Metro na stronie Discogs jest piętnastym facetem z taką ksywą. Nie ma się co przejmować, bo w Polsce nie ma takiego drugiego. Te produkcje są tak dobre, że aż „niebezpieczne jak trzecia szyna w metrze”. I już za moment pojawi się nowa! Chwilę przed „Metroit City” z dumą przedstawiamy portret Macieja Stępnia.
Światowy format
Dolny Śląsk to region, który obrodził producentami rozeznającym się w brudnym, krwistym, wolnym od skazy Kombi i Oddziału Zamkniętego hip-hopie. Znany dzięki bitom dla Trzeciego Wymiaru Creon, czy spopularyzowany za sprawą K.A.S.T.A. Składu Kut-O są tu doskonałymi przykładami ogromnych talentów i pasjonatów zdolnych przygotować numery charakteryzujące się esencjonalnym, czarnym brzmieniem, a od tego odcisnąć na nich jeszcze swoje piętno. Ale nawet na tym znakomitym tle wyróżnia się jedna ksywka. Jej właściciela nie znajdziemy we Wrocławiu czy Wałbrzychu, tylko w czterdziestotysięcznym Brzegu. Niewielu rodzimych raperów mu się podoba, a do tego umie dobrze zabrzmieć na jego podkładach, toteż łatwiej usłyszeć jak wersy na bębnach kładą mu artyści zagraniczni, często sól amerykańskiej sceny niezależnej. Każdy ma swoje priorytety, tak więc o ile bohatera tego artykułu nie wytropimy w zestawieniu OLiS ani na playlistach komercyjnych rozgłośni, nie znajdziemy na Facebooku, nie pooglądamy na ustawionych sesjach zdjęciowych, to za to jego winyle są dystrybuowane na świecie. Tak, nawet w Kraju Kwitnącej Wiśni. Sam zainteresowany z właściwym sobie poczuciem humoru twierdzi, że służą tam do wyrobu klapek dla gejsz.
Metro to talent światowego formatu, który pokazał już dawno, że „polski Madlib” to dużo za mało, żeby go opisać. Unikat zarówno pod względem próbek perkusyjnych, oryginalności w doborze sampli jak i dynamice całych podkładów. A przecież nie pokazał jeszcze wszystkiego – „Metroit City” i projekt z SoulPetem zapowiadają się odmiennie od dotychczasowych dokonań – chwali Daniel Wardziński, jeden z hip-hopowych ekspertów publikujący dotychczas na Popkillerze czy na łamach Interii. Ale spokojnie, do „Metroit…” jeszcze dojdziemy. Zacznijmy od początku, czerpiąc z samego źródła.
Z Brzegu ku mostom
Odkąd pamiętam, muzyka była obecna u mnie w domu: płyty winylowe moich rodziców, mama tancerka tańca towarzyskiego i starszy brat, który z uporem maniaka słuchał na przełomie lat 80-tych i 90-tych pierwszych albumów Beastie Boys. I kiedy pojawiły się domowe „pecety”, to ja zamiast grać na kompie w cokolwiek instalowałem jakieś najprostsze programy muzyczne i jechałem z tym koksem. Kurde, to była druga połowa lat 90-tych. Wiesz, jak poszedłem na studia to klepanie bitów było moim głównym hobby oprócz koszykówki – mówi Metro. Na dziennikarstwo poszedł, by bardziej skupić się na umiejętnościach realizacji programów, pilnowaniu radiowej anteny i obróbce dźwięku, niż na bieganiu z mikrofonem, dyktafonem lub notatnikiem i poszukiwaniu newsów. Życie jednak pokazało, że można nauczyć się i jednego i drugiego – kwituje.
Studiował we Wrocławiu. „Miasto stu mostów” przeżywało wówczas swój rapowy rozkwit, a on znał tą scenę, choćby przez to, że Brzeg był niespełna czterdzieści kilometrów dalej. Poznał się na Tymonie, twórcy oryginalnym przez całą swoją karierę, od demówki z Magierą po trip-hopowe „Oddycham Smogiem” i nagrania z Miloopą. Słuchał Syndykatu, którego „71 mil do nieba” miało lokalnie rangę zbliżoną do sławetnego 3H „WuWuA”. Bujał się do wtóru Neona z Jotem na czele. „Duszę Podziemia” Roszji znał na pamięć, do tej pory określając płytę mianem „pięknej rzeczy”. Bywał też w kultowym stoisku muzycznym w Domu Handlowym „Podwale”, gdzie pojawiała się większość lokalnych hiphopowców. Tak nawiązał pierwsze kontakty.
