Liczby mówią same za siebie. Od 2009 roku, gdy na rynek trafił pierwszy legalny album poznaniaka, „Pewniak”, do 2014 roku, gdy światło dzienne ujrzał ostatni jak dotąd w dyskografii „Made In Heaven” – w ciągu tych pięciu lat z okładem pojawiło się aż siedem płyt sygnowanych ksywką „Paluch”. W zdecydowanej większości to solowe wydawnictwa. Pisaniem tekstów dzielił się tylko na „Milionie dróg do śmierci”, stworzonym wspólnie z Kalim. Z kolei wspomniane „Made In Heaven” powstało z mieszkającym na co dzień na Zachodzie polskim producentem Chrisem Carsonem.
Gdy spojrzeć na bogatą dyskografię tego trzydziestoletniego rapera, można dostrzec przynajmniej kilka przełomowych punktów w jego twórczości. Pierwszym byłby, rzecz jasna, debiutancki nielegal, „Życie jest piękne”. Krótko po nim razem ze swoim przyjacielem, producentem Julasem, trafił do grupy Aifam, tworzonej już wtedy przez Wabera i Mrokasa. „Byłem częścią Aifam przez parę lat i zrobiłem z nimi dwa albumy. Myślę, że całkiem niezłe. W 2005 roku dołączyliśmy do zespołu razem z Julasem i wnieśliśmy trochę świeżości”, mówił po latach. Ostatecznie raperów podzieliły poglądy. „Niestety, nie podpisuję się pod większością wypowiedzi oraz poglądów jednego z członków tego zespołu, więc odbiłem od tematu”, dodawał Paluch. Najprawdopodobniej miał na myśli Mrokasa, który również odniósł się do zatargów sprzed lat: „Nie boję się z nim beefu, jeśli coś to zapraszam. Nie jestem bitewnym raperem, nie mam ochoty się w to bawić. Uważam, że jest dobry, ja się z jego sukcesu cieszę i zazdroszczę mu w dobrym tego słowa znaczeniu”.
Sukces przyszedł, ale jeszcze nie z pierwszym samodzielnym legalem. „Pewniak” jest jednak ważny chociażby z tego powodu, że powstawał jeszcze w surowych warunkach, na tzw. „jeden ślad”. To technika, od której Paluch odszedł na lata. Wrócił do niej dopiero w przypadku „Made In Heaven”, które zwracało uwagę dziennikarzy swoim brudnym, nieoszlifowanym charakterem, pełnym dopowiedzeń i studyjnych „szumów”.
Nie ma jednak wątpliwości, że „Pewniak” też jest przełomem. W końcu to pierwszy oficjalny krążek wydany na dodatek w całkiem sporej wytwórni, Fonografice. Wytwórni, z którą od lat związany jest Peja, raper, do którego Paluch bywa porównywany. On jednak – mimo ogromnego szacunku do Andrzejewskiego – nie widzi większego sensu w tym zestawieniu. Chyba że uznamy, że drugie pokolenie raperów, do którego Paluch się poczuwa, potrzebuje tak wyrazistej figury z Poznania jak członek Slums Attack właśnie.
Rzeczywiście, nie ma chyba drugiej tak silnej postaci z Wielkopolski, która należałaby do pokolenia urodzonych w połowie lat 80. Co oznacza, że Paluch jest – obok starszych wiekiem i doświadczeniem Peji i donGURALesko – najważniejszym obecnie poznańskim MC. A przynajmniej jednym z najpopularniejszych. Sukces? Ten Palucha mierzi. W jednym z wywiadów opowiada o negatywnych konsekwencjach bycia rozpoznawalnym. Nie możesz wyjść na ulicę, nie możesz pojechać z rodziną nad morze. Wszędzie ci młodzi, nieokrzesani fani, którzy nie potrafią się zachować wobec ukochanego wykonawcy. To ludzie w okolicach dwudziestego roku życia. Nie tak młodzi jak fanbase np. Quebonafide, ale też nie tak starzy jak słuchacze, dajmy na to, Kalibra 44. „Odbiorcy w pewnym wieku nie potrafią odpowiednio zareagować na znaną osobę”, mówi.
