I te szemrane inspiracje wcale nie są jakoś specjalnie ukrywane. Leżą na wierzchu jak wyrzucony i wypatroszony przez doliniarza portfel. Czy taki miszmasz może być ciekawy? Tak, ale pod jednym warunkiem. Musi być spójny. Żonglowanie gatunkami i konwencjami ma wtedy sens, kiedy nie jest wartością samą w sobie. Jeśli żonglujemy dla samego żonglowania, to zapraszam do cyrku. Tu jest inaczej. Tu jest zaskakująco bardzo spójnie. I to chyba było największe wyzwanie dla Criminal Tango. Mają czuja. Dali nam płytę, o której ciężko pisać. Akcentowanie inspiracji i odniesień może być dla nich krzywdzące. Postawienie tezy, że są na wskroś oryginalni też prawdziwe nie będzie. Oni są tym, czym za młodu nasiąkli.
W „Zapachu miasta” unosi się upalny duch Komet i Lesława. W punkującym „Podwórku” jest nie tylko fajny autobiograficzny obrazek ale i – o ile dobrze słyszę – słowa „płyta Patti gdzieś na biurku leży”. Jest też papieros na balkonie. Skojarzenie oczywiste, co nie?
Hołd miejskiej kulturze bije z tej płyty w wielu miejscach. Najciekawiej jest chyba w „Balladzie o bazarze Różyckiego”. Po wysłuchaniu tego numeru nie wyobrażam już sobie, by taką opowieść osadzić w czymś innym niż rockabilly.
Criminal Tango zrobili duży krok od czasów debiutanckiego „W granicach rozsądku”. Tu i brzmią konkretnie i są wreszcie jacyś. Bardzo sprawnie oddają pokłon wszystkim zjawiskom, z których wyrośli, wszystkim miejscom i postaciom. Ale mamy wiek XXI, trzeba uciekać do przodu i zaskoczyć czymś słuchacza. Byle nic na siłę. Przed Criminal Tango najważniejsze chyba zadanie. Mają styl, mają warsztat, mają sznyt. Czas na zadanie decydującego ciosu. Tego im życzę. Bo płyta, która mogłaby zostać nagrana 10 czy 15 lat temu, to jeszcze za mało 😉