Ciech: Klasyk, lektura obowiązkowa, full package! Świetny rap, śpiew a przede wszystkim ile dobrych emocji! To się czuje. Jest chemia, są chęci, jest przyjaźń. No i najważniejsze – Talib to najbardziej południowy z klasycznych nowojorczyków. Jak on przyśpiesza!Flint: Wspaniały chilloutowy bit, z żywą perkusją, gitarą i dęciakami, a do tego raperzy oprowadzający po hiphopowej scenie wschodu, zachodu i południa, snujący swoje retrospekcje w duchu wzajemnego zrozumienia. Piękne. Mój ulubiony moment to ten, w którym Kweli wspomina E-40 i jego „yay”. Zbyt mało osób pamięta jednego z najoryginalniejszych w tej grze.
14. Jay Z, R. Kelly, Devin the Dude – „Pussy” (2002)
Ciech: Dla mnie najlepszy kawałek na tej bardzo słabej płycie, chociaż nie wiem czy nie powinniśmy słuchać R. Kelly`ego śpiewającego o cipkach z lekkim niesmakiem 😉 Wymieniłbym go na Too Shorta albo Akinyele`a, autora bliźniaczego „Pussy Makes the World Go Round”.
Flint: Zarówno Jay, jak i Robert Kelly strasznie za swój wspólny album dostali w skórę. Nie ma się czemu dziwić. Żaden z panów nie brzmi jakby się specjalnie do nagrywek przyłożył, a i dominujący produkcję Trackmasters wypadli cokolwiek bezpłciowo. W wypadku „Pussy” mamy jednak fajną gitarę i przyjemnie zaakcentowany bas w niezobowiązującym bicie Charlemagne. Gościnnie jeden z największych bystrzaków na scenie Houston, dla niepoznaki ubrany w rzadko zdejmowany kostium ujaranego obiboka i świntucha – Devin the Dude. Facet brzmi jak teksański Slick Rick. „The P is for the pearl tongue, that I like to tickle / The U is for the uterus, down deep in the middle / SS, it’s so slippery, when I go up inside / Pussy is good, and if you getting some, I know you know why” – przecież te cztery wersy to jeden z najlepszych rapowych hołdów złożonych cipce.
13. Fat Joe, Lil Wayne – „Make It Rain” (2006)
Ciech: Przełom roku 2007 i 2008, warszawski klub. Za deckami DJ Volt, który na moją prośbę o puszczenie czegoś południowego, robi smutną minę i mówi że nie ma, a nawet jakby wziął, to i tak nikt by się nie bawił. Chwilę potem posyła mi porozumiewawcze spojrzenie i puszczając Weezego z Joe (w tej kolejności, bo tutaj refren najważniejszy) i ludzie tańczą, mimo że w Polsce nie były to jeszcze czasy Asapów, trapu i syropu. A „Me, Myself & I”, z której własnie „Make It Rain” pochodzi, to moja ulubiona „nowoczesna” płyta Fat Joe.
Flint: Jako, że Fat Joe wyraźnie zakodował mi się jako członek D.I.T.C. – supergrupy gdzie ludzie pokroju Big L`a i O.C. roznosili esencjonalne, nowojorskie bity – zawsze z niedowierzaniem patrzę na jego wożenie się na plastikowych podkładach. OK, dobry jest przeważnie, bezczelny i pewny siebie, ale zwykle czegoś tym jego syntetycznym bangerom brakowało, nawet jeśli przygotowywał je Scott Storch w swoim najlepszym okresie. Musiałem usłyszeć „Make It Rain”, żeby zrozumieć, że chodzi o refren Lil Wayne`a. To jeden z nielicznych raperów, któremy wersy w stylu „lepiej weź parasol, bo spuszczę na dziwki deszcz hajsu” nie tylko uchodzą płazem, ale i wychodzą zajebiście. Kawałek okazał się hitem, doczekał nominacji do Grammy i remiksu – warto sprawdzić go dla zwrotek T.I.`a i Ricka Rossa, choć wrzaski DJ-a Khaleda strasznie irytują.
