Ilość wyświetleń czy odsłuchań w serwisach streamingowych, „polubień” na społecznościówkach bądź nawet niezłe wyniki na sprzedażowym zestawieniu OLiS każą wierzyć, że z muzyką miejską jest w Polsce nieźle. Jednak jeśli przyjrzeć się sprawie bliżej czy popytać samych zainteresowanych, okaże się, że z biznesowego punktu widzenia sprawy wyglądają słabo. Spotify czy YouTube płacą grosze, zestawienie sprzedażowe unikają konkretnych liczb odnośnie egzemplarzy (pomijając, że wciąż trwa dyskusja czy ogłaszane sukcesy to faktyczna sprzedaż, czy tylko wstępne, empikowe zamówienia). Bisz przyznał, że na swojej złotej płycie zarobił 50 tysięcy, i nawet jeśli młodym odbiorcom ta kwota wydaje się imponująca (podzielcie na miesiące pracy nad krążkiem i pamiętajcie, że artysta z Bydgoszczy jest solistą!), to jemu podobnych jest garstka. Raperzy robią swoje po pracy, w większości przypadków nie ma zwyczaju płacenia producentom, wydawcy są często skazani na słabo rozwinięte, po wielokroć żenujące hiphopowe media, amatorskie portale, okazjonalnie aktualizowane blogi. Krótko mówiąc – nie jest różowo. A jednak coś pcha ludzi, by uprawiać ten ugór i muzykę wydawać. V6 i Hashtag Records to przykład na to, że branża przyciąga starych wyjadaczy, jak i młodych, ciut jeszcze idealistycznie myślących ludzi chętnych, by zderzyć się z rzeczywistością.
Profesjonalna machina
Za V6 stoi Sebastian „DJ 600V” Imbierowicz, nestor sceny hiphopowej, którego imprezy, audycje, a zwłaszcza słynne kompilacje pomogły w latach 90. się jej kształtować. Bez Volta nie byłoby przede wszystkim potęgi wydawnictwa R.R.X., choć Fonografika czy Prosto też na jego talencie skorzystały. Automatycznie rodzi się więc pytanie, dlaczego Volt zdecydował się pójść na swoje i to w momencie, gdy drugi boom wydaje się przygasać.
To nie tak, że wcześniej nie byłbym w stanie zrobić dobrego biznesplanu, ale to nigdy nie było moim celem. Kawałek – klasyk „Nie jestem kurwa biznesmenem” w jakimś tam stopniu odzwierciedla również moją postawę. Nie pisałem do niego słów, ale idealnie wpasował się w moją wizję. Ja po prostu uwielbiam muzykę. Oczywiście czuję się swobodnie gdy na koncie są środki, ale jest mi bardzo niedobrze, gdy muszę skupić się na ich zarabianiu. Współczesny ultrakapitalizm powoduje jednak, że musisz bardzo się napracować w dodatku zostawiając za plecami część ideałów. Starałem się robić tylko kawałki, tyle, że w pewnym momencie ekonomia przestała mieć sens. Miałem do wyboru: przebranżowić się albo rozkręcić całą tę promocyjną machinę. To dla mnie trudne, chcę teraz nie zdeptać tego, co starałem się szanować – mówi Volt, kiedy odwiedzam go w warszawskiej siedzibie V6.
{reklama-hh}
Wydawnictwo zaplanowano jako kompleksowe przedsięwzięcie. Złożoność zarabiania na muzyce, fakt, że głównym przychodem nie są pieniądze z fonografii, wiążę się z tym, że trzeba zaangażować środki w reklamę, w produkcję tekstyliów, w koncerty. Imbierowicz widzi, co robią jego koledzy po fachu – każda z wymienionych przed chwilą gałęzi musi się nawzajem wspierać, by to mogło funkcjonować. Dla niego najważniejsza jest muzyka, więc zebrał odpowiednią ekipę. Ktoś zajmuje się klipami, ktoś organizacją, kto inny szyje ciuchy.
