Tak jak zawsze chciałem pracować w radio, tylko za cienki jestem i nikt mnie nie chce, tak też zawsze jak się porobiłem, to prędzej czy później dobierałem się do płyt i dostawałem misję od Boga: będę puszczał muzę. Zajebistą muzę. To znaczy taką, na jaką ja miałem ochotę. Zazwyczaj kończyło się to szybciej niż ja sam chciałem skończyć. Bo przecież puszczałem taką dobrą nutę. I to coraz głośniej. I głośniej. I jeszcze. Więc jeśli nie poirytowany sąsiad mi przerywał, to wizyta rzeczowych i stanowczych mundurowych. Częściej gospodarz lokalu, u którego odbywało przyjęcie albo (to najczęściej) jakiś poirytowany współbiesiadnik. Zawsze tłumaczyłem to sobie tym, że po 30, no góra 45 sekundach jednego numeru miałem już kolejny kawałek, który oczywiście musiałem zapodać natychmiast, bo był tak zajebisty, że nie mógł czekać. Taka misja. Do dziś mi się to zdarza, ale staram się nad tym panować. Przyznam, że nawet z sukcesami. Ale czasem jak Bóg znów zleci mi misję… to koniec. Sytuację jeszcze bardziej pogarszają serwisy streamingowe. Stają się wtedy podstawowym narzędziem w realizacji mojej misji. I tak do chwili aż padnę lub zrobię się nieznośny.
W tym momencie pozwolę sobie na prywatę i póki jestem trzeźwy, to chciałbym publicznie przeprosić wszystkich moich przyjaciół i znajomych za moje naganne zachowanie. Przepraszam. Niestety, nie mogę obiecać, że więcej się to nie powtórzy. Tym bardziej, że umówiliśmy się na Sylwka.
Z tą muzyką w Sylwestra to najgorzej kojarzy mi się zespół Europe i jego „The Final Countdown”. Były takie lata w naszym pięknym kraju, że każdy sylwestrowy pokaz sztucznych ogni odbywał się pod ten właśnie numer. Potem, dnia następnego, kiedy cały świat jest lekko obolały i głowę do piersi przyciskają ołowiane powieki zawsze w jakimś radio (najczęściej w takim, w którym zawsze chciałem pracować) znajdował się typ, który miał swoją misję i uznawał za konieczne akurat tego dnia puścić U2 „New Years Day”, bo mu tytuł przypasował. Przez pierwsze kilka lat wydawało mi się to nawet zabawne, potem już nie.
Dziś piekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Smażę taką playlistę, by była sylwestrowa (jest Europe!) i by było na niej przynajmniej kilka numerów, które pewnie sam bym puścił, gdybym w nocy ze środy na czwartek znów przypadkiem dostał misję od Boga.
Wszystkiego najlepszego w 2015 roku. Doskonałych koncertów i świetnych płyt!
PS: jak znajdzie się jakiś wariat, co wytrzyma całą playlistę, to niech da znać 😉