będzie sięgać po „Endless Summer Vacation”, bo spodziewa się czegoś rewolucyjnego, tak jak i nie będzie oczekiwać wokalnych popisów warsztatowych.

 

 

Ma być entertainment. I jest. Płyta nie znosi nudy, walczy z nią na każdym kroku (przynajmniej do „Wonder Woman”), na wszystko ma jakiś pomysł. „Jaded” na przykład rozjeżdża się, brzmi jak z wciąganej przez magnetofon taśmy. Haust powietrza w refrenie „Rose Colored Lenses” zmienia utwór, przenosząc nas gdzieś w lata 70. „Muddy Feet”, które zaszczyca SIA, to tylko dwie minuty oszczędnego numeru, pełnego niekoniecznie dobrych uczuć, niemniej nawet tam znalazło się miejsce na efektowne outro z chórkami i gwizdaniem.

Podoba mi się ten trud producencki, mniej lub bardziej działają na mnie refreny (błahe „Wildcard” złapało prawie tak mocno jak „Flowers”) i wyraziste wersy pokroju „You smell like perfume I didn’t purchase”, „I’ll change my number but keep your T-Shirt” czy „Crash a wedding tonight, get drunk by the lights”. Nic wiekopomnego, za to całość zupełnie zgrabna, odrywająca od rzeczywistości. Nie, to nie jest Taylor Swift. Tak, zadanie wykonano jak należy.

Marcin Flint

Ocena 3,5/5

Polecane