D`Angelo & The Vanguard – „Black Messiah”

Klasyk, ale nie ideał.

2014.12.19

opublikował:


D`Angelo & The Vanguard – „Black Messiah”

Czternaście lat oczekiwania i obietnic, by przed samymi Świętami dostać taki oto prezent. Zupełnie z zaskoczenia, niemalże z dnia na dzień. Informacja o nowym albumie D`Angelo wprawiła w osłupienie nie tylko fanów, lecz także niektórych pracowników wytwórni RCA, którzy mieli okazję usłyszeć „Black Messiah” po raz pierwszy razem z dziennikarzami, podczas tzw. listening party w Nowym Jorku w ubiegły weekend.

To nie przypadek, że płyta ląduje w naszych odtwarzaczach w takim, a nie innym momencie. Wszystko – od ostatecznej tracklisty po okładkę – przygotowywano w pośpiechu, w ciągu kilku tygodni, by wydźwięk materiału jak najlepiej korespondował z odczuciami amerykańskiego społeczeństwa, poruszonego zabójstwem, a potem zamieszkami w Ferguson. „Możesz w to uwierzyć?!”, pytał D`Angelo  jednego ze swoim menadżerów, gdy pod koniec listopada sąd uznał, że nie ma podstaw do oskarżenia białego policjanta Darrena Wilsona, który w sierpniu śmiertelnie postrzelił czarnoskórego 18-latka Michaela Browna. Wtedy też zapadła decyzja, że „Black Messiah” – planowany przez RCA na początek 2015 roku – ukaże się wcześniej.

Zaskakująca premiera to jedno, ale wszyscy, którzy przez ostatnie kilka, kilkanaście lat śledzili poczynania D`Angelo, wiedzą, że ten wirtuoz z Wirginii – poza tym, że notorycznie pakował się w kłopoty (narkotyki, alkohol, wypadek samochodowy) – od czasu do czasu dłubał w studiu i ujawniał szczątkowe efekty tych prac. W 2007 roku Questlove, perkusista The Roots (na „Black Messiah” gra w dwóch numerach: „The Charade” i „Another Life”), przedstawił na antenie australijskiego radia Triple J wstępną wersję „Really Love”; trzy lata później do sieci trafił szkic „1000 Deaths”; w 2012 na rozdaniu BET Awards wykonał po raz pierwszy „Sugah Daddy”.

Możecie mieć to wszystko w pamięci, słuchając „Black Messiah”, ale możecie też zupełnie o tych faktach zapomnieć. Ten przekaz nie straci na sile, gdy w kolejnych miesiącach i latach odklei się od Ferguson, Occupy Wall Street czy Arabskiej Wiosny. Bo niekoniecznie o doraźne rewolucje w tym wszystkim chodzi, zdaje się mówić D`Angelo, ale o rebelię duchową, taką, która cały czas szuka oparcia: w drugim człowieku, w solidarności, w Bogu itp.

Całe szczęście – mimo wyrazistego społecznego rysu („Czarny Mesjasz nie jest pojedynczym człowiekiem”, komentuje D, „To zbiorowe przeczucie, że my wszyscy jesteśmy takim przywódcą”) – trzeci studyjny album wokalisty z Wirginii nie gubi się w filozoficznych dywagacjach, a duchowe zaangażowanie nie jest tu wprowadzane kosztem muzyki. Ta broni się sama. Otwierające całość „Ain`t That Easy” jest najlepszą tego wizytówką. Od strony wokalnej dzieją się tu rzeczy nieprawdopodobne. Głos w jednej chwili wchodzi na pojedyncze tory, śpiewa zupełnie solo, by momentalnie otrzymać wsparcie zza konsolety (w innych numerach też chóru). Wówczas ścieżki się zwielokrotniają, wokale nawzajem deformują, czysty dźwięk przechodzi w czarną, smolistą psychodelię, tubalne fragmenty kontrastują z tymi ciągnącymi w stronę falsetu.