Tu dodać należy, że o ile w Warszawie przez wszystkie przypadki odmieniano Gangstarra, Mobb Deep, M.O.P., Group Home, IAM i NTM, tak wrocławskie inspiracje wydawały się szersze i ciekawsze. Oczkiem w głowie Igora Pudło ze Skalpela był katalog brytyjskiego Ninja Tune, po wspomnianym Tymonie słychać było dobrze wielki sentyment do oldschoolowców Biz Markiego i Slick Ricka, duet White House nie krył wielkiego uznania do teksańskiego Suave House. Metro pasował do tego grona. Na samym początku „kariery magazynowi „Ślizg” wymienił czterech ulubionych producentów: Otisa i Michaela Jacksona, Kankicka i Dillę.
Znalazłem u nich przede wszystkim zdecydowanie inne dźwięki, niż u pozostałych. No i sporą dawkę winylowego brudu. To dzięki chłopakom z Kalifornii poznałem, że sample to nie tylko soul i funk. Pamiętam, jak w pewnym czasie kupiłem chyba z kilkadziesiąt płyt z progresywnym rockiem z lat 70-tych Dżizas, co tam były za dźwięki! A poza tym, to nie jest tak, że pokochałem tylko tych pojebusów z okolic Stones Throw. Tak naprawdę to wychowały mnie ATCQ, De La, The Ummah i szkoła Native Tongues, stąd „Metroit City”. Potem przyszła fascynacja Madlibem, Wildchildem i Declaimem – wyjaśnia sam zainteresowany.
{reklama-hh}
Choć przyznawał na początku, że flirt hip-hopu z elektroniką to dla niego nic ekscytującego, a główny nurt za oceanem traktował obojętnie, to nie był jednym z tych ortodoksów z klapkami na oczach. Muzyka nie miała dla niego granic, toteż pozwalał porywać się afrykańskim rytmom, brazylijskim groove`om, eksplorował amerykański jazz, wertował ścieżki dźwiękowe filmów z lat 70-tych Kiedy dogrywał instrumentalistów do nagrań Roszji, zrozumiał, że muzyk może dać twórczości więcej niż przeszukiwanie setek skrzyń z płytami w poszukiwaniu tej upragnionej próbki. Niedawno przekonał się do synthów, korgów, czy moogów. Co ciekawe, mimo, że produkcje w których gustował najbardziej miały opinię „upalonych”, on sam nie był psem na używki. Obecnie chwali sobie przede wszystkim spirytus rozrobiony z miodem i cytryną. Nie potrzebuje dopalaczy, nie narzeka na brak kreatywności, już prędzej na brak czasu, by się nią wykazać.
Wspomniany Tytus, szef Asfalt Records, rzeczywiście musiał być pod wrażeniem. Remiksy producenta pojawiły się na wydawanych przez niego singlach Fisza i Emade (sygnowane jako Tworzywo Sztuczne „Nie bo nie” z 2006 roku) Baatina („Magic”, 2007). Na samym początku 2008 roku odpalony zaś został ładunek wybuchowy w postaci epki „Hands in Motion”. Marcin Babko z Gazety Wyborczej dostrzegł w nim „obiecujący debiut”, chwaląc między innymi „dobrą kompozycję całości”, zaś Rafał Przygoda z Aktivista „kapitalną porcję szorstkiego, wciągającego hip-hopu (…)nie bez szans na przebicie się i poza granicami naszego pięknego kraju”. Skąd te sny o potędze, które niebawem (w kameralnym zakresie) miały stać się rzeczywistością? Asfaltowych superherosów – Fisza i O.S.T.R`a (tu razem z Afrontami w ramach odświeżenia dawnego projektu LWC) – wsparła reprezentacja kultowego zespołu Lootpack, Athletic Mic League, Abstract Rude i brytyjskie Skillmega.
