Nowy południowy Jork (część I)

Razem z Ciechem wybieramy kooperacje między sceną nowojorską i "brudnym południem" USA.

2014.03.30

opublikował:


Nowy południowy Jork (część I)

Tak jak rap nowojorski był zwyczajowo wynoszony na piedestał, tak ten z południa długo walczył o należny mu szacunek. Dziś wiemy, że dirty south dał po latach 90. hip-hopowi (i nie tylko jemu!) sporo bodźców do rozwoju. Kooperacje między reprezentantami Wielkiego Jabłka i kolegami po fachu z Houston, Atlanty czy Memphis nie są już specjalnie egzotyczne. Ba, po intrygującym połączeniu Killer Mike`a z El-P czy w świetle zapowiadanej fuzji Mos Defa z Manniem Freshem mogą stać się modne. Ale był czas, że traktowano je w kategoriach mezaliansu.Wybieramy więc 30 utworów dokumentujących relacje między odległymi – geograficznie i stylistycznie – scenami. Jest tu trochę pewniaków, ale staramy się też uciekać od typów oczywistych, automatycznie się narzucających. I musieliśmy też zdecydować się na pewne ograniczenia – wykluczone zostało Miami, bo ma swoją odrębną specyfikę i sam Rick Ross nawijał tu ze wszystkimi, toteż trzeba by mu oddać połowę rankingu.

Z dumą informujemy, że zarówno w wymagającą kompromisów selekcję, jak i w komentarze, zaangażował się Ciech, pamiętany z Szybkiego Szmalu i Żądła, występujący u boku 2cztery7, Flexxip, Mesa, Wdowy, Bezczela, a ostatnio Kamela. To jeden z najlepiej zorientowanych w niuansach południowej sceny polskich emcees.

Mamy tu tylko połowę naszych propozycji. Po najgorętszą piętnastkę wróćcie za tydzień.

{sklep-cgm}

30. Juelz Santana, Yelawolf – „Mixin up the medicine” (2009)

Ciech: Biały śmieć z Bamy (bardziej niż on zaciąga chyba już tylko Rich Boy) na mikstejpie, który utorował mu drogę do szerszej publiczności, zjadł na podwieczorek Juelza. Mieszanie legalnych środków na receptę w oczekiwaniu na wygotowanie się mety, laboratorium pod domem albo pod szopą. Białe niższe klasy społeczne lubią chemię, ale to już chyba wiecie dzięki Eminemowi.

Flint: Samplowane tu „Subterranean Homesick Blues” Boba Dylana traktowało o polityce, było utworem pokoleniowym. U Juelza Santany, rapera z najbardziej różowej frakcji w Nowym Jorku, i Yelawolfa, pochodzącego z Alabamy następcy Eminema, nie ma takich ambicji. Ale słynny, adaptowany przez raperów na potrzeby refrenu wers „Johnny`s in the basement mixing up the medicine / I`m on the pavement thinkin` about the Government” pasuje. Bob śpiewał o destylacji kodeiny, Juelz gustuje w innych substancjach, tak przynajmniej wnioskować można z kapitalnego wersu „Still makin money off the white girl #Fergie”. Ciekawe jest też nawiązania do jednego z największych rapowych biznesmenów z południa – Mastera P. To w Wielkim Jabłku nieczęste.

29. Juvenile, Fat Joe, Ludacris – „Pop U” (2006)

Ciech: Kawałek jak kawałek, panowie się spotkali i nawinęli, nie gorzej niż zazwyczaj, ale również nie lepiej. Zwróciłbym tu raczej uwagę na producenta – Mike Dean jest niezwykle ważną osobą dla Houston. Historia z serii „od produkowania bitów dla Z-ro do współpracy przy większości kawałków na „MBDTF” Kanye Westa.

