W czerwcu tego roku Europe pojawili się na scenie Sweden Rock Festival. Grali na własnym terenie, więc mieli prawo czuć się jeszcze mocniejsi niż zwykle. I w nagraniu doskonale to słychać. Europe brzmi nie tylko potężnie, ale też szalenie dynamicznie. Przez ponad dwie godziny napięcie nie siada nawet na moment, a przy 28 kawałku Joey Tempest cieszy się tak samo jak przy pierwszym. Dodajmy, że jest w znakomitej formie i śpiewa naprawdę imponująco. Można by podejrzewać, że podciągali go w studiu, ale dostępne w sieci „surowe” rejestracje występów zespołu nie odbiegają od tego co słyszymy na „Live At Sweden Rock”.
W tytule albumu znajdziemy informację „30th Anniversary Show”. Istotnie, w tym roku minęło 30 lat od premiery debiutanckiego albumu Europe, sam zespół istnieje jednak nieco dłużej – od schyłku lat siedemdziesiątych. Jeśli ktoś liczył na silną reprezentację krążka „Europe”, może się zawieść. Repertuar z debiutu ogranicza się do trzech utworów („In The Future”, „Paradize Bay” i „Seven Doors Hotel”), co i tak nie jest złym wynikiem jeśli spojrzy się na setlisty koncertów Europe. „Live At Sweden Rock” jest przede wszystkim świętem zespołu, dlatego Europe prezentuje pełny przekrój swojej twórczości, podkreślając jednocześnie ubiegłoroczny album „Bag Of Bones” (cztery kawałki). Kilku rzeczy brakuje – choćby „Cherokee”, „Seventh Sign” czy „Homeland”, ale przecież nigdy nie ma się wszystkiego. Zamiast tego dostajemy choćby „Prisoners In Paradise” czy „Open Your Heart”, których obecność wcale nie była oczywistością, więc cieszmy się tym co mamy.
Europe są jednymi z nielicznych rockowych grup sprzed lat, której po reaktywacji udało się uniknąć zmiany we własną karykaturę. Na początku obecnego stulecia Szwedzi wrócili nie tylko do koncertowania, ale też regularnie nagrywają płyty. Podkreślmy – bardzo dobre płyty. Zespół postawił na inne środki wyrazu – wciąż gra hard rocka, ale teraz znacznie mocniej zakorzenionego w bluesie, bez tego pudlowego blichtru, który lekko się już przeterminował. Nowe kawałki to jedno, ale znaczącej poprawie uległy też rzeczy sprzed 25 lat. „Superstitios” jest dziś prawdziwym walcem, „Rock The Night” ma znacznie cięższy drive, nawet „The Finał Countdown” brzmi ciężej, a przy tym znacznie mniej plastikowo niż przed laty. Klawisze Mica Michaeli zostały może nie tyle zmarginalizowane, ale na pewno nie są już tak istotne. Ponadto Michaeli znacznie poszerzył wachlarz swoich brzmień, dodając choćby sporo „hammondów”. Prym w Europe wiodą naturalnie Joey Tempest i gitarzysta John Norum, którego podszyte bluesowym feelingiem solówki fantastycznie uzupełniają kompozycje zespołu. Tempest mówi o Norumie w czasie koncertu: „My brother and inspiration. The man with a golden touch”. Przy całym szacunku dla Kee Marcello, który zastąpił Noruma w składzie pod koniec lat osiemdziesiątych, to właśnie John jest najlepszym wyborem dla szwedzkiej grupy.
Europe brzmi dostojnie i niezwykle stylowo, zespół ma w sobie mnóstwo klasy. Festyniarsko robi się tylko w dwóch miejscach – „The Final Countdown” na zawsze pozostanie „The Final Countdown”, więc na to trzeba było się przygotować, ale przy „Open Your Heart” muzycy mogli się trochę bardziej postarać, by odejść od formuły odpustowego hitu. Z drugiej strony nie można udawać, że przeszłość nie istnieje.
Skoro urodziny, to nie mogło zabraknąć gości. Europe zaprosili na scenę dwóch gitarzystów – Michaela Schenkera (m.in. UFO), który zagrał w „Lights Out” UFO oraz Scotta Gorhama z Thin Lizzy udzielającego się w „Jailbreak”… Thin Lizzy. W obu przypadkach widać, że to sympatyczne spotkania, które obu stronom sprawiają dużo frajdy.
„Live At Sweden Rock – 30th Anniversary Show” trafiło na rynek także w wersji z obrazem. Warto zapoznać się z wydaniem na Blu-Rayu, gdyż koncerty oglądane w wysokiej rozdzielczości robią jeszcze lepsze wrażenie niż na DVD. Nie ma co liczyć na fajerwerki, Europe nie ma produkcji scenicznej na miarę choćby AC/DC czy Iron Maiden. Ale mimo to ogląda się ich z przyjemnością.