Ciech: Kolejna po Mike`u Deanie lokalna legenda Houston. W swoich bitach ma ten południowy, funkowo-gitarowy vibe, który zapewnił mu sympatię i wsparcie Pimpa C. Absolutny must-know dla fanów rapu z Teksasu, polecam mikstejpy z serii Country Rap Tunes.
Flint: Cory Mo, facet który przesiąkł H-Town do cna, ziomek Pimpa C i Buna B (od których mieszkał raptem 10 minut drogi), producent słyszany na albumach Scarface`a, UGK czy Devina. O jego rapie nie słyszy się poza Teksasem zbyt wiele i jeśli wziąć pod uwagę ten numer, nietrudno odgadnąć dlaczego, bo gada jak randomowy reprezentant dirty south. Ale bit siecze i cyka, a jeden z najlepiej piszących nowojorczyków i najlepiej płynących południowców dają wspólny popis. Zwłaszcza wejście Kweliego to ogień – jako, że jest wydawcą płyty Cory Mo, musiał się postarać.
Ciech: „Harlem World” – płyta, której w całości daleko do miana wybitnej, ale mająca parę świetnych momentów i kryjąca ciekawostki. Pierwszy bit The Neptunes dla rapera, pierwsza kooperacja NY-południe tym bardziej zaskakująca, że w tamtych czasach artyści z różnych stron Stanów nie nagrywali razem. Trwała wojna wschód-zachód, środowisko było bardzo hermetyczne. Jak widać Diddy od zawsze był doskonałym strategiem, potem zresztą wydał dwie, skądinąd bardzo dobre, płyty duetu z Memphis.
Flint: Utuczony, krąglutki bit, na którym młody podopieczny Puffa Daddy`ego (co zabawne, później pastor) – Mase spotyka się z facetami z południa nagrywającymi płyty od początku lat 90. Imponuje mi ta postawa 8balla i MJG bo – jak to zauważył dziennikarz Allmusic – nie ma tu żadnych beefów, kontrowersji, gwałtownych zwrotów akcji, szturmów na listę Billboardu. Kolesie z Memphis robią swoje, po tym jak wypracowali swoją pozycję niezależnie (choć ten numer przetarł duetowi szlak do kontraktu w Bad Boy Records). Teksty? W „The Player Way”, jak i na reszcie płyty „Harlem World” raczej nie ma czego analizować. Pozostaje cieszyć się nawijaniem leniwym, stylowym, w Polsce mało cenionym, w Stanach będącym zaś punktem odniesienia dla wielu.
{sklep-cgm}
Ciech: Chamillionaire swoim „Ridin`” otworzył wiele drzwi dla raperów z H-Town. Nie jest to dla mnie jednak raper jednego hitu, gośc potrafi nucić, przyspieszać, ma świetne ucho do refrenów. To jego Pimp C w „Knockin Doorz Down” nawoływał do zakończenia sprzeczki z Paullem Wallem i wspólnego zarabiania. Jak widać południowec ma również szacunek u Slick Ricka, żywej legendy ze wschodu. Naprawde fajny pomysł i wykonanie.Flint: Jeżeli nie liczyć OutKast i Goodie Mob – bo to jednak trochę inna, bardziej artystyczna bajka – to mało kto miał takie zasługi w przekonywaniu, że nie takie to południe straszne (i brudne) jak je malują. Części osób oczy otworzył Slim Thug, jego jednak trudno namierzyć w nowojorskiej kooperacji. Za to pamiętać należy o Chamie. Nie dość, że jest kompletny – ma świetny głos, znakomite flow, dużą muzykalność, dystans, do tego dobrze pisze i umie sobie wymyślić temat – to jeszcze opowiadając historię bierze sobie do pomocy najlepszego w tej dziedzinie rapera – Slick Ricka. „Hip Hop Police” kryje sobie w aluzję do „Murder Was The Case” Snoopa, prezentuje jeden z z najbardziej okazałych namedroppingów w historii, a do tego sprytnie przemyca to, co o współpracy z mundurowymi Scarface mówił w „G Code”. Kapitalne nagranie.
