„Dziś ostrzeżenie a`la Robert Brylewski!
Dla kandydatów na dziennikarzy muzycznych.
Zainteresowanych – wielu. Zatem kilka subiektywnych rad:
1. Nikt Wam nie kupi żadnej płyty (dobrej) – musicie o to zadbać sami;
2. Wiedza też raczej do zdobycia w zakresie szkolenia indywidualnego;
3. Etatów dziennikarzom muzycznym nie rozdają – raczej trendy odwrotne;
4. Zawsze musicie mieć alternatywny sposób na zarabianie pieniędzy (może być konto rodzica);
5. Z każdą publiczną wypowiedzią (pisaną, mówioną) liczba wrogów i hejterów będzie rosła;
6. dziennikarz muzyczny zajmuje się muzyką. Od stringów, prześwitujących bluzek oraz trucizn – są inni specjaliści;
7. MP3 jest jednym ze źródeł dźwięku – niekoniecznie najlepszym”.
I dorzucił, że jak ktoś ma coś do dodania do tej listy prawd o tym niepoważnym zawodzie, to… niech dorzuci. Dorzucił kolega, który był tu kiedyś na pokładzie CGM.pl, a teraz robi rzeczy wielkie w świecie. Marcin Cichoński czujnie dodał: „8. Bądź wierny własnym sądom, ale nie bój się przyznać do błędu. Pamiętaj, że co najmniej połowa wielkich płyt była w dniu premiery zjechana przez tłumy, dlatego FB-hype jest fatalną wyrocznią”.
Podkusiło i mnie i dopisałem takie coś – „Dziennikarzowi muzycznemu nie przysługuje tzw. gorszy dzień. Dziennikarz muzyczny musi być zawsze zajebisty, błyskotliwy i wszystkopamiętający (poza tym patrz pkt. 5.)”.
I od razu przypomniała mi się rozmowa z KęKę z zeszłego roku. Temat, który przywołał niedawno Paluch w Programie Muzycznym i który, o ile dobrze pamiętam, kontynuowaliśmy później w 1NA1. Skoro kwestia tej w sumie gównianej rozmowy powróciła, to może warto ją w końcu wyjaśnić. I w ogóle szerzej opowiedzieć kilka słów o tym, jak realizowane są te rozmowy. Używam słowa „rozmowy” z naciskiem, bo choć zdarzy mi się nazwać to co robię wywiadami, to jednak nie uważam tego za wywiady ani siebie nie mam za dziennikarza. To jak są realizowane te rozmowy? Część wie, część z Was się domyśla, a część nie.
To, że materiały wideo pojawiają się w CGM.pl co kilka dni, nie oznacza, że powstają z podobną częstotliwością. Byłoby to niemożliwe. Choć faktycznie potocznie mówi się, dziś 1NA1 z… to przecież rozmowa nie została zarejestrowana dziś. Ani wczoraj. I nie była to jedyna tego dnia rozmowa. Zazwyczaj nagrywamy je raz na tydzień, czy dwa. Ostatnio nawet rzadziej. Nie zawsze jestem w Warszawie. Zwłaszcza w sezonie festiwalowym, kiedy do domu wskakuje się na dwa dni w tygodniu. Poza tym… sam to sobie mogę kawę zrobić. Potrzebne są inne osoby, a one też mają co robić (praca, praca). Więc jak już nagrywamy, bo nic nie stoi na przeszkodzie, to staramy się nagrać jak najwięcej. I co tu kryć, może to i jest praktyczne, ale nie jest najlepsze. Zwłaszcza dla mnie 😉
O tym, że spotykam się z kimś przed kamerą, dowiaduję się czasem odpowiednio wcześniej, a czasem w przeddzień. I jest to jeden z np. ośmiu tego dnia gości. Wchodzą i wychodzą co 40 min (słyszycie często domofon podczas nagrania, nie?). Papieros, trzy łyki kawy i jedziemy z koksem, tzn. z nagraniem. Kiepsko robi się w sytuacji, kiedy ktoś się spóźnia (bo jedzie, z Radomia, Katowic, Trójmiasta) albo jest za wcześnie. Robi się kolejka. Zator. Jedni siedzą drugim na plecach. Tym się spieszy, tamci się już spóźnili gdzie indziej. A aparat rejestruje pliki do 20 min. I w tych dwudziestu minutach każą mi się zmieścić.
Dubli nie robimy. Nie tniemy, nie montujemy. Prawda czasu, prawda ekranu. Jak ktoś się wywali podczas rozmowy, to trudno. Tak samo dotyczy to mnie. Słabszych momentów nie usuwamy. Nie wycinamy zbędnych sekund przed celną ripostą. To nie Kuba Wojewódzki Show. Kamera pracuje longiem, mikrofon jest jeden. Kartki z pytaniami nie mam. Anioła stróża w reżyserce też nie. I w takim młynku siadają goście przed kamerą, jeden za drugim. Debiutant, stary wyga. Przed płytą, po płycie. Z tej czy innej okazji. W takim lub innym humorze. Raz rozgadany, raz monosylabiczny. Raz podcięty, raz zmęczony i zasypiający. Z każdym trzeba zrobić coś ciekawego.
