So Fucking Special – relacja z koncertu Radiohead

To było tylko 130 minut koncertu i aż 60 minut wychodzenia z terenu poznańskiej Cytadeli.


2009.08.26

opublikował:

So Fucking Special – relacja z koncertu Radiohead

Moja przygoda z koncertem Radiogłowych rozpoczęła się już o godzinie 2.30 w dniu występu. Nigdy przysłowiowym psycho-fanem nie byłem, dlatego gdy dowiedziałem się, że będę na ich koncercie – przyjąłem to nad wyraz zwyczajnie. Ot kolejny występ tego lata z dużą zagraniczną gwiazdą (w tym roku niewątpliwie mamy powody do poczucia zblazowania). Jednak o tej 2.30 we wtorek, kiedy przybyłem do Poznania – na dworcu PKP zaczepił mnie pewien młodzieniec. Jak się później okazało miał 20 lat i podróżował z Sankt Petersburga… Przez kilka dni tułał się różnymi pociągami, specjalnie by zobaczyć Thoma Yorke`a i spółkę na żywo w Polszy. Zapewnił, że nie on jeden tak podróżuje i oprócz rodaków, spotkał na swojej drodze Białorusinów, Litwinów a nawet Skandynawów… Po tym incydencie spojrzałem nieco inaczej na zbliżający się występ. Pomyślałem, że taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć (mogą na przykład zechcieć się rozpaść), dlatego gdy obudziłem się na drugi dzień – od razu począłem youtubowo przypominać sobie ich dyskografię, przygotowując się na wielkie wydarzenie.  

Kiedy wybierałem się na koncert była godzina 18. Słońce pięknie świeciło, ptaszki ćwierkały, a z tego co mi mój wczoraj poznany kolega powiedział w takim Sankt Petersburgu mają 6 stopni Celsjusza… Bez żadnego problemu dostałem się na teren imprezy. Przechodząc przez kolejne sektory, w końcu dotarłem do mojego – oznaczonego numerem 1, zaraz pod samą sceną. W tym momencie, zupełnie bez skrupułów mogłem poczuć się jak przywoływany wyżej psycho-fan. Po 19 rozpoczął swój występ supportujący Moderat. Na scenie pojawił się elektroniczno-alternatywny zespół z Berlina, który przez ponad godzinę rozgrzewał licznie przybyłą gawiedź (na oko mogło być nas tak z 30 tysięcy). W tak zwanym międzyczasie wybrałem się do ogródka piwnego, który okazał się być ciasnym kojcem – z którego nie można było wynieść złocistego napoju, tylko należało gnieździć się z liczną resztą przybyłych w potrzebie. Zaraz potem do toalety także kolejki – jednak to wszystko, to miał być tylko wstęp do tego co spotkało nas „po wszystkim”.

Po występie grupy Moderat, rozpoczęły się przygotowywania sceny pod zespół wieczoru. Około 40 minut zabrało zamontowanie sprzętu i ciekawej scenografii w którą Brytyjczycy są zaopatrzeni podczas ich krótkiej, koncertowej wyprawy. W końcu światła zgasły i Radiohead wyszli na scenę.

Rozpoczęli od płyty „In Rainbows”, której zresztą dotyczyła ta trasa i z której zespół nie oszczędzał na prezentacji kawałków. Wystartowali utworami „15 step” i „There there”, czyli dokładnie tak samo jak cztery dni wcześniej w Austrii i dwa dni wcześniej w Czechach. Po 10 minutach wystraszyłem się, że przez następne kilkadziesiąt minut będę świadkiem „smęcenia”. Po 30 minutach jednak zespół rozpoczął przyspieszanie i choć pojawiały się także w międzyczasie kawałki spokojniejsze, to na szczęście było już tylko lepiej.

Na ogólny, bardzo pozytywny odbiór koncertu składała się niewątpliwie świetna setlista (prócz materiału „In Rainbows”, nie zabrakło także klasyków m.in. „Paranoid android”, czy wieńczące całość „Creep”), nie można było nie zauważyć także mistrzowskich umiejętności zespołu (czy to jeśli chodzi o grę na instrumentach, czy o znakomicie dopracowany wokal Thoma), jak również kwestii technicznych. Należy pochwalić, bardzo dobre nagłośnienie, a także genialną oprawę świetlną (te podświetlane stalaktyty robiły naprawdę niezłe wrażenie) oraz video (w tym przypadku proste, ale jakże pomysłowe wizualizacje, które przestawiały chłopaków na poszatkowanym ekranie, z różnych, nietypowych ujęć).

Sam zespół wyluzowany, uśmiechnięty – bez żadnego zadęcia i ściemy przedstawiał przed naszymi uszami i oczyma idealnie zagrane show – przy którym można było się pobujać i wytańczyć. I choć zespół jest raczej małomówny, to i tak w mig załapał kontakt z publicznością (mowa głównie o Yorku), a to za sprawą nieudawanej ekspresji, młodzieńczości i dobremu humorowi. W związku z czym te dwa bisy, które i tak były w planach, nie były broń Boże wymuszone. Sam, choć rzadko tak mam, abym chciał by koncert trwał jeszcze dłużej, w tym przypadku byłem chyba jednym z najgłośniej klaszczących/wywołujących uczestników.

Niestety bardzo pozytywne wrażenia po koncercie zostały bardzo szybko rozwiane dzięki organizatorom, którzy nie zadbali o elementarnie ludzkie wyjście z terenu. Przez godzinę, uczestnicy imprezy musieli się gnieść, by wydostać się przez wąskie gardło Cytadeli. Poznań reklamujący się jako miasto „know how” okazał się trzymającym na siłę brutalem, który dobrze wie jak popsuć chwilę temu odbytą zabawę. Należy mieć tylko nadzieję, że będzie to nauka na błędach, ponieważ jak pokazał ten rok – w te strony można sprowadzić bardzo ciekawych artystów. 

Poniżej kompletna setlista poznańskiego koncertu:

15 Step

There There

Weird Fishes/Arpeggi

All I Need

Optimistic

2 2=5

Street Spirit (Fade Out)

The Gloaming

Myxomatosis

Paranoid Android

Nude

Videotape

Karma Police

Bangers and Mash

Bodysnatchers

Idioteque

Everything In Its Right Place

Encore:

You and Whose Army?

These Are My Twisted Words

Jigsaw Falling Into Place

I Might Be Wrong

The National Anthem

Encore 2:

Reckoner

Lucky

Creep 

Polecane