Oko za oko, rym za ząb #2: Centrum

Druga część serii artykułów o konfliktach w polskim hip-hopie.

2014.05.26

opublikował:


Oko za oko, rym za ząb #2: Centrum

W drugim odcinku naszego cyklu poświęconego beefom w polskim hip-hopie nie sposób jest wymienić wszystkich bohaterów. Okolice roku 1997 były czasem o tyle dziwnym, że nie do końca wiadomo, gdzie zaczynały się, a gdzie kończyły wszystkie konflikty i czy w ogóle można mówić w tym wypadku o konfliktach. Mętna, niejednoznaczna atmosfera pochłaniała wszystkich: konflikty przebiegały na różnych liniach i zaangażowane były w nie różne miasta: Warszawa, Poznań, Wrocław, Katowice… Stąd w niniejszym tekście będzie więcej przepychanek niż pojedynków wagi ciężkiej, zaś sama opowieść będzie miała charakter dość szarpany.

{sklep-cgm}

***

„Z całej Polski teraz dziesięć osób, każdy robi to na własny sposób” – ten prosty, ale chwytliwy, a dziś już legendarny refren był najlepszą wizytówką projektu „Wspólna Scena”. Wydana w 1997 roku składanka, promowana teledyskiem do tytułowego numeru, przygotowała grunt pod popularną dziś akcję Młode Wilki. I wszystko niby pięknie, bo wszyscy zaproszeni wykonawcy – nawet jeśli brakowało wśród nich, wydawałoby się, pewniaków z K44 – stanęli na wysokości zadania, a nagrania do dziś słucha się z dużą przyjemnością… A jednak, ostatnie sceny klipu są znamienne. Podczas gdy w głośnikach raperzy przerzucają się nazwami ekip i koniec końców popadają w totalny chaos, na ekranie widzimy narastającą przepychankę o mikrofon, który jeszcze chwilę wcześniej był symbolem porozumienia. Nie życzyłbym Popkillerowi, aby ich – skądinąd świetna i godna pochwały – akcja znalazła takie zakończenie. Historia poucza jednak, że warto mieć się na baczności.

No dobrze, scenki scenkami, ale gdzie są fakty? 7 kwietnia 1997 roku. Klub Colosseum na warszawskiej Ochocie. Do stolicy ściąga cały hip-hopowy światek, by zobaczyć na żywo prawdziwych pionierów gatunku – nowojorczyków z Run DMC. „Gazeta Wyborcza” donosiła wówczas: „Impreza była branżowa, więc odbiorcy rapowanego przekazu odziani byli, jakby wyszli od jednego krawca: krok w za dużych ze cztery numery porciętach kończył się przy kolanach. Spod nich wystawały barwne majtki (u dam również), nakrycia głowy były standardowe: czapki bejsbolowe z wykręconym daszkiem w każdą stronę i czapy narciarskie ozdobione goglami. Korpusy chłopcy zakryli sportowymi bluzami z kapturem, który opadał na twarz, lub bez kaptura z finezyjnymi wzorami. Raczej pląsali po sali tanecznym krokiem niż chodzili, garbiąc się przy tym nielitościwie. Wilkiem wodzili po wszystkich. Damy zaś prężyły kształty w superobcisłych koszulach, uroczo wywijały biodrami w krocząco-wymachiwanym tańcu”.

Rap Day był też okazją, by pobawić się przy występach polskich grup: K44, 3H, Molesty, Thinkadelic i Wzgórza Ya-Pa 3 (na zdjęciu). Ci ostatni tego samego dnia wypuścili na rynek swój drugi krążek pt. „Centrum”, występ w Warszawie był więc okazją do premierowego wykonania materiału, a przy okazji nawiązania znajomości z lokalnym środowiskiem. Na wymierne efekty tej kielecko-warszawskiej współpracy trzeba było poczekać jeszcze rok, do premiery płyty „Trzy”, która dostarczyła takie nieśmiertelne klasyki jak „Ja mam to co ty” nagrane z Warszafskim Deszczem czy „Co ważne, a co ważne nie jest” z Molestą.

– Nie jesteśmy warszawscy. Po prostu z zajebistymi kolesiami zrobiliśmy nagrania. To nie jest tak, że jesteśmy raz z Kalibrami, a raz z Warszawą – mówił Borixon w jednym z wywiadów w 1998 roku. A jednak, muzyka wyraźnie przeczyła tym deklaracjom: wśród producentów „Trzy” pojawił się DJ 600 V (który na „Centrum” dostarczył tylko remix), sposób składania wersów też zbliżył się do tego, jaki prezentowali zaproszeni ze stolicy goście.

{reklama-hh}

Nie wybiegajmy jednak w przyszłość. „Trzy” z pewnością nie odegrało tak ważnej roli w historii polskich beefów jak wydane rok wcześniej „Centrum”. Zresztą, w 1997 roku Wzgórze jeszcze nie kochało tak bardzo Warszawy. „Klan”, wakacyjny numer, wypowiedź Ziajki i Wojtasa (którego dokładnie – nie wiadomo): – Mamy paru znajomych w Warszawie, którzy są OK i zawsze mieli do nas dobry stosunek, m.in. Volt – bardzo go lubię, i jeszcze paru innych kolesi. Są jednak kolesie, np. grupa 3H, którzy chcą wytworzyć negatywne wibracje, bo twierdzą, że są najlepsi, że mają na wszystko receptę.

