Czy jednak Buka i Rahim w duecie są w stanie przekonać do siebie nowych słuchaczy? „Optymistycznie” przypomina raczej okopywanie się na sprawdzonych pozycjach, a nie poszerzanie pola walki. Od strony muzycznej płyta jest tym, z czym zwykłem kojarzyć brzmienie MaxFloRecords. Z jednej strony metaliczne podkłady wygrane na mało finezyjnej, walącej prosto w łeb elektronice („Optymistycznie”, „Oczami chłopca”, „Nie musisz mieć urodzin”). Z drugiej – zwrot w stronę twardogłowych słuchaczy, łaszenie się klasycznymi, miarowymi podkładami okraszonymi klawiszami w duchu Doctora Dre przełomu wieków (taki jest przede wszystkim początek płyty). Te pierwsze jednak rzadko kiedy wywołują chłodny dreszcz ekscytacji (w domyśle: nie jest to „The Cold Vein” Cannibal Ox, niestety). Drugie zaś bujają umiarkowanie, realizując jakby najbardziej minimalne wymagania własnej konwencji. Żeby nie było, są wyjątki – „W poszukiwaniu bełta” DJ BRK czy „Trochę szacunku” Vixena to prymitywność i surowość w dobrym tych słów znaczeniu.
Gdy pojawia się coś, co nie podpadałoby pod którąś z powyższych charakterystyk, z poziomem bywa różnie. Bardzo udane jest akordeonowe „Pełną piersią” – nieoczywistość tego instrumentu na takiej płycie sprawia, że muzyka rzeczywiście zaczyna oddychać jakby głębiej. Ale już hip-hopolowe „Obiecaj mi” czy płaskie, pseudo-rockowe „Just Do It” leżą na całej linii, ze szczególnym uwzględnieniem refrenów (w „Obiecaj mi”, a jakże, żeński, cukierkowy wokal).
Szkoda, że na płycie nie ma żadnego bitu. Szkoda tym bardziej, że Rahim postawił na zajęcie, w którym od zawsze był słabszy – rymowanie. Ten katowicki, wyniesiony jeszcze z czasów psycho rapu idiom ma swój urok, to szusowanie jak „sanie zapięte w kulig” czy surfowanie na nutach są czymś zupełnie nieobecnym wśród kolejnych pokoleń. Ale koniec końców to rap infantylny, pozbawiony pazura, jakby celowo przycinany pod młodszego słuchacza. Wreszcie mało naturalny: te wszystkie „jam”, „wnet” czy „wielce” świadczą raczej o sztucznym mieszaniu rejestrów polszczyzny, aniżeli biegłości językowej Raha. Jego kompan wypada pod tym względem nieco lepiej, choć i jemu zdarza się wpaść w pretensjonalny, grafomański ton tam, gdzie powinno być w zamierzeniu poważnie („Huśtawka na końcu świata”). Nie to jest jednak głównym problemem Buki. Nie mogę odpędzić się od wrażenia, że mam do czynienia z raperem, który w swoją stylówę ma wpisany stały brak luzu. Nawet wtedy, gdy wydaje mu się, że leci jak zwycięzca, pewnie i z polotem – nawet wtedy wersy składane są przez zaciśnięte zęby, silne akcentowanie sugeruje raczej nieustanne napięcie w słowach, a wysoki głos tylko dopełnia obrazu. Tak, z czytelnością i dykcją jest już lepiej, ale to wciąż MC, który jakby chciał, ale nie mógł. Nie, nie potrafię myśleć o tym krążku optymistycznie.