Do każdego rozmówcy staram się jakoś przygotować. Tzn. pozbierać podstawowe fakty. Przypomnieć sobie to czy tamto. Czasem, raczej rzadko, mam czas i możliwość przesłuchania płyty. Jeśli tego nie robię, to powodów jest kilka – zazwyczaj mają wspólny mianownik: nie mam czasu. Co więcej, nie uważam, żeby zawsze było to konieczne. Nie mam też ochoty słuchać muzyki przez net. Bo tego nie cierpię. Czasem trzeba i czasem się udaje. Uważam jednak – i wielokrotnie to mówiłem gościom 1NA1 – że o płycie mówią wszędzie, w każdym wywiadzie. Więc nie chcę tego powtarzać. Inna sprawa, że staram się nie śledzić innych wywiadów, bo człowiek się cholernie sugeruje tym co usłyszał. Przynajmniej ja tak mam.
Mówię im zatem – pogadajmy przy okazji płyty, obok płyty. Daj się poznać słuchaczom w taki sposób, w jaki nie mają szansy poznać cię przez pryzmat samej twórczości. Często się to udaje. I jest wielu odbiorców, którzy to lubią i chętnie oglądają te 1NA1. Są i tacy, którym to nie wchodzi, a prowadzący to lamus i niech spierdala. Niektórzy artyści chcą koniecznie gadać o płycie. Chcesz gadać tylko o płycie, w porządku. Przekonaj mnie do niej. Poza tym, temat płyty to taki sam temat jak inny. Dobry, nawet bardzo, ale nie jedyny. Liczę, że jeszcze chwytacie, o co mi chodzi.
Nie wiem, co stanie się podczas rozmowy i w którą stronę się ona potoczy. Czasem słyszę pytanie, czy mam przygotowane… pytania i o czym będziemy rozmawiać. A ja za cholerę nie wiem co odpowiedzieć. Tak odbyły się fajne rozmowy z Eldo, z Peją (choć byłem na straszliwym kacu), z Tede. Ale i ludźmi spoza hip-hopu: z Michałem Urbaniakiem. Z Anna Marią Jopek, z Budzyńskim, z Brylewskim, z Maleo i wieloma innymi. Zdarzały się też oczywiście wtopy kompletne. Jak ta z KęKę.
Niezależnie od tego, jak wyjdzie taka rozmowa, wymaga ona jednego – olbrzymiej czujności. Rozmówcy trzeba słuchać z maksymalną uwagą i skupieniem. Kontrolując rozmowę, jej przebieg, nie tylko wiedzieć, gdzie za chwilę chce się skręcić, ale rejestrować też wszystko co dzieje się po drodze i ewentualnie natychmiast reagować i w ostatniej chwili korygować trasę. Stąd też czasem zawieszki, gubienie wątków i inne takie. Błędy które w telewizji się usuwa, lub za pomocą „ucha” ratuje prowadzącego z opresji. My zostawiamy je. Nie tniemy. Skoro tak wyszło, to tak będzie.
KęKę. Właśnie. Wtedy, rok temu, stało się tak, że graliśmy tego dnia właśnie dokładnie osiem wywiadów. Plus inne mniejsze rzeczy (jak Najgorsze Pytania czy JKŻ). Startowaliśmy popołudniu, kończyliśmy wieczorem. I tu na końcu był sympatyczny KęKę. On był zmęczony, ja jak przepuszczony przez maszynkę do mięsa. W dodatku chyba spodziewałem się innego przebiegu tej rozmowy. Wyszło źle. Ale poszło do emisji. Prawda czasu, prawda ekranu.
Dziś, po wpisie Hirka i po tym, jak dopisałem tam swój punkt; i po tym, jak Paluch przypomniał mi 1NA1 z KęKę, pomyślałem, że może warto pokazać, jak niektóre rzeczy wyglądają od kuchni. Zwłaszcza tym, którzy tak bardzo je przeżywają w komentarzach.
Nigdy tego nie robię, ale dziś zacząłem oglądać ten odcinek 1NA1. Skończyłem w połowie. Raz, że był słaby, dwa, końcówkę to nawet pamiętałem. Jak skończyłem, to odezwałem się do KęKę i go po postu przeprosiłem. I tyle. Dlatego mój punkt na liście ostrzeżeń dla adeptów sztuki dziennikarskiej brzmi tak: „Dziennikarzowi muzycznemu nie przysługuje tzw. gorszy dzień. Dziennikarz muzyczny musi być zawsze zajebisty, błyskotliwy i wszystkopamiętający (poza tym patrz pkt. 5.)”.
I żeby nie było, że się skarżę. Za Chiny Ludowe nie zmieniłbym tej roboty na inną, choć nie uważam się i nigdy nie uważałem się za dziennikarza muzycznego. Przypadek sprawił, że robię to co robię, mimo to, nie chcę robić nic innego. Kazali mi napisać felieton. Temat sam się nawinął, to napisałem. Jestem zdziwiony, że doczytałeś aż do tego momentu 😉
Zobaczcie jeszcze raz 1 NA 1 z KęKę oraz Program Muzyczny z Paluchem.