Ciech: Ciekawa sytuacja, bo pierwszy singiel z płyty raperów z NYC jest kawałkiem z południowcem i do tego białym. Prawdopodobnie Jada dostał go w pakiecie z bitem Timbo;) Klubowy banger, przy którym bawiłem się w swoich klubowych czasach, z Rembolem, niegdyś członkiem Szybkiego Szmalu, jaraliśmy się wejściem Jadakissa „The streets is still mine, I stay with the still nine”. Bubba tutaj genialny nie jest, ale też nie odstaje. Pamiętam, jak określił swój uwczesny status w rap grze: „Jay ma zawsze parę/paręnaście zajebistych lasek jednocześnie, ja mam jedną. Zajebistą, ale tylko jedną.”
Flint: Szczerze mówiąc, nie kupuję Bubby z tą manierą rednecka, zgrywaniem półmózga, wołaniem do lasek „Betty” i błotnymi harcami ze świniami. To wygląda jak produkt, zwłaszcza po czasie. Ale, że Sparxxx był białasem Timbalanda, to szły za nim piekne bity. A sile tych synkopowanych bębnów, warczącego basu i niepoważnej melodyjki oprzeć się nie jestem w stanie. Choć jestem fanem Ruff Ryderz twardego i żywiołowego, z muzą od Swizza, i mam przekonanie, że robić coś takiego z Jadakissem, to jak kroić tort piłą, to nadal z dziką chęcią bujałbym się do tego jointa w klubie.
8. DJ Khaled, Scarface, Nas, DJ Premier – „Hip-hop” (2012)
Ciech: Emocje! W gorzkich tekstach Scraface jest mistrzem!
Flint: Byłem sceptyczny, jednak wraz z przesłuchaniem tego utworu zrozumiałem, że jakikolwiek ranking najlepszych emcees amerykańskich bez Scarface`a nie ma sensu. To co on tu wyprawia, ta desperacja, która jest w jego głosie, szczerość od której ma się ciarki – niepowtarzalne. Hip-hop porównywano do kobiety wiele razy, jednak obecne tu wersy o przekręcaniu noża w sercu, o mordowaniu siebie, by zamordować ją , o tym, że choć Face ocieka krwią choć wciąż jest na miejscu, to magia. Co tu dodać, może poza tym, że Nas nie odbiega poziomem, jest ostry, błyskotliwie gra słowem, czyni mnóstwo aluzji? Może fakt, że spotkanie wschód-południe jest podwójne. Raperzy to jedno, ale na bit pochodzących z Florydy J.U.S.T.I.C.E. League trafiają skrecze legendy Nowego Jorku – DJ-a Premiera. Słuchamy w pozycji na baczność.
Ciech: W opinii ziomka producenta kawałek asłuchalny ze względu na bit;) Oczywiście można to odbierać jako skrzywienie zawodowe, zresztą tutaj i tak najważniejsze są zwrotki. Prawdę mówiąc na pierwszym albumie Rockyego, kiedy uzyskał swój obecny status, spodziewałem się 2/3 kawałków z południowcami. Najbardziej purpurowy z nowojorczyków zdecydował sie jednak na super posse cut i wziął do niego Yela i K.R.I.T.`a (nikogo z Teksasu!). Ile było dyskusji, kto tu najlepiej wypadł… Dla mnie Danny Brown.
