DJ B / Szczur – „Zaraza”

Urwany film.

2013.11.22

opublikował:


DJ B / Szczur – „Zaraza”

Polski hip-hop – jak pewnie sama muzyka w ogóle – jest podatny na epidemie. Zaraźliwe pomysły zwykły rozprzestrzeniać się wśród słuchaczy i wykonawców z prędkością dżumy. Mowa tu zarówno o śmiertelnych dla gatunku chorobach, jak i zbawiennych lekach, które, niestety, często z powodu przedawkowania przynosiły efekty odwrotne do zamierzonych. Do tej drugiej grupy zaliczyć można serię „Kodex” wrocławskiego duetu White House. Podobnie jak „Matrix”, tak i ona nie była w stanie udźwignąć ciężaru pierwszej części – być może ze względu na to, że jej autorzy zamknęli się w gronie sprawdzonych kolegów i rzadko kiedy poza to kółko wzajemnej adoracji wychylali głowy.

Oddajmy jednak sprawiedliwości Magierze i LA – wydana jedenaście lat temu, debiutancka część jest dziś słusznie uznawana za pozycję klasyczną, a o stopniu zaraźliwości niech świadczą klasyczne single, które do dziś hulają na rapowych imprezach. Wydanemu właśnie przez DJ-a B i Szczura producenckiemu krążkowi daleko jest do pożogi „Kodeksu”. Ta „Zaraza” to żadna „czarna śmierć”; bliżej jej do szalejącej co roku grypy.

Oczywiście dalsze porównywanie tych dwóch płyt byłoby nie na miejscu. W końcu autorom „Zarazy” przyświecał zgoła inny cel. „Jeden z najlepszych koncept albumów w polskim rapie”, głosi informacja prasowa. Rzeczywiście, początek i zakończenie płyty mogą sprawiać takie wrażenie. Hades jako narrator, wprowadzający w patologie ulic, jest strzałem w dziesiątkę, a wersy w rodzaju: „Jesteś z nimi albo masz alibi / Owacje zbierał Einstein tak samo jak Mussolini” mogą zostać w głowie na długo. Dorzućmy do tego przesiąknięty Detroit bit, w którym syntezatory eksploatowane są z wyczuciem godnym Sid Roams, a otrzymamy rzecz wprost skrojoną pod członka Hi Fi Bandy, przy czym jest to inny brud niż ten z „Nowe dobro to zło”. W tę stylistykę – w założeniu przyświecającą całej płycie – wpisuje się też utwór Ciry i Hukosa, dokumentujący „bifory, które stają się afterami” na „sraczkowatożółtych” i „jaskraworóżowych” blokowiskach.

{reklama-hh}

Końcówka albumu uruchamia już inne obrazy. Jak Hades gwarantuje stylowe, nasycone konkretem sprawozdanie z życia w mieście, tak Mediuma słusznie możemy podejrzewać o metafizyczne odloty. „Śmierć kliniczna” to kolejny na „Zarazie” utwór, któremu nie brakuje absolutnie niczego, a bit z rapem wchodzą w nierozerwalny splot. Przestrzenna perkusja, rozmywające się w oddali fragmenty gitary (?) i wokalu – wszystko to płynie i harmonizuje z precyzyjnym, a przy tym z lekka obłąkanym flow rapera, który bardziej niż kiedykolwiek przemawia do nas na granicy jawy i snu. Po „Świcie” z kolei można by oczekiwać trochę lepszego tekstu, ale umiejętności techniczne raperów (najlepsze flow w kraju?) wystarczają, by zanurzyć się w podkładzie autorów „Zarazy”. Pamiętacie „Najdłuższy chillout w mieście” Sokoła i 15 Minut Projekt? Wyobraźcie sobie tamten senny bit, tyle że podbity mocniejszymi bębnami. Jeśli tak ma wyglądać soundtrack do jesiennego poranka, ja to kupuję.

Tak wyglądają pierwsze i ostatnie utwory na płycie. Gdyby utrzymać ich poziom przez całą długość materiału, mielibyśmy pewnie do czynienia z fantastycznym materiałem. Tymczasem w środkowych fragmentach krążek siada. Praktis dostał podkład, pod który mógłby opowiedzieć dobrą historię – i nie jest źle, ale trudno odpędzić się od wrażenia, że mamy do czynienia z drugim Sokołem (szczególnie że prawdziwego Sokoła słyszymy już w kolejnym numerze); taki głos to dar i przekleństwo zarazem. Z „Domu złego”, poza uczuciem zażenowania przy zwrotce Jurasa, pozostają tylko wspomnienia byłego członka WWO: „I myślę, że mój dom, chociaż nie był dobry / Dopierdolił mi, ale w granicach normy”. Małpie nie udało się udźwignąć syntezatorów w „Jak sen”, stąd jego głos (który, umówmy się, nigdy nie był mocną stroną toruńskiego MC) ginie na tym ciężkim, agresywnym bicie. W przypadku „Tego tracku” Dioxa i „Nie jestem tu” można by się zastanawiać, na ile się one wpisują w koncept albumu. Podobnie jak „Pokonać słabości” – tu szkoda samego bitu i Wigora, który ma przecież odpowiednie umiejętności, by sprawnie opowiedzieć o mroczniejszej stronie życia.

Koniec końców zapowiadany koncept „Zarazy” się rozsypuje. Może to kwestia źle skomponowanej listy utworów, ale odnosi się wrażenie, jakby DJ B i Szczur mieli pomysł tylko na to, jak otworzyć album oraz jak go zakończyć. Przypomina to trochę nocny wypad na miasto i powrót o świcie. A to, co pomiędzy, jest urwanym filmem. Niekoniecznie fajne uczucie, prawda?

Polecane