Kierunek zachód
To właśnie ten moment, w którym Metro przestać chcieć mierzyć się polską miarą. Pod egidą niezależnego wydawnictwa Queen Size Records w 2009 roku wystartowała seria winylowych „siódemek”. Średnio co rok ukazywał się rarytas z amerykańskim gościem z elity rapu niezależnego, często w towarzystwie naszych asów gramofonów (Twister, Haem, Eprom) : na pierwszy ogień poszedł Guilty Simpson, później był Wildchild z DJ`em Romesem, MED z Oh No, Rakaa z Baabu, a listę zamyka jak na razie Percee P.
Seria siódemek sprawiła, że Europa Zachodnia, Wyspy, czy Japonia bierze od Nas (QSR) płyty do dystrybucji i sprzedaży. To jest fajne, z tego się cieszę. Poza tym, jeśli jest jakaś nadwyżka i uda się zarobić cokolwiek na naszych winylach, to zarobioną kasę inwestujemy w następne projekty i tak się to kręci od kilku lat. Prawda jest taka, że Radek z Wackiem (egzekutywa Queen Size Records) wrzucili sporo prywatnego sosu i dzięki temu udało się rozkręcić ten biznes. Wciąż trzeba do niego od czasu do czasu dołożyć, ale jest git. – wyjaśnia Metro. Zgadza się też zdradzić co nieco odnośnie negocjacji z gwiazdami. Należy omijać menedżerów, bo ci zawsze będą starali się uszczknąć coś dla siebie, stawiać na kontakt bezpośredni i dobrze przeselekcjonować to, co się wysyła na próbę. Aha, raperzy zza oceanu – nawet ci na których przyszło się muzycznie wychowywać – nie gryzą. Śmiało można ryzykować.
W tych kooperacjach nie ma przypadku. O pieniądzach zawsze rozmawiamy na końcu. Nie ukrywam, że im bogatsze CV, tym lepiej. Czarni inaczej na mnie dziś patrzą. Niemal każdą współpracę wspominam bardzo miło, często bywało tak, że potrafiłem puścić się kilkaset kilometrów w Europę, by spotkać się np. z Simpsonem, czy MED. Patrzyli na mnie, jak na jakiegoś konkretnego świra, gdy mówiłem im, że przejechałem tyle i tyle, by np. rzucić im siódemki. Mając 33 lata stwierdzam, że niekiedy zajawka jeszcze mocno kipi – mówi Metro.
Niezręcznie wyszło tylko raz, w wypadku Declaima. Polski producent odpowiadał za całą warstwę muzyczną longplaya. Praca szła szybko i sprawnie, przynajmniej do czasu aranżacji i dj`ingu. Tu skrecz się Amerykaninowi nie spodobał, tam zażądał od wydawcy więcej pieniędzy, pozwolił sobie nawet na przysłanie wokalu na cudzym bicie (poirytowany Metro odmówił remixu). W końcu udało się dogadać, ale perturbacje zaowocowały kilkunastumiesięcznym opóźnieniem i premierą na jesień 2009 roku. Niesmak dotyczący „Muzikillmind” pozostał, zwłaszcza, że komplementy kierowane w stronę Metro sąsiadowały z zarzutami, że nawijacz odcina kupony od swojej poprzedniej płyty nie rozwijając się w międzyczasie ani trochę.
Funk wśród priorytetów
Może i dla polskiego hip-hopu lepiej się stało, że w słoju zagranicznego miodu trafiło się trochę dziegciu. Metrowski przypomniał sobie o scenie swojego kraju. W 2010 roku jego bit trafił na czwarty wosk w cenionej serii JuNouMi (rapował Afront) i do Jareckiego z BRK, na album „Mucha nie siada”. Po dwóch latach pracy udało się zaś ukończyć „Antidotum 2”. Zamiast pichcenia gęstych bitów w sosie Stones Throw, producent postawił na funk, ten rzadki, wyszukiwany na zapomnianych płytach, ale i bardziej oczywisty. Z wizytą wpadł chociażby Ten Typ Mes, Hades, Ras, Te-Tris czy doceniony wreszcie Walles („Zamieniamy się w małpy” to jeden z najlepszych singli jakie wydało polskie podziemie rapowe) , acz perłą okazał się występ 11 mistrzowskich turntablistów w składanym miesiącami, pięciominutowym „DJ`S Tribute”. Co ważne, krążek nie był tylko sumą tracków, ale również albumem. „Ogarnięcie całego tego towarzystwa łatwe nie było, ale jak dla mnie finalny efekt jest zajebisty. Po „Coraz Gorzej” Afrontów ludzie twierdzili, że krążek muzycznie był bardzo spójny. To ja dziś tylko dodam – to posłuchajcie <Antidotum 2>” – mówił T-Mobile Music gospodarz. Jeżeli dodać występ na „Niewidzialnej Nerce”, unikalnej kompilacji będącej hołdem dla starego polskiego hip-hopu a zarazem pomysłem na ułożenie starych klocków na nowy, przystający do tego co dzieje się na świecie sposób (Metro wziął się za „Film” Kalibra 44), 2012 mógł zaliczyć do naprawdę udanych. Siłą rozpędu na początku 2013 roku derzyło Polskie Karate, projekt Igorilli z funkcorowego (przynajmniej kiedyś) zespołu Mama Selita i Jana Wygi (dawny Jasiek z Afrontów). Groove był potężny, zwrotki bezczelne, przekaz często hedonistyczny. Singlowe „W 3 dupy” (gościnnie Dwa Sławy) zgarnęły ponad 600 tys. wyświetleń, a producent kilka stów, pieniądze których wcześniej za swoją pracę nie uświadczył.
