Coma – „2005 YU55”

Znaczące zmiany.

2016.11.11

opublikował:


Coma – „2005 YU55”

Zespoły – jako konstelacja dobrze znających się i zżytych osobowości – skazane są na to, że prędzej czy później dojadą do stacji o nazwie „Kryzys”. Na takiej stacji dzieją się różne rzeczy. Pasażerowie wysiadają z pociągu i idą w swoje strony. Zaszywają się w poczekalniach lub kupują bilety w zupełnie inną stronę. Metallica ze swojej drogiej, grupowej terapii zrobiła show, a wydane na specjalistów i psychoterapeutów pieniądze zwróciły się z nawiązką choćby jako dochody z filmu, który dokumentował całą sytuację. W łonie Comy też zaczęło się chrzanić, panowie zaczęli mieć dość siebie nawzajem i wszystko zawisło na włosku. Zburzono Łódź Fabryczną, by w to miejsce, ale już pod ziemią, zbudować coś o zupełnie nowej jakości i funkcjonalności. Coma zamilkła. Powróciła na kilka tygodni przed otwarciem nowoczesnej, podziemnej stacji. Rzeczywistość stała się alegorią losów łódzkiej formacji. Przewrotne to. Zaś odniesienie się tu do tego konkretnego dworca przypadkowe nie jest. Gra on pewną symboliczną rolę na „2005 YU55”.

Kryzys i długa przerwa w twórczości zespołu to tylko tło do znaczących zmian, jakie zaszły w twórczości Comy. Bardzo kuszącym i naturalnym tłem do prześwietlenia nowej płyty zespołu mogłyby być solowe dokonania jej frontmana. Taki „J.P. Śliwa” świetnie wprowadzałaby i zapowiadałby kosmiczną płytę, pojawił się przecież jakiś rok temu i nie trudno doszukać się podobieństw. To jednak fałszywy trop, bo wszystkie teksty na „2005 YU55” powstały na długo przed narodzeniem się Śliwy. Zatem w poszukiwaniu analogii trzeba by przyjąć zupełnie odwrotną kolejność. Zaangażowanie Marszałkowskiego i Matuszaka w solowy album Roguckiego wynika raczej z „równoległości” prac na zespołową płytą, a te były bardzo rozciągnięte w czasie. Na dobrą sprawę trwały ze cztery lata, oczywiście nie non stop.

I tu dochodzimy do zagadki restauracji Comy. To, co najbardziej zaskakuje na nowej płycie, to warstwa muzyczna. Nowoczesna, nawet postrockowa, często w poprzek dotychczasowych dokonań Comy. Jakby zespół nie zmieniając składu przewietrzył salę prób i zmienił kompletnie filozofię komponowania. Tak zaiste było. Roguc dość szybko, strumieniowo i bez większej autokontroli wysączył z siebie cały tekst. Ponoć w trzech podejściach, nie licząc kosmetycznych poprawek nanoszonych po latach, czyli przy nagrywaniu. Oddał go kolegom wyjaśniając, co i gdzie jest istotne dla całej historii, gdzie są ukryte klucze i co oznaczają. Luźno zarysował swoje zamiary czy preferencje dotyczące tempa czy ekspresji w poszczególnych fragmentach. Było co wyjaśniać, bo tekst jest szalenie gęsty i obfity. Ciężar opracowania warstwy muzycznej spadł na resztę zespołu, a zwłaszcza na jej jednostkę napędową, czyli sekcję rytmiczną. Teraz atrakcyjność porównań do „J.P. Śliwy” staje się w pełni oczywista, ale przede wszystkim tłumaczy tę ewo-rewolucję w dźwiękach. „2005 YU55” naprawdę powstawała inaczej niż poprzednie płyty. Ciężar spoczął na wszystkich, a najwięcej na tych, którzy do tej pory raczej byli nieco w tle. A Roguc „nie przeszkadzał”.