Wyznaczony na oficjalną datę rozpoczęcia działalności 5 lutego nie został wybrany z premedytacją, data nie oznacza niczego szczególnego. Po prostu w tym momencie wszystko udało się zsynchronizować. Miło zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko wygląda. Kiedy wchodzę akurat składany jest wideoklip, mogę przyjrzeć się wstępnej wersji jednej z okładek, do ściany przyczepione są karteczki precyzujące to, co każdy z zatrudnionych w danym momencie musi zrobić. Przygotowania trwały trzy lata, plan wydawniczy jest zamknięty na najbliższe pół roku. Tak szerokie podejście wydaje się mieć profesjonalne podstawy. To nie będzie jedna z tych „serwerowych” wytwórni, której działalności zwykły słuchacz ma szansę nie zauważyć.
Ograniczenie się nie ma najmniejszego sensu. Będziemy sprzedawać muzykę na wszelkie sposoby, co nie znaczy, że na promocji w Tesco, razem z kiełbaskami. Będą kompakty, mam nadzieję winyle, których sprzedaż w zeszłym roku wreszcie wzrosła, i dystrybucja cyfrowa. Jesteśmy na etapie rewolucji w wymianie informacji. Nie ma sensu dyktować rynkowi warunków, skoro jest się jednym z graczy. Zobaczymy, jak reaguje. Robienie płyt tylko do sieci wydaje mi się zbyt radykalnym podejściem, choć coraz mniej moich znajomych ma w domu odtwarzacz płyt kompaktowych – stare się popsuły, nowych się nie kupuje. Nie mam pewności czy ktoś poza samochodem słucha muzyki z płyt. Tak czy siak, fajnie mieć przedmiot w dłoni – mówi Volt. I liczy na starych fanów, nowego słuchacza, również na odbiorcę zagranicznego.
Mali, ale promocją silni
Znacznie skromniejszą działalność planuje wrocławskie Hashtag Records. Za tą inicjatywą też stoi weteran, jeden z animatorów dolnośląskiej sceny, pamiętany nad Odrą za sprawą zespołu Syndykat czy tworzonej z Jotem Wrotacji. Choć Wozu wrócił niedawno płytą „Klasa i Klasyka”, a duet White House dobrze pamiętał o nim nagrywając swój 17-minutowy utwór z 41 raperami z „miasta stu mostów”, on sam nie ma złudzeń co do swojego statusu.
Wiesz co, nie sądzę, by mnie kojarzyło obecne pokolenie słuchaczy rapu. Nigdy się z nikim nie ścigałem, nie miałem potrzeby. Robię muzykę po prostu. Czy moja ksywa pomaga w czymkolwiek – nazwiska nie grają tak naprawdę – liczy się to, co sobą reprezentujesz, a nie jak wyglądasz czy jak masz na nazwisko, albo jaki jest Twój pseudonim – przyznaje. Funkcjonuje jako wizytówka nowego labela, zdając sobie przy tym sprawę, że to nie on gra w nim pierwsze skrzypce.
Tak naprawdę w tym momencie to Piotrek robi mrówczą robotę. Poznałem go w trakcie promocji mojego albumu „Klasa i Klasyka”. Pomógł mi to troszeczkę rozkręcić. Zakumplowaliśmy się, mimo że gadamy na Skypie i Facebooku, a nie osobiście. Mamy bardzo podobne poglądy na życie, również na muzykę. On jest mózgiem, ja natomiast służę pomocą na każdym polu. Na razie realizujemy to co sobie założyliśmy krok po kroku. Jednak w naszym układzie – ja to ten zły, a Piotrek dobry glina. Razem decydujemy w jakim kierunku chcemy iść – wyjaśnia Wozu.