Flint: Dlaczego rap w Stanach znowu przyciąga taką uwagę? Jak to się dzieje, że najgorliwsi wyznawcy Mobb Deep i Wu-Tang Clanu po długiej przerwie znowu kierują swoje oczy i uszy za ocean? Tu jest szcześciominutowa odpowiedź na wszystkie takie pytania – po prostu taki wysyp talentów nie przydarzył się rapgrze bardzo dawno. Nowy Jork wypada na tym tle dobrze – bit oddycha tym samym powietrzem co Wielkie Jabłko w latach 90., a A$AP Rocky, Joey i Bronson nie pozwalają zjeść się absolutnym wymiataczom pokroju K. Dota, Yeli czy Krizzle`a.
6. Scarface, Jay Z, Beanie Siegel – „Guess Who`s Back” (2002)
Ciech: Wysokie miejsce jest niejako symboliczne, Scarface z Jayem i Beaniem współpracowali wielokrotnie. Emerytowani hustlerzy świetnie się rozumieją, a Kanye dorzucił fajny bit.
Flint: Scarface lżej, dojrzalej, bardziej radiowo – i dobrze, kto wie czy „The Fix” nie jest jego najlepszą płytą. „Guess who`s back” to numer paradoksów: bit Kanye jest lekki i ciężki zarazem (uwaga na kapitalne smyczki!), nawijka traktuje o nie najłatwiejszej przeszłości i sprzedaży prochów lecz łapie oddech pozostając swobodną. Tak jak góra zeszła się z górą (Jay i Nas wystąpili na jednej płycie w środku swojego konfliktu), tak Face połączył ogień z wodą. No i jak tu tego nie lubić.
5. Nas, Scarface – „Favor For Favor” (1999)
Ciech: Scarface ukradł show Nasowi, brzmi dla mnie tutaj mocniej i bardziej realistycznie. Jest szansa, że South Park jest gorszą okolicą niż Queensbridge.
Flint: Występ Nasa na „The Fix” Scarface`a zepsuł mi fatalny refren. Ten nie jest śpiewany, jest prosty, dobrze pozbijany i urywa dupę. Pozostaje pytanie – dlaczego ci goście razem brzmią tak dobrze? Bo są w grze najprawdziwsi? Bo są legendami swojej sceny? To za prosta odpowiedź. Ich dopasowanie wydaje mi się w pewnej mierze wypracowane. Cofnijcie się do numeru z DJ-a Khaleda, zobaczcie jak Nas tam przyspiesza. Tu z kolei Face brzmi jak mistrzowska hybryda między Biggiem a DMX`em. Co za numer.
4. Outkast ft. Slick Rick – „Da Art Of Storytellin`” (1998)
Ciech: Klasyczny kawałek klasycznego składu rapowego. Tak dobry, że wybija się ponad podziały terytorialne. Absolutny majstersztyk na każdym poziomie. To trzeba znać tak jak KRS-One`a albo Dr. Dre.
Flint: Te plemienne bębny w tym rozmytym, płynącym podkładzie. Plus to, że Big Boi i Andre 3000 „tylko emcees” byli może na pierwszej płycie. To jest świetnie nie tylko rapowo, ale po prostu muzycznie. Kunszt narracji zwielakratnia Slick Rick, łącząc angielską flegmę z kalifornijskim luzem absolutnym. Jezu, byłem taki zły, że tej wersji nie było na albumie „Aquemini”!!!
3. Gangstarr, Scarface – „Bertrayal” (1998)
Ciech: Dziękujemy ziomkowi Guru, że przekonał go do zaproszenia Face`a 🙂 Bit, zresztą świetny, ma wolne tempo dzięki czemu obaj raperzy cedzą słowa, mocno akcentują, uzyskując dodatkową moc. Świetnie zobrazowane. Do dzisiaj ciarki.