Posunięcie okazało się strzałem w dziesiątkę, zbawiennym dla zespołu. Ku zadowoleniu fanów nie doszło do radykalnych zmian, wciąż słychać, że to gra Coma. Ale gra inaczej, wciąż czerpiąc z gigantycznego dorobku szeroko rozumianej muzyki rockowej. Więcej tu łatwych do przyswojenia eksperymentów, gitar nie mniej niż zwykle, ale potraktowanych inaczej, rzadziej przesterowanych i świetnie komunikujących się z rozlewającą się swobodnie elektroniką i celnie używanymi samplami. Bas i perkusja to obszary, w których nastąpiła chyba największa odmiana. To często na tych instrumentach spoczywa nie tylko cała architektura utworów, ale również ich treść, tylko uzupełniania i „ilustrowana” przez resztę dźwięków. A tak utkane „podkłady” w całości dopełniają treści serwowane przez wokalistę. Przy czym bardzo ważna uwaga, a nawet dwie: po pierwsze sama muzyka, bez tekstu stanowi wartość samą w sobie i świetnie się tego słucha. Nie nuży, zaskakuje, porywa, odrywa słuchacza lub więzi, kiedy trzeba. Słychać w tym wszystkim odległe echa samej Comy i jednocześnie bogactwo różnych inspiracji. To pierwsza rzecz, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła na tej płycie. Druga uwaga jest taka – nie dajcie się nabrać, że mamy tu do czynienia z muzyką ilustracyjną, z jakimś soundtrackiem czy czymś takim. O nie. Mamy tu granie, które, ku mojemu zaskoczeniu, mógłbym polecić każdemu, kto nigdy, poza początkami zespołu, jakimś specjalnym entuzjastą Comy nie był. Sam nie wierzę, w to co piszę 😉

A treść i forma poematu (bo Piotr chętnie tak nazywa treść „2005 YU55”)? Tu zaszła chyba najmniejsza zmiana. Tekst jest obfity i gęsty. Całość to około 80 minut, a warto wiedzieć, że utwór „Posłowie” ostatecznie wypadł z płyty; uznano też, że nie będzie bonusem, bo treści i tak już jest nadmiar. A to kolejne 11 minut podsumowania, swoisty epilog płyty. „Posłowie” ma do nas jeszcze wrócić. Może jako luźny numer wrzucony do netu, może jako zaczyn kolejnej płyty. Muzycy chętnie mówią o najnowszej płycie jak o słuchowisku. Ani słuchowisko, ani jakiś rockowy audiobook to to nie jest. Na szczęście. To po prostu zupełnie nowa – i nie boję się tego powiedzieć – lepsza Coma. Odważniejsza, wolna od własnych schematów. No dobra, może nie zawsze.

Jeśli coś jest przewidywalne, to właśnie warsztat Roguca. Jest tu prawie wszystko, za co jest kochany i za co jest krytykowany. Historia Adama Polaka nieświadomego, że pędzi wprost ku globalnej katastrofie rysowana jest detalami, zbliżeniami na codzienne trywiały, drobne, powszechne wydarzenia. Twoje, moje, każdego. Dopiero z natłoku tych strzępków, podawanych właśnie w rwany i nerwowy sposób, ma wyłonić się całość, głębszy sens. Wszystko osadzone w gęstym sosie kwiecistych, rogucowych porównań i paraboli myślowych. Wszystko to, co dobrze znamy i w najoczywistszy sposób łączy starą i nową Comę. No i Roguca solo z tym z zespołu. Ale i tu jest pewna zmiana. Tak jak zespół rozwinął skrzydła i złapał wiatr w postrockowe żagle, tak Piotr zrezygnował z siłowego krzyku (ok, usłyszycie na „2005 YU55” nawet growl, ale to o niczym nie świadczy) na rzecz precyzyjniejszego operowania głosem, na rzecz większej troski o różnorodność i staranność przeniesienia emocji w emisji, intonacji, natężeniu. Tak czy siak, najmniejsza zmiana nastąpiła w Roguckim, najbardziej zmieniła się muzyka Comy.

W ten sposób płyta „2005 YU55”, a nie kryzys i długa przerwa wydawnicza, otwiera zupełnie nowy rozdział w historii zespołu.


Polecane