Bardzo specyficzny klimat charakteryzował już amatorskie nagrania tego osobliwego tworu. Dzięki pracy w studio możliwe stało się ukazanie kolejnych wymiarów „umarlaków”. Zadanie zostało wykonane prawie perfekcyjnie. Imponuje już sam sposób w jaki panowie przearanżowali wcześniej znane kompozycje. Pierwotnie przyświecała im idea swoistego „naturalizmu”. Nie bali się swych niedoskonałości, nagrania z pomyłkami instrumentalnymi i wokalnymi zamieszczali w sieci. Tworząc materiał na debiutancki album odeszli jednak od kilku fundamentalnych założeń, ale opłaciło się.
Pozostał dziecięcy chórek, który wspomaga aktorów-muzyków, czasami nawet wychodzi na pierwszy plan. Amerykanie odważniej sięgnęli po instrumenty, dodatkowo zabarwili kompozycje elementami elektronicznymi. Klaskanie, pstrykanie etc. to immanentne składniki twórczości Dead Man’s Bones. W połączeniu z klimatycznymi samplami atakują nie tylko nasz audytywny system percepcyjny ale także wyobraźnię. Teksty traktują o utraconych duszach oraz wszelkich nawiedzeniach pojawiają się również Zombie.
Płyta rozpoczyna się bardzo tajemniczo, co w tym przypadku nie może być zaskoczeniem. Napięcie stopniowo narasta, pozornie likwiduje je tłuczenia szkła oraz mruczenie. Przy 3 utworze czeka nas kolejna niespodzianka, znany wcześniej ze swej ascetyczności i śpiewu dzieci „In The Room Where You Sleep” na debiutanckim albumie nabiera odmiennej dynamiki, jest bardziej eklektyczny, a przede wszystkim: brakuje dzieci!
Urzeka fraza znana Polakom dzięki piosence Wojciecha Gąssowskiego „Gdzie się podziały tamte prywatki”. Tak, chodzi o słynne „bom bom bom bom”. Pojawia się ten motyw parokrotnie w „My Body’s a Zombie for You”. Ważną rolę pełni jednak tutaj także radośnie odśpiewany refren przez dzieci.
Potencjał singlowy zdaje się mieć „Pa Pa Power” głównie dzięki swej melodyce oraz repetytywności. Podobnie jest zresztą w przypadku „Lose Your Soul”, gdzie wydawałoby się banalny tekst zostaje kapitalnie zaśpiewany. Dlaczego kapitalnie? Nie chodzi o możliwości wokalne Ryana Goslinga, a jego umiejętności ekspresyjne, w końcu jest aktorem. Śpiewa na granicy zawodzenia i aklamacji.
Inspirowali się Ryan oraz Zach m.in. muzyką pochodzącą z lat 60 XX wieku. Słychać to, lecz dzięki inkorporacji wielu innych elementów udało im się stworzyć coś „własnego”, nadali temu tworowi „tożsamość”. Oby dalej kształtowali osobowość Kości Umarlaka w tak efektowny i zarazem efektywny sposób.
Łukasz Stasiełowicz / uwolnijmuzyke.pl