Flint: Milion czynników wpłynęło na to, jak ważny jest to dla mnie numer. Od tego jak mocno przesycony jest jazzem, przez fakt, że raperzy opowiadali, a nie tylko uczyli, przez Guru rapującego na tyle wolno i wyraźnie, iż można było wyłapać każdą perłę w stylu „There`s no justice, it`s just us / In fact, watchin` yo back it be must”, na Scarface`ie, z którym ekspresja skacze o jakieś dwieście procent, kończąc. Ale prawda jest inna – zajebistość „Bertrayal” i całego gangstarrowego „Moment of Truth” była aksjomatem. To leciało jak uczyłem się hip-hopu, leciało w „Ślizgu”, gdy hip-hop był już moją pracą, a gdy leci teraz u kogoś, nikt nie wyłączy.
2. Outkast, Raekwon – „Skew it on the Bar-b ” (1998)
Ciech: Raekwon pięknie wjechał ze swoim kryminalnym bragga! Lubię takie bity, bo nie odwracają uwagi od rapowania. Ładunek energii niewyczerpany do dziś!
Flint: Minęło 15 lat od premiery tego numeru, u mnie gra przynajmniej raz w tygodniu. Dlaczego? Wymieńmy: Nieoczywista, ale niekwestionowalna przebojowość bitu, to jakiś future funk, a te bębny to perpetuum mobile! Prawdopodobnie jeden z najlepiej napisanych hooków w histori hh i najlepiej poskładana zwrotka Raekwona, którą w dodatku Big Boi przebija. Ma-sa-kra.
1. Jay Z, UGK – „Big Pimpin” (1999)
Ciech: .Na początek oddajmy głos Bunowi. Cytuję z „The Story” z będącej jego solowym debiutem płyty „Trill”: „Next thing you know we got this call from the N.Y / It`s Jay-Z saying y`all niggas getting fly / He doing „Volume 3” and got a track from Timb/ And wondered could some trill niggas rock it with him / Shit big Bun was all for it, but Pimp wasn`t sure/ But „Big Pimpin” hit `em 187-Pure”. 2000 rok był przełomowym rokiem dla UGK. Z jednej strony zaprezentowali się szerszej południowej publiczności robiąc lokalny hymn „Sippin` on Some Syrup” z Three Six Mafią. Z drugiej, po tym jak globalny gracz – Jay zaprasza ich do kawałka na bicie Timb, numer ukazuje się na tyle dobry, by zdominować lato 2000. Ze względu na mocno komercyjne brzmienie i popowy( według UGK) refren, Pimp rzeczywiście miał wątpliwości, na nasze szczęście Bunowi udało się go przekonać. Powstał ogromny hit. Kto nie pamięta klipu Hype`a Williamsa z karnawałowymi dupciami, statkiem i białymi pasami?
Flint: Ostatnio wyszło na jaw, że 50 Cent i Keith Murray bujali się z UGK przed Jayem Z, więc Carter nie jest w tym względzie żadnym pionierem. Do tego „Big Pimpin`” specjalnej chwały raperowi nie przynosi, bowiem goście z południa nie pozostawili nowojorczykowi złudzeń odnośnie tego, jak się takie bity ujeżdża i przesuwając go w cień na jego własnej płycie. Nie zmienia to postaci rzeczy, że numer jest absolutnym wzorem w kwestii robienia hip-hopu na bogato, parkietowym evergreenem na miarę „California Love” 2paca, „Hypnotize” Biggiego, „Watch out now” Beatnutsów czy „Regulate” Warrena G. Orientalna melodia od Timbalanda prześladuje latami, zaś dotarcie do źródła sampla (odpowiednio przyspieszonego) sprawia mnóstwo przyjemności. Nie było głośniejszej, chwytliwszej i dającej lepszy pogląd na sprawę współpracy między Teksasem a Nowym Jorkiem. Ba, trudno uwierzyć, żeby miała się kiedyś przydarzyć. PS. Kto nie widział Eisa śpiewającego na tę melodię „duuuuży pompon”, nie wie co stracił.