Dwa lata po nierównej „Goddess” Banks wraca z jednej strony taka sama, ale z drugiej diametralnie inna. Artystka skupiła się na eksponowaniu zalet i eliminowaniu niedoborów, za sprawą których jej debiutancka płyta – mimo ogromnego potencjału prezentowanego w singlach i poprzedzających ją EP-kach – okazała się niespełnioną obietnicą.
Już przy pierwszym podejściu do „The Altar” trudno nie zwrócić uwagi na ogromną zmianę mentalną Jillian Banks. Tytuł „Goddess” należało traktować jako zasłonę dymną, w rzeczywistości kryła się za nim wycofana, nieco wystraszona i niepewna siebie dziewczyna. Tym razem Banks imponuje stanowczością i siłą, uwodzi i kusi. Nie poddaje się muzyce, ale modeluje ją do swoich potrzeb, od początku czuć, że tym razem to ona rozdaje karty. Idealną próbą wizualizowania jej obecnego wizerunku jest odrobinę przerażający klip do „Fuck With Myself”, w którym Philippa Price sportretowała Jillian jako pełną namiętności kusicielkę.
Wizerunek Banks współgra z tekstami będącymi po części rozliczeniem z mężczyznami, którzy skrzywdzili wokalistkę na przestrzeni lat, ale jednocześnie deklaracją pewności siebie i siły. Śpiewane przez nią słowa nabierają mocy dzięki ciężkim syntetycznym brzmieniom wychodzącym spod ręki Sohna. Mroczne r&b nie jest nurtem, który kojarzy się z Kalifornią, ale to właśnie takiej estetyce najsilniej hołduje Banks. Podobnie jak na „Goddess”, także i na „The Altar” utwory wyprodukowane przez Brytyjczyka pozostają tymi, które najbardziej zapadają w pamięć. Banks chętnie zresztą chwali się piosenkami, w których powstanie zaangażowany był Sohn, ponieważ aż trzy spośród czterech wydanych dotychczas singli, to jego produkcje.
Mimo uwielbienia dla elektroniki Banks nie stroni także od żywych instrumentów. Jednocześnie szkoda, że sięga po nie tak rzadko. Na tle spójnego „The Altar” wyróżnia się zagrana przy akompaniamencie gitary akustycznej i instrumentów smyczkowych ballada „Mother Earth”, gdzie Banks pozwala sobie śpiewać pełniejszym głosem, a także obudowuje go chórkiem. „Mother Earth” jest dla „The Altar” niczym promienie słońca wpadające do skąpanej w mroku piwnicy. To właśnie tą delikatną, oszczędnie zaaranżowaną piosenką Banks najwyraźniej pokazuje, jak dużo udało jej się osiągnąć na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Inna sprawa, że po prostu wyśmienicie odnajduje się w balladach, co potwierdza również w nastrojowej „To the Hilt” umieszczonej pod koniec płyty.
„The Altar” jest bombą z opóźnionym zapłonem. Jeśli Banks wystraszyła się oczekiwań, jakie pojawiły się względem niej po zajęciu miejsca na podium prestiżowego plebiscytu BBC Sound Of w 2014 roku, to teraz nadrabia z nawiązką.
Jillian nie jest jeszcze artystką kompletną, ale jeśli będzie się rozwijać w takim tempie jak dotychczas, wkrótce może nie mieć sobie równych.