Nic więc dziwnego, że sukces jego ostatnich kilku albumów cieszy go równocześnie i przeraża. Przeważa jednak chyba to pierwsze. Od albumu „Niebo” – albumu, który uznać by trzeba za kolejny moment przełomu – Paluch kroczy od sukcesu do sukcesu. Złoto, złoto, podwójna platyna, złoto. To wyniki odpowiednio: „Nieba”, „Miliona dróg do śmierci”, „Lepszego życia dilera” i „Made In Heaven”. Paluch osiągnął je dzięki szlifowanemu z każdym rokiem warsztatowi, ale też coraz bardziej imponującej liście współpracowników, którym proponował wspólne nagrania. Pierwsze krążki powstawały jeszcze na bitach poznańskich producentów: Julas, DJ Story, Mixer. Z czasem niektóre znajomości zostały zarzucone („Story oszukiwał mnie na hajs”), inne zachowane (Julas), na horyzoncie pojawili się też inni beatmakerzy: Donatan, SoDrumatic, Matheo, Sherlock, Chris Carson. Wszyscy twórczo czerpiący z trendów napływających zza Oceanu, wszyscy wyposażeni w fantastyczne pomysły i bogate, mięsiste brzmienie, wszyscy wreszcie częściowo odpowiedzialni za popularność płyt Palucha od „Nieba” w górę.
Razem z sukcesem komercyjnym przychodzi też coraz bardziej ustabilizowana pozycja w branży, którą można by mierzyć chociażby ilością gościnnych występów, których Paluch udzielił na przestrzeni lat. W ostatnim czasie było ich jakby nieco mniej („Nie mogę eksploatować swojej osoby w cudzych teledyskach. Jeszcze chwila, a wyskoczyłbym z przysłowiowej lodówki”), ale poznaniak, jeśli już użyczał swojego głosu, robił to z klasą. Jego refren w „To jest hip-hop” Białasa jest jednym z najlepszych w ubiegłym roku.
Bywało, że o tę pozycję na scenie Paluch musiał zawalczyć. Nie zawsze wszyscy klepali go po plecach. Szczególnie że on sam – co być może po raz kolejny zbliża go do Peji – słynie z tego, że nie owija w bawełnę i nazywa rzeczy po imieniu. Oberwało się wielu. Donatanowi: „Poszedł za daleko. Przegiął. Mówienie o tym, że >> My Słowianie << było, żeby sobie coś tam, sroś tam, to jest, kurwa, kłamstwo. Powinien powiedzieć jasno, że to jest hajs i nie mamy z tego przyjemności. Lubię go, ale chyba nie zaproszę go już na płytę. Nie podoba mi się to”. Arturowi Rawiczowi za wywiad z KęKę. Doniowi za (rzekome) wypromowanie śpiewanych refrenów w polskim hip-hopie. Wreszcie Fokusowi za wspólny utwór z Dodą: „Nagrywają z Dodą, grają psa w serialach, to jakby swoim fanom jechali po matkach” (to wersy z numeru „Wiarygodność”). Ten ostatni cytat sprawił zresztą, że doszło do krótkiej wymiany studyjnych ciosów między raperami. Ostatecznie jednak konflikt nie trwał zbyt długo. W ubiegłym roku Paluch przyznał nawet: „Nie mam nic do Fokusa, mogę mu dzisiaj podać rękę. Co miał usłyszeć, już mu powiedziałem. Temat chyba zamknięty, tak mi się wydaje. Niech robi rap. Dopóki robi rap, wszystko jest spoko. Nie mam do niego żalu o jego hip-hopowe wyczyny”.