Flint: Juvenile to ciekawy raper i ciekawa kariera. Wpisał się dużymi literami w szaleństwa noworelańskiej sceny bounce`owej lat 90., potem pomógł wytwórni Cash Money zarabiać miliony dostarczając hitów, ale uniezależnianie się nie wychodziło mu już tak dobrze, a „Fundamentals” to jedna z najchłodniej przyjmowanych rapowych płyt w tym roku. „Pop U” pochodzi jednak ze starszego o osiem lat, dobrze ocenianego i świetnie się sprzedającego „Reality Check”. Ludacris (do spóły z rządzącym tu  producentem) ukradł jednak show i Juve, i  nowojorskiemu grubemu Jasiowi.

28. Method Man, Ludacris – „Rodeo” (2004)

Ciech: Method fajnie wczuł się tutaj z flow, można powiedzieć brzydko, że”dostosował” się do stylistyki. Południowy bit i dynamika, a chłopak z NY dał radę. Approved.

Flint: Delikatnie mówiąc „Tical 0” nie jest obowiązkową pozycją dla każdego, kto wielkim fanem Method Mana nie jest. Ale trafiło tam parę numerów, których szkoda nie znać. Gitara w podkładzie, dobry rytm i rozbujane flow w „Rodeo” każą przyspawać hejterów do byczego dupska. Luda i Meth – dwóch stylowców z dużym poczuciem humoru, do tego zwykłych mordować na gościnnych występach – wyraźnie do siebie pasuje.

27. LL Cool J, Method Man, Redman, DMX, Canibus, Master P – „4, 3, 2, 1 (remix)” (1997)

Ciech: Pierwszy staruszek w zestawieniu, absolutny „must know” mojego pokolenia, hit MTV i VIVY. Całe zamieszanie rozgrywało sie wokół konfliktu gospodarza z Canibusem i może dobrze, bo Master P wypadł tutaj najsłabiej. „Bout it bout it”, ale stękanie nie jest fajne. Za to bit to tak zwana „konina”. Do dziś.

Flint: Popis LL-a, który pokazał, że choć był w grze na początku lat 80., to nadal trzyma werble za stopy i to nad dobrze rozpalonym ogniem. Do tego mam ciarki przy wejściu DMX`a, gdy zaczyna „stay out the dark, cause if I catch you when the sun is down” z tą melodią w tym niesamowitym głosie, to jest coś. Nawet jeśli obecność Mastera P wynikała wyłącznie z tego, że ludzie z południa też mieli pieniądze, do których nowojorskie wytwórnie chciały się dobrać, to i tak mnie cieszy. Ten facet był olbrzymem, tym kim Combs w NYC, czy Suge Knight w LA, czy Dupri w ATL. Mam radochę słysząc słynne „Uuuuuuuungh” na sermonowym bicie-fortecy, a nie jednym z tych seryjnie produkowanych nolimitsowych gniotów brzmiących jak z komunijnego Casio.

26. Yelawolf, Raekwon – „I Wish” (2010)

Ciech: Marszowy bit, doskonały Rae, dla mnie wszystko tu zagrało. Pierwsza zwrotka Yeli mistrzowska, piękne obrazy przed oczami, esencja.

Flint: Słuchałem Yelawolfa, który mówił w wywiadzie, że punchlines, bitewny rap, to nie jego świat, że on to raczej historie, szalona intonacja. Często obcowanie z nim to doznanie niemalże folklorystyczne i tak jest tutaj, gdzie powiewają flagi Konfederatów, gra Lynyryd Skynyrd, uderzają wojskowe werble. „Ghetto mafioso” Raekwon do tego świata nie do końca pasuje, niemniej chemia jest dobra. Na „Trunk Muzik Returns” panowie nawiązali zresztą kolejną współpracę. Zaglądałem niedawno na Twittera Raekwona i widzę że panowie szczerze się polubili, także nie wykluczałbym w przyszłości czegoś jeszcze. I dobrze.

25. Pete Rock & Smif N Wessun, Rock, Bun B – „Feel Me” (2011)

Ciech: Paru znajomych (nowojorsko-ortodoksyjnych) po tym kawałku wreszcie zaczęło patrzyć na moją fascynację UGK przychylnym okiem. Bun plus same legendy i facet wyszedł lepiej niż przyzwoicie. Duma.

