Ranking płyt O.S.T.R.-a (część 1)

Przekrój wszystkiego co najlepsze, a może nawet i wiele więcej.

2018.02.23

opublikował:


Ranking płyt O.S.T.R.-a (część 1)

foto: mat. pras.

O.S.T.R. płyt nagrał od groma. Podróż przed jego dyskografię jest jedną z najbardziej fascynujących tego typu rzeczy w polskim hip-hopie. Od wielkich i ponadczasowych klasyków aż do przeciętniaków i totalnych cieniasów, o których nie warto wspominać.

Dawid Bartkowski (DB) i Karol Stefańczyk (KS) przed premierą nowej płyty postanowili jeszcze raz przyjrzeć się całej solowej dyskografii. Dodali do tego bonusowe projekty i na sam koniec ułożyli swoją listę najlepszych płyt Ostrego.

Jak wyszło? Zapraszamy do długiej dwuczęściowej lektury. Część druga już w niedzielę.

18. „Jazz, dwa, trzy” (2011)

To nie jest słaby album. Podkłady stoją tu na niezłym poziomie, trafiają się nawet przebłyski w postaci kilku intrygujących motywów („Jeśli nie masz”, „Szpiedzy tacy jak my”), a rap Ostrego na pierwszy rzut oka nie odstaje od jego poprzednich wydawnictw. Co jest więc z „Jazz, dwa, trzy” nie tak? Może to, że jest zupełnie bezbarwne. I jakby zmęczone samym sobą. Trudno znaleźć na tym krążku coś, co wnosiłoby do dyskografii łodzianina coś nowego. Na „Jazz, dwa, trzy” można zareagować tylko wzruszeniem ramion. W dniu premiery i dziś. KS

17. „Haos” (2013)

To był dobry czas na tego typu wydawnictwo, przynajmniej dla Ostrego. Już po „Jazz, dwa, trzy” łodzianin jakby przeczuł, że zaczyna zjadać swój ogon, i zaprosił do współpracy kolegów z Tabasko. Tamta płyta jednak nie dała mu kopa: koledzy przy mikrofonie, zamiast motywować, raczej utwierdzali w przekonaniu, że po co się wysilać, skoro są tacy, którzy rapują o wiele gorzej. „Haos” był już większym wyzwaniem. W końcu partnerem przy mikrofonie był Hades, facet niewątpliwie utalentowany, na dodatek na fali wznoszącej. I co? I nic. Chemii nie stwierdzono. Panowie poniżej pewnego poziomu nie zeszli, ale też nie było tu zdrowej rywalizacji, która kazałaby pokonywać własne bariery. W sumie wyszedł z tego zachowawczy krążek – i w tym nieznośnym, bo umiarkowanym konserwatyzmie obu raperów wspierali Killing Skills, bardzo asekurancko mierzący się z klasycznym hip-hopem. KS

16. „Kartagina” (2014)

Nie pomogli Kochan i spółka, nie pomógł Hades – dopiero na bitach Marco Polo udało się Ostremu tchnąć w swój rap trochę świeżego powietrza. Słychać było, jak wiele dała mu świadomość, że bity produkuje od początku do końca kto inny. Wprawdzie styl Marco nie jest (a przynajmniej nie był wówczas) znowu tak różny od tego łodzianina – obaj wszak wyznają podobne podejście do hip-hopu – ale już sam fakt, że oto muzykę dostarcza kto inny (tak, już na „Tabasko” muzykę robili Killing Skills, ale to grupa, w której O.S.T.R. od samego początku aktywnie się udzielał), jakby dodał jego rymom wigoru. Tak, Ostry znów był raperem na pełny etat – i to wystarczyło. Tylko tyle i aż tyle. KS

15. „Growbox” (2015)

O.S.T.R., Jeżozwierz i Soulpete. Mogło nie wypalić? Pewnie, że mogło. W końcu supergrupy mają to do siebie, że jednak zdarza im się rozczarować (kto wie, czy nie częściej niż zachwycić). Tu jednak od początku jasne było, że panowie, formując dream team, w żaden sposób nie kalkulowali. Te trzy chropowate style po prostu do siebie pasowały. Z tego zderzenia wyszedł niezobowiązujący, luźny krążek, na którym jednak słychać było upodobanie każdego z autorów do brutalności, brudu i bezczelności. Niby klasyczny w brzmieniu, ale jednak na takiej „Agresji” niejeden MC by się wyłożył. KS

14. „Masz to jak w banku” (2001)

