Trzeci stołeczny koncert w krótkim odstępie czasu i to w tak dużym klubie jak Progresja? Ryzykowne, zwłaszcza jak jesteś po czterdziestce, grasz hip-hop, a najchętniej biegająca do klubów, młodsza grupa odbiorców może czuć się urażona tym, co masz do powiedzenia o szafiarkach, raperach-idiotach czy generalnie nowym hip-hopie, który nazwałeś niedawno „pluszowym człowiekiem z blizną”. I kiedy akurat trwa ważny dla tabeli mecz Legii Warszawa z jej najważniejszym w ostatnich latach rywalem. Co na to Sokół? Damy radę! I rzeczywiście dał. Z lojalnym składem, w wyjątkowych okolicznościach.
Najłatwiej zapamiętać będzie ze środowego wieczoru „Sprytnego Eskimosa” z dwukrotnymi, nasilonymi opadami sztucznego śniegu (nie był żółty), „W aucie” rapowane z niesionego na rękach publiczności materaca, podczas gdy audytorium odbija sobie plażową piłkę (wzór tego jak rozegrać z ironią wielki, choć ciut skompromitowany już przebój), czy wejście Marysi Starosty na „Każdy dzień”, opatrzone w dodatku odgrzebanym klipem. Miało się wrażenie, że każda dziewczyna w klubie podniosła wtedy do góry smartfona.
„Nie da na da”
Bo to nie był zwykły koncert. To była naszpikowana gośćmi i archiwaliami, profesjonalna koncertowa superprodukcja – zabrakło chyba tylko wyjeżdżającego spod sceny Jędkera w „Damy radę”. I Tedego kręcącego się na tylnim kole roweru w deszczu banknotów, zapodającego swoją zwrotkę z remiksu „Uderz w puchara”. No dobra, żywy koń w wieńczącym „Chcemy być wyżej” również by nie zaszkodził. O ile tylko złapałby oddech w rozpalonym klubie. Siana by mu nie zabrakło.
Ale ja będę starym nudziarzem i powiem, że choć fajnie doświadczyć dobrego show, to jeszcze fajniej widzieć bardzo przemyślany, benefisowy niemal zestaw utworów (bloki trzech kawałków z Marysią i z Pono), który gwarantuje odpowiednią dramaturgię. Dynamika narastała, uwzględniony został kontekst (patrz np. moment, w którym wchodzą „Dwie kochanki”), co pozwalało stworzyć z setlisty nadopowieść. Płyta „Wojtek Sokół” jest przecież drogą od „wtedy” do teraz, od chudego, nie mogącego usiedzieć przed kamerą chłopaka, którego przypomniały ekrany, po pewnego siebie mężczyznę umiejącego wymówić „Maison Margiela”.
Bardzo wymowny był grande finale w postaci rozdania platynowych płyt, po którym wjechał jeszcze „MC Hasselblad” (jak żaden inny utwór podkreślający, że Sokół ma pełną świadomość swoich walorów i swojej wartości) i „Chcemy być wyżej”, zarazem pastisz nowej szkoły, jak i umiejętne wykorzystanie jej dorobku. Zresztą to trapowe, ciężkie „Nie da na da” z krzyczanym refrenem było jednym z bardziej energicznych, lepszych artystycznie fragmentów co dalej.
Dobrze jak jest dobrze
Co ważne, udało się na żywo obronić listę gości na płycie „Wojtek Sokół”, pokazać, że to nie była fanaberia, a celowe artystyczne zabiegi. Tak samo zresztą, jak lśniły utwory z Mateuszem Krautwurstem, Leną Osińską czy Igo, tak samo starszy „Reset” z Marysią Starostą wypadł lepiej niż w wersji albumowej, dostał energii, zgubił banał. Swoją rolę projektu studyjnego, schowanego za producentem, potwierdziła natomiast Hewra, przez samego Sokoła zapowiadana jako „zjawisko”. Dowcip mojego kompana o „Hewrze unplugged” był najlepszym, jaki usłyszałem tego wieczoru, nawet jeśli uwzględnimy Sokołowe, rzucone ze sceny „Mam wrażenie, że prawa strona zawsze krzyczy głośniej”. Ale nawet ten mało skoordynowany jednoutworowy nalot kosmitów miał swój urok.
Ten koncert był dobry od fundamentów. I to może być lekcja dla innych artystów. Owszem, nie każdy może mieć platynę, deszcz konfetti, Taco z Oskarem na bis (świetnie się patrzy, jak się panowie dobrze ze sobą czują na scenie, mam nadzieję, że członek PRO8L3Mu nie poddusił Rasa za mocno), ale każdy może postarać się o błyskotliwego, dynamicznego hypemana, wnoszącego do puli nie tylko przygotowanie i swoje własne poczucie humoru (rzeczony Ras), jak również didżeja-generała (kozak Kebs miał dla siebie sporo miejsca – i bardzo dobrze).
Wśród publiki trochę dwa światy – ten bardziej przerażający, wykrzykujący z ekstazą nazwy ekskluzywnych brandów w „Z tobą” i najbardziej podniecony w chwili wejścia na scenę Taco był w mniejszości, bo jednak jedne z najbardziej gromkich braw zebrał tego wieczoru Pono, a typy (i laski) twardo jechały z pamięci WWO, z „Każdy ponad każdym na czele”, komentując „patrz go, wódkę popija”, gdy Sokół podnosił na scenie do ust kieliszek.
Nie wiem, co by musiało stać, żebym bawił się jeszcze lepiej, poza tym, że gorąco jak w piekle i jakaś część wokali jednak ginęła. A właściwie wiem – wszystkie refreny musiałby wykonać Marcin Pyszora, a całą choreografię precyzyjnie rozpisać Młody Dron. Tylko to by była już trochę inna zabawa, wymagająca ode mnie radykalnie innego stanu. Bez przesady, może i „lepiej jak jest lepiej”, ale i dobrze jak jest dobrze.
Marcin Flint
Sokół i goście – Progresja, Warszawa, 24/4/19, fot. P. Tarasewicz