Flint: OK, ile razy słyszeliście takie pianino albo nawet dokładnie to pianino? Tak nudno, na przemian bijącą perkusję? Ale jednak Bun B przewietrzył ten skansen, jest jak typ ze Śląska, który wbija na kwadrat do najbardziej warszawskich z warszawiaków i pokazuje im, jak robić te same, robione przez nich od lat pyzy, żeby ludzie wciąż chcieli je jeść. Uwielbiam gościa z UGK na premierowych i peterockowych bitach.

24. Joey Bada$$, B.I.G. Krit, Smoke DZA – „Underground Airplay” (2013)

Ciech: Smoke z K.R.I.T.-em nagrali razem już pare kawałków, ale Joey? To chyba pierwszy i jedyny raz z południowcem? Zagrali ewidentnie na wschodnich zasadach, czyli mamy brudny bit, brak refrenu, czarno-biały klip i – że zacytuję Kreta – „sam beton kurwa i most obok”. Straight spittin, no radio airplay. Kolejny kawałek, w którym Krit pokazuje, że jest cholernie wszechstronnym raperem – od cypherów, posse cutów, poprzez kawałki o kobietach, uczuciach aż do południowych bangerów.

Flint: Sztos. Świetny jest ten nowy Nowy Jork – Bada$$, Flatbush Zombies, Underachievers… Trudno mi się go nachwalić. I kiedy twarde, sękate style wcinają się się w zimny, ciężki bit częstując nas Mobb Deep na miarę naszych czasów wbija K.R.I.T. Lico gładsze od tych zakazanych mord, nawijka krąglejsza, flow dopieszczony, ale nikomu chyba przez gardło nie przejdzie, że wypadł słabo, czy że nie pasuje. O takie połączenia nowojorsko-południowe, a nie o grzecznościowe rewizyty dinozaurów walczyliśmy.

23. Outkast (na zdjęciu), Killer Mike, Jay Z  – „Flip Flop Rock” (2003)

Ciech: Prawdę mówiąc nie zachwyca mnie ten kawałek. Niby wszystko jest, a jednak… Jay taki jakiś… sztywny. Nie pasuje.

Flint: „Niggaz wanna hijack the flyness”… Lubię jak okoliczności zmuszają Jaya do bycia innym niż zazwyczaj. Tu jest na bicie w średnio pasującym mu tempie, w którym dzieje się mnóstwo – gitara, klawisze, żywy bas, didżej, chórek (kozacki!) – a na dodatek przekaz numeru jest niejednoznaczny, raz to całkiem poważna socjologia, chwilę później zabawa stylem. A i tak Carter daje radę. Choć „Speakerboxxx/The Love Below” najeżone jest singlami, puchnie od dobrych refrenów, ja po przesłuchaniu klepałem pod nosem „Young Hov` in the place to be / Big Boi in the place to be  / Andre 3000, shout out to public housin / I brought the whole hood with me”. I do dziś klepię!

22. T.I., Alfamega, Busta Rhymes – „Hurt” (2007)

Ciech: T.I. (w tym kawałku bardziej T.I.P., nie?) i Busta, czyli struprocentowo komercyjna koneksja. Banger z trąbeczkami typowymi dla tego pierwszego. Busta ze swoim flow poradzi sobie w każdym połączeniuz południem.Na tym bicie z chęcią usłyszałbym jeszcze M.O.P.

Flint: Ach ten Busta. Kiedyś można było sprawdzać, co się w branży działo, patrząc tylko po jego featuringach i remiksach z jego udziałem. Ale nie w 2007 roku, gdzie wyglądał już jak kwadrat, niemniej nie był ani głodny, ani tak witalny jak kiedyś. I może szkoda, bo aż by się chciało, żeby stojąc na południowym gruncie się powydzierał tak jak niegdyś z Mystikalem u boku. Zwłaszcza, że T.I. również tracił ostrość, jego uliczne alter ego T.I.P. zostało odseparowane już w tytule albumu (wiwat drętwe koncepty) i z płyty na płytę traciło na znaczeniu. Dlatego „Hurt” to numer bardzo dobry z zadatkiem na klasyka. Hiphopowy hymn uwięziony jednak przez Danję w opakowaniu szeroko adresowanego singla. Beczka prochu z dobrą ciągnącą do przodu perkusją, świetnymi dęciakami, nośnym refrenem bez iskry, która by wywołała wybuch.