Piotrek to Piotr Abrahamowski, „zawodowo” zajmujący się hip-hopem od 2008/2009 roku, kiedy to (na błędach oczywiście) uczył się promować Waldemara Kastę. Rozciągnął swoją działalność PR-ową na innych, sam nazywa siebie „rękami raperów w necie”, ale wypalał się realizując cudze wizje. Jeszcze w 2013 r. współpracował z UrbanRec, nie był jednak zadowolony z poziomu swojej pracy – gdzieś do reszty zapodziała się kreatywność. Zrezygnował. Jego drogi z Wozem przecięły się, gdy szukał rapującego partnera dla zaprzyjaźnionej wokalistki Marty „Martity” Butryn. Od słowa do słowa, w grudniu 2013 roku zawiązało się Hashtag Records.
Nie mamy aspiracji, by być polskim Def Jam czy chociażby kopią Prosto. Chcemy po prostu pomóc osobom, które tej szansy nie dostały od już istniejących labeli. Nam nie chodzi o dorabianie się na ludziach. Z drugiej strony, tak naprawdę liczymy na osoby, które nie tyle chcą zarabiać na muzyce, co uprawiać ją na wysokim poziomie i spełniać się w tym. Chcemy im przede wszystkim pomagać. Artyści z talentami, i to naprawdę zajebistymi, w Polsce nie potrafią się promować. Ich tok myślenia sprowadza się do tego, by wrzucić płytę na YouTube, zrobić kilka teledysków, kupić zwrotkę albo dwie, bo podniesie prestiż płyty i cześć. My chcemy, aby artysta żył przed płytą i po płycie. Mamy pomysły jak to realizować – mówi Abrahamowski i rozwija myśl: – Promotorzy – tutaj to kulało, kuleje i będzie kuleć, a ja się na tym znam i mam właśnie tego asa w rękawie, że wiem, gdzie zapukać, że pracowałem z dużymi firmami. Pośredniczyłem nie raz w rozmowach ze sponsorami, więc wiem, gdzie mogę zapukać, by mnie „kupili” i promowali. Tak naprawdę dzisiaj płytę z klipami można zrobić za cztery tysiące, można i za 20 tysięcy. Zależy kto za tobą stoi i jakie masz ambicje. My mamy duże, mimo że dopiero zaczynamy, nie chcemy zrobić jednej, dwóch płyt i dać sobie spokój. Jednak w kraju, gdzie muzyka się nie sprzedaje, nie będziemy przesadzać. Nie liczę na nic, a skoro tak, to może zaskoczę się miło.
A konkrety? Pierwszy rok działalności HR to preordery, rynek internetowy i cyfrowa sprzedaż muzyki, współpraca ze sklepami odzieżowymi i organizatorami koncertów. Sprawdzano zainteresowanie kwestiami „tekstylnymi”, póki co jednak własnych ciuchów nie będzie. Artyści nie będą ozaiksowani, by „uniknąć „biurokracji, która przynosi wątpliwe korzyści”. Co dalej? Ano „się zobaczy”.
Przede wszystkim muzyka
Skoro przedstawienie obydwu inicjatyw, jak również kwestię priorytetów ich twórców mamy za sobą, czas przejść do tego co najlepsze, a więc muzyki. Ta nie będzie tylko hiphopowa.
Już na pierwszych imprezach jakie grałem w życiu, nie było tylko hip-hopu, a również hardcore czy elementy reggae. Wszystko co robię płynie ze mnie, nie próbuję naśladować czegokolwiek czy podporządkowywać gatunkom – wyjaśnia 600V. I to znajdzie odbicie w ofercie wydawniczej, o czym za chwilę.
Słuchałem punka, cięższych brzmień, poszedłem w rap – bo wydawał mi się autentyczny. Byłem fanatykiem, teraz w dużej mierze mnie nudzi. Nie ma progresu, są nowi zawodnicy w USA, sprawdzam czasami, ale w Polsce rap kuleje. Choć chcemy na początek poruszać się w nurtach urban music, bo znamy je najlepiej, to mamy zamiar wydawać wszystko poza disco polo – stwierdza Abrahamowski.
