Płyta jako całość wypada sinusoidalnie. Bywa umiarkowanie przekonująca, ale zdecydowanie „ma momenty”. Głównie wtedy, kiedy Brodce udaje się najwierniej podrabiać Nosowską. Zanim sprawdziłem skład współpracowników i namierzyłem wśród nich Macuka, byłem pewien, że ktoś „od Nosowskiej” musiał pomagać pannie Moniczce;) Inna sprawa, że to kontynuacja współpracy, bo słynny wrocławski producent był współkompozytorem jednej piosenki na poprzednim albumie Moniki Brodki i grał tam na basie. Już singlowy, grany obficie przez Trójkę, „W pięciu smakach”, przypomina poczynania szefowej Heya, głównie z początków solowej działalności. Dalej jest więcej Kaśki znanej już ze współpracy z UnisexBlues Bandem.
Bardzo dobre wrażenie robi przesycona elektroniką „Krzyżówka Dnia” i wyciszony, wzmiankowany „Saute”. A prowokujące zestawienia słów, jak „myśli moje samoistnie/ dożą do ejakulacji” świadczą o chęci zagospodarowania alternatywnego elektoratu i pożegnaniu z fanami, którym przypadły do gustu wcześniejsze brodkowe przeboje. Pisane i komponowane przez i w stylu Ani Dąbrowskiej…
Pomostem między dotychczasowymi dokonaniami Brodki, czy wyobrażeniem o niej, i współczesnością są góralskie motywy, które – w moim odczuciu – kompletnie dyskwalifikują pierwszy utwór. „Szysza” jest odstraszaczem od tej płyty, ale warto ją ominąć, albo przetrzymać. Szczególnie, że – dla kontrastu – na koniec dostajemy superromantyczny „Excipit” zaśpiewany po francusku.
Monika Brodka dorośleje i dobrze zagospodarowuje swój talent wokalny. Szkoda, że przy okazji nie wypracowała swojego stylu, tylko bazuje na dokonaniach starszej koleżanki. Najbardziej zaś zaskakuje, że wśród podziękowań w książeczce płyty nie sposób doszukać się choćby wzmianki o największej inspiracji, jaką musiała być Katarzyna Nosowska…
Premiera albumu: 20 września 2010.