Mniejsza o ten „mesjanizm krytyczny” i zarys konceptu cementującego numery – to temat na jakiś licencjat. Otrzymujemy album rozczarowania ludzkością, braku satysfakcji, na którym dostaje się korporacjom, ale też hodowanemu w każdym z nas egoizmowi, pragnieniu konsumpcji. Niby łatwo tę naiwność wyszydzić, tak samo jak podpiąć pod zaawansowany studentyzm emce, który „krzycząc na Bogów” w kilka sekund skacze od mitologii greckiej, przez Dostojewskiego, do Hitchcocka. Ale nie ma się co jednak przejmować trudnymi słowami, dawką górnolotności zderzonej z kulturowym kanonem. Ten rap jest za dobry jako taki, żeby z niego kpić. Poza tym, ktoś musi układać w swoich zwrotkach trupy dzieci w stosy w galeriach handlowych – świat składający się wyłącznie z cyników przed monitorem wydaje się nie mieć racji bytu. „Mieliśmy dyskutować nowy świat, co nie? / osiągnęliśmy tylko to, że stary świat płonie” – no właśnie.
Rap Bisza, ale też produkcja Oera to przesyt. Za dużo jest gitar i to brzmiących archaicznie, podśmierdujących „Teraz Rockiem”. Słychać tę nieznośną tendencję, żeby hip-hop usymfonicznić, jakby to miało dodać mu splendoru. Tu nagłe przejście w breakbeat nadal wydaje się dobrym pomysłem na rozwinięcie numeru. Gdy w „Opowiedz mi o swoich planach” Bisz wyprawia się od kolosa z Rodos na księżyc, a Oer dodaje te smyki i chóry robi się z tego festiwal egzaltacji i gigantomanii, aż by się chciało obu panów złapać za nogawki, ściągnąć w dół i krzyknąć im do ucha: „Halo, ta planeta nazywa się Ziemia, jest rok 2014”. A jednak nie przeszkadza mi to uważać, że ta współpraca miała rację bytu: producent ma te ciężkie gwoździe perkusji, które raper ochoczo wbija młotem wersów; umie tworzyć kompozycje narastające, a takie Biszowe flow z małymi eksplozjami na końcach linijek bardzo lubi; nie dzieli muzyki na gatunki i troszczy się o brzmienie o wiele bardziej, niż większość z współtwórców „Wilka chodnikowego”.
{reklama-hh}
Nie przeczę, pozbyłbym się chętnie kilku utworów. „Pielgrzyma” z nabzdyczonymi metaforami, wszechpatosem i refrenem rozwiązanym tak, że nie mogę go słuchać. „Podróży”, jakiejś slamowej melodeklamacji podanej zniekształconym wokalem do bitu prezentującego się jakby do spóły zrobili go Rafał Paczkowski i Krzesimir Dębski. Ale to co dostaje, ma wystarczającą siłę ognia, by wstrzelić się w większość top-list podsumowujących ten naprawdę mocny dla polskiego rapu rok. Wystarczy posłuchać, co Oer zbudował wokół niedotykalnego wydawałoby się sampla z Bemibek w „Prometeuszu”. I jak – w kontraście do „darowywania słońca” – mrocznieje „Babel”. Jeżeli kogoś nie przekonały cytowane powyżej wersy Bisza, przed ewentualnym kupnem powinien odsłuchać „Nic przez C z kreską”. Ja po tej spowiedzi z motywem zdobywania szczytu po tym, żeby się na nim roześmiać przez łzy i wejść jeszcze raz rozgrzeszam rapera z wszystkich grzeszków, które mógłbym wytykać. Mam pewność, że wypalany od wewnątrz przez ambicję gość nigdy nie dostarczy dwóch podobnych do siebie płyt, a jak nie będzie mieć co powiedzieć, to zamilczy. To już bardzo, bardzo dużo.
„Labirynt Babel” to istotny album, który powinien wywołać dyskusję o intelektualizowaniu hip-hopu. Słuchając snobującego się swoją erudycją Kidda i poetyckich ejakulacji Eldo (żeby nie było – lubię i jednego, i drugiego) mogłoby się wydawać, że doszliśmy do ściany. A jednak nadal da się zarapować coś mądrego, coś ważnego i zrobić to inaczej od wszystkich. Krzepiące.
B.O.K. – „Labirynt Babel”
Aptaun
Tracklista:
0. Narrenturm
1. Legion głosów
2. Mindfuck
3. Babel
4. Flaki
5. Podróż
6. Widziałem
7. Jurodiwy
8. Opowiedz mi o swoich planach
9. Nic przez c z kreską
10. Prometeusz
11. Deus ex machina
12. Miecz czy bicz
13. Pielgrzym
14. Brzytwa Ockhama