Moja prawdziwa praca to funkcja redaktora w Polskim Radio. Pozwala mi utrzymać dom i rodzinę, a bity to wciąż hobby i pasja niezwiązana raczej z możliwością zarobienia turbo sosu. Wydałem już tyle płyt i wszystko to dla przyjemności. Możesz nie wierzyć i patrzeć na mnie jak na świra, ale tak jest. Odskakuję w ten sposób od rzeczywistości, a jeśli wpadnie jakieś siano, to… kupię drewno do kominka lub zabawki dzieciakom. Ot, takie priorytety – mówi Metro. Tak na serio, to dziś mam bardzo mało czasu na muzykę. Mam dom na wsi, dwójkę dzieci, żonę, robotę, w której jestem niemal każdego dnia, do tego wciąż koszykówka. Digging i beatmaking niestety są na końcu. Ale spoko, tak organizuje sobie czas, że daję radę. Wychodzą nowe płyty, siódemki i następne projekty wyjdą również – dodaje.
Takie sztosy
Propozycją na rok 2014 jest wzmiankowane wcześniej po wielokroć „Metroit City”. To muzyczna podróż do końca lat 90-tych, połączenie brzmień prosto z Nowego Jorku i Detroit z odrobiną elektroniki. Usłyszymy tam instrumenty, sporo jazzowych sampli i bębny, jakich jeszcze u Metro nie było. Nie zabraknie ciekawych gości, znowu z Ameryki. Blu, Frank Nitty i Illa J to wszystko dobre wiadomości. Podobnie jak obsada gramofonowa: Twister, Brk, Ike, Noriz, Ace i Paulo. Część instrumentalna ma przeważać.
W sumie dążę tylko do tego, by ludzie patrząc na mnie przez pryzmat różnych projektów uważali mnie za dobrego, choć nieco niszowego producenta, który jest w stanie wyprodukować beat dla Guilty Simpsona i zmierzyć się np. z Eryką Badu. Wiesz, co chcę powiedzieć? Były mocno popieprzone rzeczy, jak „Antidotum” czy Afronty, „Hands in Motion”, czy Declaime. Był funk, dziś The Ummah na „Metroit City”. I to jest fajne – tłumaczy twórca. Poruszenie w środowisku wywołała wieść o współpracy z SoulPete`m, który pracuje równie ciężko, brzmi nie mniej potężnie a na trackliście nowej płyty ma zestaw cudzoziemców od którego bieleje oko.
Niech no Piotrunia najpierw skończy „SoulRaw”, potem będziemy mówić coś więcej. Ja muzycznie jestem przygotowany, wierzę, że Pete wyprodukuje takie sztosy, że gacie spadną. Ale wiedz, że realizacja tego projektu może trochę potrwać. Na pewno nie zrobimy tego w kilka tygodni – komentuje Metro. I na pewno będzie warto czekać.
7 lutego na stronie queensizerecords.com rusza preorder „Metroit City”, zaś 22.02 – oficjalna sprzedaż. Płyty będą dostępne w internetowym sklepie QSR, na HHV.De, Jetsetrecords, All City. W chwili oddawania tekstu wciąż trwają negocjacje z Fat Beats.