21. UGK, Big Daddy Kane & Kool G Rap – „Next Up” (2007)

Ciech: To był kolejny krok w pokazaniu jaką pozycję i jaki szacunek zyskało południe. Marley Marl na bicie, na zwrotce również dwóch ojców chrzestnych nowojorskiego rapu. Choć wożące się dziadki to obrazek bardziej humorystyczny.

Flint: Wyłącznie z dziennikarskiego obowiązku i z racji na to, jakie ksywki obok siebie tu pojawiły, bowiem trudno zaprzeczyć, że historia tu się dzieje i że spotykają się najwięksi bohaterowie wschodu i południa. Bo tak poza tym toz mojego punktu widzenia jednak smutek, i w wypadku wypalonego Marley Marla, który profanuje „Symphony” i nie daje umęczonemu samplowi z Morricone odpocząć, i w kwestii nowojorskich emcees, którzy próbują gonić kolegów, ale potykają się o linjki fajniejsze na papierze niż na bicie i dostają zadyszki grzęznąc w autocytatach. Poza tym ledwo Kool G Rap kończy zwrotkę, a już wchodzi Pimp C z rewelacjami pokroju „put my dick up in they jaws and go in they butt”. Po prostu przykro mi słyszeć tych gości obok siebie, za duży mam szacunek do kozackich nagrań z DJ-em Polo.

20. Mobb Deep, Bun B & Juicy J – „Legendary” (2014)

Ciech: Gratuluje doboru gościa, bo bit ewidentnie Bunowy i muszę stwierdzić zjedzenie gospodarzy. Doskonała zwrotka, doskonały flow. Juicy natomiast zupełnie nie pasuje, nie rozumiem jego obecności.

Flint: Wersy Havoca „Bucketlist complete, I did a song with Bun B / and Juicy J, who the fuck fucking with me?” są w ostatnich dnia chętnie cytowane. Nic dziwnego, bo ile kumpel z zespołu nie miał oporów przed zapraszaniem B.G. czy T.I.-a, tak jemu zdarzało się psioczyć w wywiadach na południową scenę. Mniejsza o to, Mobb Deep mieli przecież w karierze sporo wolt (pamięta ktoś, jak dali się zwasalizować 50 Centowi?), bo tak to już jest, że najtwardszym kręgosłupy szybko miękną. Grunt, że bit, choć jak na najntisowych hardcorowców sofciarski, ma w sobie coś klasycznego i płynie, a cała ekipa przy pisaniu wersów zachowała dyscyplinę. Nawet Juicy J.

19. Mystikal, Redman & Method Man – „I Get it started” (2001)

Ciech: Brzmi to bardziej jak Red&Meth feat. Mystikal. Południowiec dostał tutaj pakiet producent plus emcees, po czym zatańczył jak mu zagrali. I został nakryty czapką, mimo naprawdę fajnych krzyków w refrenie. Punkt dla wschodu.

Flint: Wciąż trudno uwierzyć, że to Nowy Jork wydał Rockwildera, producenta, który na swój własny sposób (choć nadużywając wypracowanego patentu) zaczął wespół z Swizz Beatsem radykalnie unowocześniać brzmienie bitów w NYC. Tu mamy jego popis, a nadekspresyjny, chaotyczny flow Mystikala (dziś brzmi po prostu jak przegięty DMX, wtedy robił wrażenie) dobrze się wpisuje. Żołnierz No Limits, choć obyty z nowjorskimi emcees – wcześniej miał u siebie Naughty By Nature i Busta Rhymesa – oddał pole Methowi i Redmanowi. Ten  wysokoenergetyczny numer mógłby być na pierwszym „Blackout”.