Te fragmenty wypowiedzi wskazują, jak sądzę, na trzy rzeczy. Po pierwsze, że – jak wspominałem – mamy do czynienia z MC, który nie boi się mówić, co myśli. Po drugie, że pobrzmiewa w słowach Palucha zawsze jakiś ton wyważonej sprawiedliwości. Tak jakby chciał zwrócić komuś uwagę na błędy, które popełnia, a jednocześnie nie chciał nikogo konkretnego mieszać z błotem (zdarza mu się to częściej w utworach, gdy atakuje bliżej niezidentyfikowane gwiazdki i karierowiczów bez gustu). Po trzecie, że jemu najwyraźniej naprawdę zależy. Gdy słucha się wywiadów z Paluchem, ale też jego numerów, chciałoby się go określić tymi samymi słowami, którymi niedawno określiłem Małpę: „Człowiek-Raper” . Etosowe podejście jest w przypadku poznaniaka bardzo widoczne. Ot, weźmy chociażby „Szum”. To jeden z numerów, w których raper rozlicza się z – jak twierdzi – patologiami polskiej sceny muzycznej. Traficie tam na wersy w rodzaju: „Powiedz gdzie się podział rap, ten co porwał moje serce/ Dziś widzę tylko SWAG, wkurwia jak niechciany przester/ W treści wartości brak, wytwórnie są jak treser/ To sceny rak, łamie im kark – one shot winchester”. Albo: „Złote płyty na faktury obrazują polski rynek/ Kilka z 15-stu tysięcy zalega na magazynie/ Ruchają Cię odbiorco, wielu robi to perfidnie/ Ja nazywam to wyjebą, a nie tanim marketingiem”.
Te wersy są znamienne, bo tłumaczą wiele decyzji Palucha: od zdecydowanego określania, co hip-hopem jest, a co nie jest, po własną działalność wydawniczą i niechęć do wielkich wytwórni. Wyczulenie poznaniaka na rdzenny, esencjonalny pierwiastek, który powinien być zachowany w rapie (a przynajmniej taki, który nie powinien wchodzić w reakcje z popowymi nagraniami), jest jednak w jego przypadku czymś zupełnie niezależnym od hip-hopowych stylistyk. Zwykło się kojarzyć Palucha z syntetycznymi, naładowanymi elektroniką podkładami – które w nowszej wersji, widocznej szczególnie na płycie z Chrisem Carsonem, przybrały bardziej trapową formę – ale przecież to facet, który potrafi sięgnąć też po zorientowanych bardziej klasycznie Siwersa i White House czy dograć się do miękkiego, poetyzującego Pawbeatsa. Konserwatyzm jest dla niego kwestią etosu hip-hopowca, nie wyborem mniej lub bardziej samplowanej stylistyki.
„Lubię eksperymentować”, mówi sam o sobie. Ważne jednak, by nie gadać przy tym głupot. Zwraca uwagę to, ile razy podczas wywiadów promujących „Made In Heaven” Paluch się tłumaczył z tego, dlaczego na płycie jest tak dużo przechwałek. Taką konwencję traktował jako wyjątek, lżejszą i mniej zobowiązującą stylistykę – dlatego też tak często mówił o tym albumie jako o mixtapie. „Uważam, że bragga to jest rap dla typów, którzy nie mają nic do powiedzenia”, wyjaśniał. Sam stawia na – co zwróciło uwagę Artura Rawicz i Zbigniewa Zeglera – uniwersalny, często motywujący przekaz. Może dlatego tak ważny jest dla niego motyw nieba. „Witaj na ziemi, tu za grosze zmienisz płeć/ Tu sprzedasz życie i kupisz czyjąś śmierć/ Odnajdziesz siebie i zgubisz życia sens/ Ziemia to piekło, stąd do nieba blisko jest”, głosi refren „Przystanku Ziemi”. A chwilę wcześniej na tej samej płycie, w tytułowym „Niebie”, rymuje: „Dzisiaj spakowałem życie i odwiedziłem niebo/ Bracie, to jest stan umysłu, ty możesz być tam ze mną”. Gdy słucha się jego nagrań, można odnieść wrażenie, że czuje się odpowiedzialny za swoich słuchaczy. I pewnie dlatego tak serio traktuje swoją profesję – na tyle serio, że od pewnego czasu nie dzieli już jej z obowiązkami sushi mastera w jednej z poznańskich restauracji. „Jestem ratunkiem dla rapu”, mówił w wywiadzie dla „Programu Muzycznego”. Chyba pół żartem. Ale na pewno pół serio.