Asgeir – „In The Silence”

Islandzka szkoła melancholii.

2014.02.09

opublikował:


Asgeir – „In The Silence”

W informacji prasowej towarzyszącej płycie „In The Silence” znajdziemy porównania do Bjork i Sigur Ros. Geograficznie wszystko się zgadza, wszak Asgeir także jest Islandczykiem. Muzycznie bardziej należałoby jednak postawić go obok Bon Iver czy City And Colour. Bynajmniej nie znaczy to, że porównywanie artysty z bardziej uznanymi rodakami jest chybione, bowiem w muzyce Asgeira znajdziemy tę charakterystyczną dla Skandynawów przestrzeń.

Dla osób śledzących skandynawski rynek muzyczny, międzynarodowy debiut dwudziestojednoletniego Asgeira Trausti nie będzie żadną nowością. Album „In The Silence” jest „zaledwie” anglojęzyczną wersją pobrzmiewającego między gejzerami i lodowcami „Dýrđ í dauđaţögn”. W stosunku do oryginału zmienił się tylko język (oryginalne liryki autorstwa ojca artysty przetłumaczył lider The Czars John Grant), cała reszta, włącznie z kolejnością utworów, pozostała bez zmian.  Przy okazji mała dygresja – Asgeir debiutował w ojczystym języku, dopiero po tym, jak stał się gwiazdą (skoro „Dýrđ í dauđaţögn” pokryła się potrójną platyną, można z czystym sumieniem użyć słowa „gwiazda”) wydał anglojęzyczną płytę. Czy gdyby Fismoll zamiast „At Glade” wydał „Na polanie”, również cieszyłby się dziś z platynowej płyty?

Na „In The Silence” znajdziemy przede wszystkim folk, który – gdyby to określenie cokolwiek jeszcze dziś znaczyło – można by okrasić przedrostkiem „indie”. Folk podobny do tego, jaki z lepszym i gorszym skutkiem gra się teraz na całym świecie. Przywołanie przykładu Fismolla nie jest przypadkowe – panowie mają ze sobą naprawdę dużo wspólnego.

Islandczyk proponuje proste, ale gustownie zaaranżowane, piosenki, które mimo różnic choćby w instrumentarium, tworzą w miarę jednolitą pod względem nastroju i ogólnego klimatu całość.  Delikatności i swoistej melancholii tym i tak zwiewnym utworom dodaje wysoki, mogący kojarzyć się z Justinem Vernonem, głos Asgeira. Artysta tak samo dobrze wypada na tle akustycznych instrumentów jak i syntetycznych podkładów (np. „Going Home”). W całej swojej delikatności Asgeir potrafi być także bojowy. „Torrent” zagrzałby do walki niejednego elfa, gdyby te tylko istniały. Inna sprawa, że Islandczycy nie mówią jednoznacznie, że elfów nie ma. „Torrent” to jeden z bardzo niewielu fragmentów płyty, w którym przewodnią rolą pełni marszowa perkusja. Asgeir używa sekcji rytmicznej oszczędnie, w większości pozwala, by jego piosenki prowadziły gitara akustyczna bądź klawisze. Z ogromnym wyczuciem zastosowano tutaj brzmienia elektroniczne. W „King And Cross” znajdziemy te cieplejsze, bardziej taneczne, po przeciwnej stronie mocy postawimy z kolei nieco mroczny „Going Home”.

Podobno co dziesiąty Islandczyk kupił debiutancką płytę Asgeira. W kraju liczącym nieco ponad 320 tysięcy mieszkańców, „Dýrđ í dauđaţögn”  znalazła 30 tysięcy nabywców. „Jakże pięknym byłby świat, w którym 10% Polaków mogłoby pochwalić się kupnem płyty Fismolla, Kari czy Bokki. Z drugiej strony… czy jakakolwiek wydana współcześnie płyta miałaby szansę osiągnąć w Polsce sprzedaż na poziomie 3,5 miliona?

Polecane