fot. mat. pras.
Nie ma jeszcze 18 lat, a nagrała najlepszą popową płytę tego roku, a może nawet dekady. Panie i Panowie – poznajcie Billie z Kalifornii, która swoim debiutanckim albumem „WHEN WE ALL FALL ASLEEP, WHERE DO WE GO?” rozwala z kopniaka – niczym Harley Quinn w „Legionie samobójców” – drzwi do wielkiej sławy!
Eilish wita się z nami swoją pierwszą dużą płytą w tak nonszalancki, może nawet bezczelny sposób, jakby śpiew i pisanie tak znakomitych, dojrzałych tekstów nie sprawiały jej żadnych trudności. Jakby wręcz oddychała muzyką, a dźwięki płynęły – zamiast krwi – w jej żyłach. Dlatego jest coś niezwykłego w tym – zaplanowanym przecież i mocno oczekiwanym – debiucie. Ale wystarczy wziąć pod lupę – niczym wnikliwy detektyw – wszystkie zdarzenia i okoliczności, które doprowadziły do wydania „WHEN WE ALL FALL ASLEEP, WHERE DO WE GO?”, by zrozumieć, że ani Billie, ani jej muzyka nie są dziełem przypadku. To raczej tak rzadki na scenie muzyki rozrywkowej – że wręcz upominający się użycie słowa „cud” – przypadek idealnego połączenia ciężkiej pracy i talentu. Ale takiego przez duże „T”, czy – jak mówią niektórzy – iskry bożej.
Tę iskrę nasza bohaterka objawiła niespełna dwa lata temu przygotowaną we własnym domu EP-ką „Don’t Smile At Me”. Zwiastowała niebywały talent ówczesnej 15-latki. Te osiem oszczędnie zaaranżowanych utworów, głównie ballad, miało być dla nietuzinkowej dziewczyny przepustką do świata muzycznego showbiznesu. Materiał promowany dwoma singlami – „Ocean Eyes” (do tej pory 93 mln odtworzeni na YouTube) i „Bellyache” (163 mln) okazał się znakomitą wizytówką umiejętności Eilish. Ale także pokazał, na co stać jej brata Finneasa O’Connella – współkompozytora i producenta tamtego materiału. Nic dziwnego, że zachwycona takim obrotem spraw wytwórnia Interscope zaufała rodzeństwu i „zamówiła” pełnowymiarowy album. I dała im półtora roku (w komfortowych warunkach) na pracę nad nowymi piosenkami. A oni zaszyli się w pokoju Finna i odpłacili się wydawnictwem, które okazuje się najlepszym debiutem od czadu Lily Allen, Lany del Ray i Lorde.
„WHEN WE ALL FALL ASLEEP, WHERE DO WE GO?” zachwyca – jako całość – oryginalnymi kompozycjami i świeżą, ale też perfekcyjnie wypośrodkowaną produkcją, która sięga po to, co najlepsze z electro-popu, ballady, muzycznych mroków, a nawet trapu, ale też zaskakuje i zarazem zachwyca niespotykanym do tej pory w komercyjnym popie uwypukleniem głosu Eilish. To jej wokal, czasami będący tylko szeptem, mruczeniem czy melodeklamacją, a kiedy indziej pełen dramatyzmu, a nawet na granicy histerii, gra tu pierwsze skrzypce. Ten głos, jak już zauważył celnie jeden z rodzimych dziennikarzy muzycznych, wysunięty został mocno przed ścieżkę dźwiękową. Słuchając kolejnych singlowych killerów: „You Should See Me in a Crown”, „When the Party’s Over”, „Bury a Friend” czy „Wish You Were Gay”, jak i pozostałych piosenek z krążka mamy wręcz wrażenie, że ta dziewczyna śpiewa jedynie do nas, że tylko my jesteśmy adresatami tych tekstów. Intymnych, wydawało by się tylko „dziewczyńskich”, ale zaskakująco dojrzałych opowieści o niespełnionych uczuciach i społecznym niedopasowaniu, by wymienić choćby jeden ze wspomnianych singli, w których nastolatka mówi do chłopaka, którego (za bardzo) kocha: „Wolałabym, żebyś był gejem”.
Jest wreszcie debiutancki krążek tej zachwycającej „smarkuli” fantastyczną muzyczną przygodą – porywającą popkulturową podróżą czy słuchowiskiem, pokazującym muzyczną elokwencję niej samej, jak i brata Finneasa. Począwszy od muzycznych inspiracji uruchamiających skojarzenia z piosenkami Lany del Ray („xanny”) czy Lily Allen („all the good girls go to hell”, „wish you were gay”), Billie Eilish potrafi przejść z subtelnie, ale jednak „cykających”, trapowych bitów („you should see me in a crown”, „my strange addiction”) i sięgnąć po klasyczne, snujowate, wyciszone ballady („8” oraz „i love you” przypominająca „Hallalujah” Leonarda Cohena). A to wszystko poparte niezwykłymi historiami i/lub teledyskami – jak w przypadku singlowego „bury a friend”.
– Kiedy nagraliśmy ten utwór, w mojej głowie powstał kompletny pomysł na cały album. Od razu wiedziałam, o czym ma być, jak będzie wyglądała jego strona wizualna i na jakim odbiorze materiału mi zależy. Ten jeden kawałek zainspirował całą płytę. „Bury A Friend” to opowieść z perspektywy potwora, który mieszka pod moim łóżkiem. Próbuję wczuć się w myśli i uczucia tej kreatury. To ja jestem tym potworem, bo jestem swoim największym wrogiem. Mogę też być potworem pod twoim łóżkiem – mówi rezolutna 17-latka.
Już dawno żadna popowa artystka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak Billie. I czuję, że choć jej debiut to wielkie, bezprecedensowe wydarzenie, to ta młoda wokalistka nie powiedziała nam jeszcze ostatniego słowa…
Artur Szklarczyk
Ocena: 4,5/5
Tracklista:
1. !!!!!!!
2. bad guy
3. xanny
4. you should see me in a crown
5. all the good girls go to hell
6. wish you were gay
7. when the party’s over
8. 8
9. my strange addiction
10. bury a friend
11. ilomilo
12. listen before i go
13. i love you
14. goodbye