Masz, słuchaczu, masz. Chyba nie było lepszego „otwarcia” dyskografii z kategorii tych „bogatych” w polskim rapie. No, chyba że weźmiemy pod uwagę „S.P.O.R.T.” Tedego. Debiutancki album ma w zasadzie tylko jedną wadę – bardzo szybko się zestarzał. Co poza tym? Młody, gniewny populista, który coraz mocniej wchodzi do rap gry i stara się zapomnieć o Obozie TA. Wartość historyczna – olbrzymia, bo to właśnie dla niej warto mieć ten album na półce. Artystyczna – niezła z wybitnymi momentami, jak tytułowy numer i „ABC”, które jednak po latach muszą toczyć rywalizację na trackliście z potworkami pokroju „Kakofonii”. DB

13. „Życie po śmierci” (2016)

Najbardziej osobisty album w karierze O.S.T.R.-a i jednocześnie ten, który… najszybciej się nudzi. Pierwszy odsłuch był niczym prawy sierpowy (albo lewy, żeby nie utożsamiać się z żadną stroną polityczną), potem było już coraz gorzej. W końcu nadszedł ten moment, że płyta odeszła w zapomnienie. Zdjąć krążka z półki nie pomaga nawet wybitne wydanie. Choroba, rodzina, gasnąca w oczach nadzieja, aż w końcu pojawia się światełko w tunelu oznaczające wyjście na prostą – jest to krótkie streszczenie całego materiału, którego i tak największą mocą są Killing Skills. Rok wcześniej o wiele lepsi, ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie akurat tutaj? Nie, nie ma żadnego. DB

12. „Złodzieje zapalniczek” (2010)

Z góry było wiadomo, że będzie bardzo ciężko pobić wybitnego poprzednika, ale w kilku momentach duetowi O.S.T.R. – Emade udało się zbliżyć poziomem do „Szum rodzi hałas”. To przede wszystkim oparte na samplu „Vitamin C” Can (wielki szacun, że ostał się Damo Suzuki!) „Ty znasz ten stan” i „Twarz”. Co poza tym? Przeraźliwie przereklamowany „Nie odejdę stąd”, wysoka forma młodszego Waglewskiego pokazującego jak się robi beaty i Ostrowski, który nieźle wykorzystał chwilę odpoczynku od swoich produkcji. Cały urok „Złodziei zapalniczek” znajduje się jednak w esencjonalnych podkładach Emade, który po latach powrócił do korzeni sprawiając, że cały materiał jest jak wino. Im starszy, tym lepszy. DB

11. „30 minut z życia – 100% freestyle album” (2002)

1000 osób w kraju należy do wielkich szczęśliwców. Mają taki skarb na półce! Pod względem jego wartości kolekcjonerskiej na pewno, a jak jest z poziomem „30 minut z życia”? O wiele ciekawszy jest tutaj sam patent niż muzyka, ale przecież w żaden sposób nie można odmówić piękna indeksowi oznaczonemu cyferką 2. A kawałek o czterech MC doskonale parodiujący m.in. Abradaba i Tymona? A ten luz i zajawka? Pomimo brzmieniowej amatorki, człowiek trochę tęskni za takim beztroskim rapem, którego cała idea wcale nie musi zamykać się w tak znanych i hermetycznych ramach. DB

10. „OCB” (2009)

Dobra płyta kończąca podróż skrzeczącego rapera na oklepanych już produkcyjnych patentach czerpiących pełnymi garściami z funku i soulu. Najważniejsze tutaj jest jednak coś innego – w końcu na polskiej płycie pojawiła się prawdziwa amerykańska gwiazda. I to nie taka, która zakończyła karierę milion lat temu i jeździ po wioskach Europy wschodniej w poszukiwaniu zarobku w nic nie znaczących klubach (halo, jak tam żyjesz Jeru?). Nie, nie mam na myśli Main Flow, Kaziego i Keitha Murraya, którzy wtedy powoli zaczynali się zastanawiać, co będą robili na emeryturze, która za chwilę miała się zacząć. Tym kimś był Evidence. W „Real game” może nie popisał się zwrotką napisaną w 2 minuty na kolanie, ale zanotował występ, którego historycznej wagi chyba sam nie zna. Mocny plus też za brutalne „Dom” i „Karmę”, pięknie pocięte „Synu”, singlowe „Po drodze do nieba” oraz zrozumienie Ostrego, że istnieją w Polsce inni producenci. „Bez zasięgu”, które wyprodukowali The Returners, to raczej środek stawki „O.C.B.”, ale przynajmniej to zrobili. A inni? Mogą tylko pomarzyć, żeby znaleźć się na płycie Ostrowskiego w roli producenta. DB

Polecane