Okładka „Bionic” dużo mówi o zawartości płyty. Z jednej strony jest Aguilera śpiewająca liryczne kompozycje do naturalnego, nastrojowego podkładu. Na drugim biegunie lokuje się Aguilera kochająca klubowe imprezy, syntetyczne, skoczne, żywe piosenki, mocno buczącą elektronikę. A nade wszystko lubuje się w rozsiewaniu tętniącej erotyzmem aury. Ku zaskoczeniu, w obydwu tych wcieleniach mieszkających obok siebie wokalistka prezentuje się dobrze. Dużo uroku mają rozmarzona ballada „Sex For Breakfast”, króciutki, zwiewny „Morning Dessert”, a także płaczliwa „Lift Me Up”, napisana przez Lindę Perry, która pięknie umieściła w niej smyczki, słyszane także w bardzo ładnej, romantycznej „You Lost Me”.
Znacznie więcej mamy opartych na sztucznych rytmach tanecznych piosenek, a zdecydowana większość z nich jest udana. Parę wręcz kapitalnych. Dziwi mnie, że średnio radzi sobie świetny singlowy „Not Myself Tonight”, opisywany przez niektórych na forach, jako zrzynka z Lady Gagi (chyba zapomnieli, kto był wcześniej). Numer, troszkę trącący „Vogue” Madonny, może być ozdobą każdej tanecznej imprezy. Ilustruje go ultraerotyczny wideoklip, w którym Aguilera wielce sugestywnie wciela się w panią realizującą fantazje seksualne. Nie będę zaskoczony, jeśli po jego obejrzeniu niejedna będzie chciała się zapomnieć w podobnym szale. Z kolei obcisły lateksowy kostium Christiny przyśni się niejednemu facetowi.
Numerem jeden „Bionic” jest „Desnudate”, z żywym pulsem, trochę latynoski, śpiewany przez Aguilerę trochę po angielsku, trochę po hiszpańsku. Poza popowym, tanecznym beatem mamy tu także solo na trąbkę i gitarę grającą na modłę meksykańską. Więcej niż nieźle wypadają też „Elastic Love” z M.I.A w roli gościa, trącący klasycznym disco „My Girls” z udziałem Peaches, a także zamykający „Vanity” (z wokalizą na melodię marsza weselnego).
Aguilerze przydarzyło się parę przeciętnych i nudnawych piosenek, które obniżają ocenę „Bionic”. Bez nijakiej kompozycji tytułowej, opartej na smyczkach „I Am”, „Prima Donna” z mocnymi wokalami czy kołysankowej „All I Need”, czwarty krążek artystki otrzymałby bardzo wysoką ocenę. Tym bardziej, że Christina zrobiła coś nowego – rzadko korzysta z mocnego śpiewu w wysokich rejestrach, który stał się jej znakiem firmowym, ale wcześniej nie zawsze był stosowany z umiarem. Niepotrzebne są przerywniki między piosenkami, bo niczego ciekawego nie wnoszą. Ale do twarzy Aguilerze zarówno z sexy elektroniką, jak i nastrojowymi akustycznymi piosenkami. Oba światy połączyła umiejętnie i z klasą, stawiając wysoko poprzeczkę konkurentkom.