***

Na wspomnianym Rap Dayu pojawił się też Peja. Poznański raper nie mógł jednak tego wypadku zaliczyć do udanych. W 1999 roku w „Klanie” wspominał, jak go potraktowano:

– Pijemy wódkę na ławce przed Rap Dayem, a tu wjeżdżają kolesie odjebani totalnie, jakbyś ich wyjebał z teledysku. W bluzach Respect W-wa. Domagają się szacunku dla Warszawy? Popatrzeliśmy na siebie. Ja jestem z Poznania, kumpel z Piotrkowa, inny z Częstochowy, to może też sobie pierdolniemy napis, żebyśmy byli lepiej rozpoznawalni u siebie w mieście. Ja zostałem wychowany w antystołecznym nastawieniu (mecze), wiec ukłuło mnie trochę, myślałem, że domagają się szacunku dla Warszawy.

Złe wspomnienia poznaniak postanowił uwiecznił w muzyce. Zaprosił do współpracy chłopaków z Born Juices i tak powstał „Robić się nie chce, tylko szpanować” – jeden z lepszych kawałków na wydanej w 1997 roku płycie Slums Attack „Zwykła codzienność”. Nagranie otwiera pełna goryczy zwrotka Peji, który konfrontuje własne sportowe podejście z zatrutą stołeczną atmosferą: „Wychodzisz na scenę, pragniesz się zaprezentować / Zaczynać recytować, zajebiście freestyle`ować / Wtem jakiś skurwiel nagle krzyczy: „wypierdalaj” / To koleś z WWA, ten koleś się stawia”. W takim tonie utrzymane są pozostałe wersy, gdzie padają zarzuty m.in. o niski poziom sceny („Jedna płytowa wytwórnia / Trzysta osiemdziesiąt kapel, jedna od następnej bardziej durna”) i manię wielkości („Mam tylko nadzieję, że nie wszyscy są tacy / Że choć jeden z warszawiaków człowiekiem się okaże”).

Czy „Robić się nie chce…” było prowokacją, która miała na celu podzielić scenę i wywołać konflikt? Sam Peja w 1997 roku tak tego nie widział. – Ja nie jestem niczyim przeciwnikiem – mówił wówczas w rozmowie z „Klanem”. – To nie jest prowokacja. To po prostu komentarz na temat zjawiska hip-hopu w stolicy. Byłem z kumplami na Rap Dayu. Wiesz, wielka impreza – transmisja na całą Polskę, jakiś pajac w roli konferansjera itd. W części konkursowej były chyba tylko 2 załogi nie z Warszawy. Jeśli było już coś słychać na tej imprezie – a za dużo nie było słychać – to słyszalne było tylko CWKS albo Legia Daewoo W-wa itp. Pościągane spodnie, wiesz, tylne kieszenie na wysokości łydek, daszki, bluzy W-wa Respst. miodowe buty, czapki ze znakiem Wu-Tang, FILA, Nike, wszyscy ubrani za 20 baniek. A jakiś piździelec komentujący imprezę stwierdził, że warszawskie kapele hip-hopowe są bardzo oryginalne – co oryginalnego jest w kopiowaniu nastolatków z Nowego Jorku? Czarnych nastolatków! Do tego niektórzy nie mieli nawet 15 lat. Ja rozumiem, że ta muzyka trafia głównie do młodych ludzi i bardzo się z tego cieszę, ale gdy ja miałem 15 lat, a było to w ྗ, to oni uczyli się pisać w podstawówce. Rymy nie mogą powstawać tylko dlatego, że zakręcony małolat nagle chce coś zmienić lub może wnieść coś nowego do muzyki hip-hopowej.

Warszawa, najwyraźniej, też nie odebrała „Robić się nie chce…” jako prowokacji, bo muzyczna reakcja na utwór była znikoma, o ile w ogóle można mówić o jakiejkolwiek reakcji. Jakiś czas temu do sieci trafił – ostrzegamy: w nędznej jakości – kawałek 3H pt. „Sezon polowań”. W opisie mówi się co prawda o roku 1996, ale biorąc pod uwagę to, że pod koniec nagrania Tede „pozdrawia” Slums Attack i kilka innych kapel z Poznania, można sądzić, że kawałek jest właśnie reakcją na wydarzenia z 1997 roku.

