Foto: A. Rawicz / mfk.com.pl
Dziś premiera „Mixtape 5”, długo oczekiwanego albumu DJ Decksa. Na CGM.pl od kilku dni możecie znaleźć recenzję tego albumu oraz wywiad, który z producentem przeprowadził Artur Rawicz. Jednym z wątków poruszanych w rozmowie jest pionierski charakter piątego „Mixtape’u”. Decks przekonuje, że czegoś takiego w polskim rapie jeszcze nie było. Postanowiliśmy to sprawdzić. Czy rzeczywiście „Mixtape 5” jest pierwszym w pełni konceptualnym albumem na rodzimym rynku?
Nie do końca. Wprawdzie niewiele jest krążków, które mogą się równać z płytą Decksa pod względem spójności, ale historii polskich koncept-albumów nie można w stu procentach zignorować. Krótka, bo krótka, ale jednak jest. Znalazło się w niej nawet miejsce dla krążków hip-hopowych.
Decks miał plan, by najpierw sięgnąć po jakiś scenariusz filmowy, pociąć go na kilkanaście części, rozesłać raperom i złożyć na nowo, najpierw w postaci albumu, a potem filmu. Czyli że muzyka miała być czymś wtórnym wobec pierwotnego tekstu. Ostatecznie wyszło to trochę inaczej: producent zrezygnował z cudzej opowieści i nakreślił własną. Warto jednak odnotować, że początki polskich albumów konceptualnych są związane właśnie z procesem adaptacji. W 1971 roku, gdy zagranicą dominował rock progresywny, Marek Ałaszewski i jego zespół Klan postanowił zamknąć w dźwiękach przedstawienie baletowe. Zadanie miał o tyle ułatwione, że sam chwilę wcześniej przygotował muzykę do tego spektaklu. Gotowe były już też teksty Mariana Skolarskiego. Mimo to „Mrowisko” w takim kształcie, w jakim znamy je dzisiaj, i tak jest wielkim wyczynem. Krążek doskonale korzysta ze zdobyczy King Crimson, Jethro Tull i Deep Purple, by zarysować obraz tytułowego mrowiska: absurdalnej krzątaniny ludzi w wielkomiejskim chaosie.
Klan zainicjował dzieje koncept-albumów w Polsce, ale rodzimi artyści niespecjalnie się garnęli do podjęcia tematu. Musiało upłynąć wiele lat, nim doczekaliśmy się kolejnych konceptualnych płyt z prawdziwego zdarzenia. Ich ilość w XXI wieku – może nie oszałamiająca, ale wystarczająco duża, by dostrzec pewną zmianę nastawienia do tej kwestii – rodzi pytanie: dlaczego tak późno?
Jedna z odpowiedzi może brzmieć: dlatego, że doczekaliśmy się technologii pozwalających w pełni realizować tego typu przedsięwzięcia. Trudno sobie wyobrazić „39/89” L.U.C. nagrane przed, dajmy na to, 2000 rokiem. Nie dlatego, że okoliczności historyczne na to nie pozwalały, choć przecież materiały dostarczone przez Polskie Radio były tu kluczowe. Wydaje się, że takie połączenie słuchowiska, muzyki eksperymentalnej i filmowej musiało poczekać na odpowiednie warunki, by mogło powstać w znanym dziś kształcie.
Inna odpowiedź: pewne tematy musiały uleżeć, by zostać przepracowane w formie konceptualnego albumu. Tu przykład „Powstania Warszawskiego” Lao Che, płyta dotykająca bardzo delikatnych kwestii, ale na tyle odległych, by mogły zostać przedstawione w brawurowy, odważny sposób. Rzecz jasna płocki zespół to przypadek specyficzny. Począwszy od debiutanckich „Guseł”, każdy właściwie krążek tej kapeli był w jakiś sposób konceptualnym dziełem. Ot, taka natura grupy, która za każdym razem próbuje jeśli nie opowiedzieć jakąś historię, to chociaż krążyć wokół jednego i tego samego tematu.
Tymczasem są przecież wykonawcy, którzy potrzebują lat, by dojrzeć do decyzji o nagraniu konceptualnego albumu. Dowodem na to choćby ostatnie nagrania Piotra Roguckiego – zarówno solowe „J.P. Śliwa”, jak i nadchodzący album Comy. Wiele przykładów przynosi też świat hip-hopu. Jasne, są też pojedyncze sytuacje, gdy młokos próbuje się przebić do pierwszej ligi debiutanckim konceptem („Pismo Święte” Michała Kisiela; swoją drogą, po kilkunastu miesiącach ten sam raper wydał inny konceptualny krążek, detektywistyczne „Po drugiej stronie srebra”). Jednak najcenniejsze tego typu wydawnictwa wyszły od wykonawców dojrzałych.
Najwyrazistszym i chyba po dziś dzień najlepszym koncept albumem w polskim rapie jest „Tylko dla dorosłych” Ostrego. Swoją drogą, rzecz zrealizowana w podobny sposób co „Mixtape 5”, również z komiksem opowiadającym historię kryminalną. O.S.T.R. przygotował jednak materiał sam od początku do końca (no, z lekką pomocą narratora, prezentera telewizyjnego Michała Fajbusiewicza). Ba, poprowadził opowieść tak, by zacierała ona granicę między fikcją a rzeczywistością – nagle w historię został wciągnięty słuchacz, stopniowo odkrywający, że w pudełku po albumie kryje się dodatkowe CD z premierową muzyką.
Z wyzwaniem, jakim jest konceptualny album, mierzyli się też m.in. VNM („Klaud N9jn”), DJ B i Szczur („Zaraza”) oraz Jimson („Gorączka w parku igieł”). To jednak koncepty, które albo w pewnym momencie się rozsypywały jak „Zaraza”, albo były na tyle luźne, otwarte i dygresyjne, że trudno je nazwać konsekwentnie poprowadzonymi scenariuszami.
No, jest jeszcze jeden przykład precyzyjnego konceptu. „Wbrew wskazówkom” Tomasza Andersena. To futurystyczna opowieścia pełna hollywoodzkiego rozmachu o mocno postapokaliptycznym klimacie. Główny bohater, Andersen, to postać, która próbuje przeżyć, wykonując podejrzane zlecenia w świecie rządzonym przez korporacje i zaludnionym przez celebryckie zombie. Prawda, że brzmi to już wystarczająco intrygująco na papierze? To proszę jeszcze posłuchać, jak Roszja – weteran wrocławskiej sceny, ukrywający się pod nowym pseudonimem – przepisał tę fabułę na dźwięki.
O.S.T.R., Andersen, Lao Che… Polskie koncept albumy można wymienić na palcach jednej ręki. Ale można. Teraz tę listę uzupełnia „Mixtape 5”.