Gospodarz robi tu właściwie wszystko, co mu się tylko podoba, ale nic w tym dziwnego, bo podkład wręcz prowokuje do popisów. Posłuchajcie tylko tych najniższych rejestrów, najpiękniejszych, jakie dane mi było spotkać w ostatnich latach. I bas, i perkusja oddychają głęboko, pulsują, czuć w tym krew i pot wylane podczas sesji nagraniowych. A gdy tę tłustą, mięsistą sekcję rytmiczną łamie solidny clap, człowiek automatycznie wyobraża sobie slap w… no, sami wiecie.

Niby piszę wyżej tylko o jednym numerze, ale chyba nie muszę dodawać, że rzecz dotyczy właściwie większości nagrań z „Black Messiah”. Jeszcze radykalniejszym przykładem jest być może kolejny na trackliście „1000 Deaths”. Ten szarżujący, piekielnie intensywny utwór w swoim pozornym chaosie wchodzi, szczególnie pod koniec, w okolice prawdziwie funk-rockowej awangardy. Na szarpanym riffami, klangującym podkładzie rozsiada się przesterowany, improwizujący wokal, który zyskuje na wyrazistości dopiero w refrenie, gdzie mowa o tchórzach umierających tysiąc razy i bohaterach ginących tylko raz.

Ale przecież to zaledwie jedno z muzycznych oblicz „Black Messiah”. „The Charade” utrzymuje pewnie podobną ilość BPM-ów, ale tło jest tu już nieco inne, bardziej pastelowe i łagodniejsze. Podobnie jest z „Really Love” i „Back To The Future (Part I)”, które masują nas w kilku miejscach, tu delikatnie sygnalizując obecność gitar (akustycznej i elektrycznej), tam wprowadzając zwiewne i nienarzucające się smyczki, obniżając przy okazji tempo i dorzucając clapy. Mamy wreszcie leniwy, walcowaty „Prayer” (wybaczcie, ale znów to napiszę – ten bas!) oraz „Till It`s Done (Tutu)”, aranżacyjny popis, gdzie wszystkie muzyczne plany opowiadają swoje historie, a uchu odbiorcy pozostaje tylko uczyć się cennej umiejętności zmiany perspektywy.

Chciałbym zakończyć te peany stwierdzeniem, że oto płytę zamyka „Another Life”, jeden z najwybitniejszych utworów w dorobku D`Angelo i prawdopodobnie jedno z piękniejszych nagrań soulu ostatnich 30 lat. Ale niestety, nie mogę pominąć tu dwóch pozycji, które od całego „Black Messiah” odstają – „Betray My Heart” i „The Door”. Pierwsze razi zdumiewająco prostym, funkującym motywem gitarowym, który praktycznie nie doczekuje się rozwinięcia. Nie wiem też, czy był do końca pomysł, jak poradzić sobie z tą melodią, bo gdy riff otrzymuje wsparcie od trąbek i klawiszy, całość raczej się rozmywa, traci na wyrazistości (przeciwieństwem są np. dęciaki świetnie wplecione w „Sugah Daddy”) i zmierza donikąd, aniżeli się twórczo rozkręca. Jeszcze bardziej banalne wrażenie sprawia „The Door”, skoncentrowany wokół karaibskiej, leniwej gitary, do której D`Angelo (?) od czasu do czasu naiwnie pogwizduje. Sympatyczna rzecz, ale nic więcej.

Nie będę jednak wybrzydzał, bo „Black Messiah” to w przeważającej większości rzecz wybitna. Dostarczająca z jednej strony olbrzymiej przyjemności, a z drugiej poczucia, że oto słuchamy materiału cholernie ambitnego, błyskotliwie rozwijającego pomysły sprzed czternastu lat. D`Angelo nie nagrał może albumu idealnego od A do Z, a i tak mam poczucie, że z miejsca wpisał się nim do kanonu muzyki.

D`Angelo & The Vanguard – „Black Messiah”

RCA/Sony Music Poland

01. Ain`t That Easy

02. 1000 Deaths

03. The Charade

04. Sugah Daddy

05. Really Love

06. Back in the Future (Part I)

07. Till It`s Done (Tutu)

08. Prayer

09. Betray My Heart

10. The Door

11. Back in the Future (Part II)

12. Another Life

Polecane