***

„Centrum” Wzgórza to płyta-klucz, gdy analizuje się wszystkie mniejsze lub większe konflikty w 1997 roku. Nie chodzi już nawet o wspomniany wyżej koncert promocyjny na Rap Day, bo rzecz szybko rozeszła się po kościach. O wiele poważniejszy i – z punktu widzenia słuchacza – ciekawszy okazał się beef między kielecką grupą a dziennikarzem „Klanu”, Tymonem Smektałą. Tymon, poza tym, że przez lata był jedną z kluczowych postaci tego kultowego magazynu (z czasem wszedł w skład redakcji innego uznanego czasopisma, tyle że już komputerowego– „CD Action”), zapisał się też jako jeden z pionierów rapu we Wrocławiu. Dziś do nagrywania zwrotek wraca okazjonalnie, ale – jak pokazuje ostatnia produkcja White House  – nadal brzmi świeżo i absolutnie niepodrabialnie.

W konflikcie ze Wzgórzem Tymon wystąpił właśnie w tych dwóch rolach: dziennikarza – obserwatora i komentatora – oraz rapera, który wstaje zza redakcyjnego biurka i chwyta za mikrofon, by mierzyć się z rywalami na równych prawach. Taka też była kolejność jego pozycji: najpierw publikacja, później nagranie.

Wbrew obiegowym opiniom, konflikt nie zaczął się od nieprzychylnej recenzji „Centrum”. Przeciwnie, gdy zajrzeć do „Klanu”, okaże się, że Tymon początkowo ocenił drugi album Wzgórza raczej pozytywnie. Pisze co prawda, że kielczanie „po drodze stracili (…) całą autentyczność, w dodatku nie rymują wcale tak dobrze, jak sami mówią. Bardzo często słowa nie znaczą zupełnie nic, razi przestawianie akcentów w wyrazach”. Już w następnym zdaniu zmienia jednak ton i ogłasza: „Płytę tę trzeba mieć – utwór Język Polski, połączenie sił Kalibra 44, Wzgórza i przyjaciół (m.in. Jajonasz i Radoskór), to najlepszy kawałek wydany w tym kraju. Mimo plusów i minusów jest to, jak na razie, najlepsza polska płyta hip-hopowa”. I wystawia ocenę: 4 i 1/3 gwiazdki na 5 możliwych.

 

Gdyby Wzgórze obraziło się na ten tekst, sytuacja byłaby kuriozalna. Nie recenzja zatem, a inny, opublikowany niewiele później felieton Tymona tak bardzo zabolał Borixona, Wojtasa i Ziajkę. W jesiennym numerze „Klanu” dziennikarz narzeka: „I na koniec największe rozczarowanie sezonu. Centrum Wzgórza Ya-Pa-3. Chłopaki z Kielc się zadęli, żeby na drugim krążku pokazać, jakimi są prawdziwymi MC. I co? I bełkot, poprzestawiane akcenty i nie mające sensu, nieczytelne zdania. Bardziej hip-hopowa była pierwsza płyta Ya-Pa-3, nawet z wszystkimi jej niedociągnięciami (a było ich wiele). Nie jest dobrze”.

„Porażka sezonu – piszą o nas gnoje / Pierdolić recenzje, robimy swoje” – tak rozpoczynała się zwrotka Wojtasa w utworze „Fast food”. Na reakcję Wzgórze trzeba było poczekać do kolejnego roku. Kielczanie czepili się nie tylko felietonu Tymona, ale też jego recenzji (w obu tych tekstach, jak widać powyżej, pewne zarzuty się powtarzają): „Pozdrowienia dla Tymona i T2, chuj wam w dupę”. Zabawne, że nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że autorem obu tekstów – podpisanych najpierw jako T2, później Tymon – jest jedna i ta sama osoba.

W tym samym utworze znalazła się również zwrotka skierowana do Karramby, krakowskiego rapera, który często do swoich tekstów – wzorem pewnie Liroya – wplatał amerykańskie słownictwo. I właśnie to upodobanie do pionierów zza Oceanu nie spodobało się kielczanom. „Po co mówisz madafaka, kiedy jesteś z Polski? Jesteś żałosny” – tym stwierdzeniem kończy się utwór. Karramba odpowiedział dopiero po trzech latach nagraniem „Czarna lista”, który znalazł się na popularnym w swoim czasie albumie Vatos Locos Klan (6. miejsce na OLiS-ie).

Wreszcie ostatni akt tego konfliktu, „Tyle snów” Tymona. Wyprodukowany przez Magierę utwór znalazł się na kasetowym nielegalu „Szelma” z 1999 roku. Jak na ówczesne realia, poziom utworu był niewiarygodny. Rzecz jasna, chodzi tu w pierwszej kolejności o tekst, bo ani głos, ani wada wymowy Tymona (a były to czasy, gdy używał jeszcze słów z głoską „r”) raczej nie były jego kartami przetargowymi. Co innego wersy. „Już wiecie, że nie uważam was za MC / Celniejsze w przypadku waszym będzie WC”; „Bo o tyle jestem większy od każdego z Was / że gdy wy jesteście Wzgórze, ja jestem K2”; „nawet chuj ci w dupę mówisz przez samo h” – te i inne linijki, nawet jeśli dziś raczej śmieszą, niż zachwycają, wówczas były zupełnie inną jakością na gruncie dissów i błyszczały nie tylko na tle topornych i mało błyskotliwych zwrotek kielczan, lecz w ogóle całej ówczesnej sceny.

Polecane