Mimo wszystko nie odstawiłem krążka na półkę zaskoczony trochę tym, że choć daleki do doskonałości, nie męczy swoją długością, nie mizdrzy się do słuchacza, nie chce siłą zdobywać uwagi. Tak więc leciał po raz piętnasty, dwudziesty nie przeszkadzając zupełnie domownikom, z każdym kolejnym razem nakazując patrzeć na siebie łaskawszym okiem. Doceniam u Bleiza powolną, niewymuszoną, konsekwentną, przez co przedstawiającą się cholernie naturalnie ewolucję stylu od czasów „Grill-Funku”.
Powściągliwość każącą uciekać w stoicyzm od nadekspresji, co nie oznacza przy tym bezzębności – linijki „Bleiz wyczilowany, więc skończ mi już pierdolić / i zrób mi sweter z wełny jak kłębisz w sobie gorycz” należą do moich ulubionych. Specyfikę wersów, raz pisanych hasłowo (a niech sobie odbiorca intepretuje, posłuchajcie najlepszego tekstowo na albumie „Wrrr” a zobaczycie o co chodzi), innym razem idących na okrągło, peryfrazą. Zupełnie nieoczekiwanie raper radzi sobie z tak trudnymi tematami jak religia („Wiara?”), umie tyle gorzko co efektownie się rozliczyć („Dość”), dźwignąć bardziej abstrakcyjny numer („Kula Kurzu”). Jest dojrzały, nienatarczywie osobisty i zmysłowy, co biorąc pod uwagę ilość wtrętów na temat kobiet, dobrze się sprawdza. Mógłby darować sobie parę lirycznych wykwitów – „zmysłów szkwał”, „sentymentalny deszcz” czy „etos wrastających cierni” to już ciut za daleko – choć na przykład „astygmatyzm nastroju” do mnie przemawia. Grunt, że prezes Grill-Funk dostarczył jednak album pełnoletni i – mam wrażenie – dokładnie taki jak chciał.
{program-muzyczny}
Stopniowe oswojenie się z „Grill-Funk Blues” to też przyrost komplementów dla Chmuroka. Bo cała ta kradnąca uwagę robota wykończeniowa nie ma wcale za zadanie czegokolwiek kryć – kawałki są dobrze budowane od podstaw. Czasem, kiedy kawałek atrakcyjnej melodii otrzymuje jazzowy zgoła kontrapunkt, a groove ociera się o plecy zamiast złapać za dupę, z premedytacją wydają się uciekać od przebojowości. Bas nie wylewa się wierzchem, co bywa natychmiast odbierane jako „funky czarne brzmienie”, niemniej działa na krótką metę. Synthy są kalifornijskie, co nie znaczy, że z g-funkowego skansenu. Tytułowy „blues” nie jest zaś piętnastoma sekundami wyrżniętymi z B.B. Kinga i Johna Lee Hookera, a tą przestrzenią, głębią, oddechem, melasą wychwytywalną w południowych rapach.
Bleiz tworzy na swojej drugiej płycie koalicję przeciw spiętemu dupsku – ma tu solidne reprezentacje Alkopoligamii i Szybkiego Szmalu/Alohy, do tego rapuje Bu, Gruby Mielzky, Shot (niestety niepotrzebnie wulgarny i obcesowy?), Zioło i Igorilla (Polskie Karate/ Mama Selita). Płyta jest rozśpiewana (cały przegląd: od Jazzy, Kasi Osowskiej przez Dannego i Grubego Józka, po Emesa, Wiktora Włodarczyka i Gedza). Nie brzęczy, nie cyka, nie błyszczy, nie oblewa łzami, nie spryskuje żółcią, nie potrąca łańcuchem. W swojej ucieczce od słuchania odbieranego jako prymitywne żerowanie na bangerach i punchlines nosi znamiona wyższej rapowej kultury. Płyta jest niepolska w swoim brzmieniu i charakterze, przez co świadomie przyjdzie zapłacić cenę niszowości. Ale autorzy będą mogli sobie powiedzieć – warto było. Ja bym źle się czuł stawiając (mocną przecież w pięciostopniowej skali) trójkę, więc pozwalam sobie na lekko naciągane cztery apelując jednak o to by nie patrzeć na tę liczbę i oceniać samemu.
Bleiz – „Grill-Funk Blues”
Grill-Funk Records
Tracklista:
1. Intro
2. Grill-Funk Blues
3. Nie Błyszcz Mi ft. Kuba Knap, Gruby Józek
4. Sentymentalny Deszcz ft. Wiktor Włodarczyk
5. Dreszczyk Emocji ft. Majk, Katarzyna Osowska
6. Była Serca Biciem ft. Katarzyna Osowska
7. Była Serca Biciem ft. Danny
8. Piekielny Żar ft. Stasiak, Emes (Egotrue)
9. Wiara?
10. Rejs ft. Katarzyna Osowska
11. Nie ma jak w domu ft. BU, Łysonżi
12. Dość ft. Wiktor Włodarczyk
13. Rozterki ft. Gedz, Gruby Mielzky
14. Kula Kurzu ft. Shot, Proceente
15. Wrr ft. Igorilla
16. Spokój ft. Zioło
17. Ze mną
18. Poranek