18. Jim Jones, T.I., Diddy, Juelz Santana, Birdman, Young Dro – „We Fly High” (remix) (2006)

Ciech: Baaallin!!! Mój ulubiony raper z Dipsetów i remix jego największego hitu, mocna banda wożących sie potentatów komercyjnego rapu, klubowy bit, klip za pierdyliard, wszystko na miejscu. Robimy hajs. Nawet jeśli to Max B napisał tekst, to i tak kupuję. Szkoda tylko, że Juelz dostał najfajniejszą przejściówkę.

Flint: Numer skazany na platynę. They mean business. Fury, modelki, biżuteria kłują w oczy statystycznego Smitha i tak ma właśnie być. Do rozhulanej, zadzierającej wówczas z Jayem Z reprezentancji Diplomats dołączył T.I., który już drugim w karierze krążkiem podszedł pod dwumilionową sprzedaż i szefowie: Bad Boya, Cash Money, a w wersji albumowej – dodatkowo jeszcze So So Def. Najlepsze momenty to nawiązania do „It`s All About Benjamins” Puffa Daddy`ego, zarówno gdy chwyta w locie dolary czyniąc autoaluzję, jak i wtedy gdy podkład się zmienia dokładnie tak jak w tamtym kawałku, tyle, że zamiast Biggiego jest średni niestety Santana. Mamy też szczęśliwe zakończenie, na koniec wbija Young Dro, w tej ekipie będący niczym biedny kuzyn. I zamiata napchane hajsem towarzystwo pod dywan.

17. Young Jeezy, Fabolous, Jadakiss – „OJ” (2011)

Ciech: 5283 opowieści o życiu bogatych raperów na refleksyjnym bicie. Nie oszukujmy się – południe to nie jest kraj poetów. Pokochaj to albo nie słuchaj. Bardzo równy kawałek.

Flint: Głucho bijąca w ucho stopa, cykacze, rzewna melodia i trzech typów próbujących przekonać, że bogactwo ma swoje ciemne strony i że w coś trzeba uciekać. Niby nic, za to zaskakująco porządnie jest to napisane. Nie to, żebym szczególnie uważnie śledził karierę Young Jeezyego, ale sam refen każe patrzeć na niego przychylniej. „Bad bitches everywhere #Barry White / Hit the things, I could bury white” czy „Kinda hard when you`re sleeping on Dolce / Wake up drinkin Rose / Killin` that white bitch #OJ” to są fajnie napisane, zręczne warsztatowo, dobrze i w sposób nieoczywisty pokojarzone linijki (o O.J. Simpsona, amerykańskiego futbolistę oskarżonego o zamordowanie swojej żony i analogię do kokainy chodzi – przyp. Kapitan Oczywistość) . Hajs jak widać nie wszystko psuje, bo cała trójka ma rymy poklejone tak, że ci co bardziej trueschoolowi odbiorcy też by się wzruszyli. Naprawdę dobra robota.

16. Termanology, Bun B, DJ Premier „How we rock” (2008)

Ciech: Chyba pierwsze spotkanie Buna z NY,na pewno pierwsze z Termem,dla mnie miazga. Głos Buna na tym bicie brzmi niesamowicie, słychać też że przy pisaniu postarał się i wykrzesał zajebisty flow. Mały białas zjedzony.

Flint: Termanology? Ten biały raper ze Stanów, którym jarają się chłopaki z plecakami w Europie? Już zapomniałem, że w ogóle w tym tracku był. Ale Bun B pamięta, panowie lubią współpracować. Może to kwestia tła na którym szczególnie dobrze się wypada, może takie mocarne bity chodzą wyłącznie w zestawie z tym typem,  może Bun B ma dni litości nad białą rasą i uczy Terma jak rozpędzić wersy tak, by płynniej się ze sobą łączyły i czym jest charyzma, że bity to trzeba wziąć, a nie się z nimi pieścić. Swoją drogą kto wie czy gdyby Bun B wychował się gdzie indziej, złapać trochę lirycznego sznytu Nasa, to dyskusje o królu Nowego Jorku w ogóle musiałyby się odbywać…

Polecane