W V6 przygotowanych jest właściwie aż sześć płyt. Na pierwszy ogień idą Jack the Ripper i Wirus z Krakowa. Pierwszy z tych krążków, 40-minutowa dawka „soczystego brzmienie podciągniętego do parametrów 2014 roku” jest na ukończeniu, wystarczy dograć wokale do ostatniego kawałka, reszta czeka już zmasterowana. Gotowa jest okładka.
Jacka słyszałem na produkcjach D&D Studios, wokal wydał mi się bardzo charakterystyczny. Facet ma koneksję, być może nawet rodzinną, z Lil Dapem. Lubię takie skrzekliwe głosy i ten miarowy, niezłomny flow. Można mówić, że każdy wers rzucany jest do bitu tak samo, ale dla mnie do esencja Brooklynu – z zapałem opowiada Volt.
A Wirus? To dłuższa historia, wiążąca się z producenckim albumem, który 600V od kilku lat próbował zrobić. Nagrał około 70 kawałków, ale spośród nich nie był w stanie wybrać 40 wystarczająco dobrych. Zamiast kompilacji postanowił przygotować kilka albumów z najciekawszymi twórcami znalezionymi podczas moich poszukiwań. I jednym z nich jest ten Wirusa . Styl ma przemyślany, z tekstów wychodzi intelektualista. Rap nie jest podwórkowy, ale zaczepiony w rzeczywistości, nie abstrakcyjny – chwali producent. Sam odpowiada za 40% produkcji na albumie.
Hashtag postawił na Człowienia, wrocławskiego emce, kolegę Woza.
– Wrzuciliśmy mixtape na „kradzionych” bitach, pojawił się klip z Rekordem promujący już właściwą, planowaną na wiosnę płytę. Zarówno dla mnie i Woza Człowień jest artystą ulicznym, jednak, jak to wspólnie określiliśmy, uprawia „poetycki” uliczny rap. Ma swoich wiernych słuchaczy. Zaufał nam, my się odwdzięczamy tym samym promując go tak mocno jak możemy. „Planeta Młodych”, to nie będzie album dla dzieci, a kawał dobrego rapu w starym stylu, z tym, że oryginalnego, nie że kopia z kopii – przekonuje Abrahamowski.
Gotowa jest też płyta Marty „Martity” Butryn, chwalonej w „X-Factor” przez samego Kubę Wojewódzkiego. Dziewczyna dobrze śpiewa, potrafi ponoć rapować.
Przed płytą pokażemy luźne nagrania, aby przekonać do takiej muzyki nowych fanów. Nie liczymy tak naprawdę, że trafimy do młodych słuchaczy, a ludzi, którzy w muzyce widzą coś więcej – twierdzą założyciele Hashtag Records.
W dalszej perspektywie
Co dalej, gdy pierwsze koty trafią za płoty? V6 ma ręce pełne roboty.
Kolejne dwie płyty są z Jamajki. Pierwsza to Kingston Bionix, składanka, która znajdzie mam nadzieję kontynuację w kolejnych częściach. Na pierwsze będzie 12 emcees z Kingston, odnalezionych przy pomocy mojego przyjaciela. Kurde, kosmiczne style. Każdy z nich ma taki głos i taki pomysł na używanie języka, że w rapie jeszcze tego nie słyszałem. Wierzę, że ludzie na ten w połowie muzyczny, w połowie recytatorski rap Jamajczyków zareagują pozytywnie, bo to prawdziwy odpał. Drugą pozycją jest Alozade, typ znany bardziej od debiutantów z Kingston Bionix, ale mniej od Seana Paula, rozpoznawalny po dwóch zdaniach. Głównie dancehall, jednak wymieszany z reggae i dubem. Ciepły, letni klimat, choć kawałków rewolucyjnych, z przekazem też nie zabraknie – mówi 600V.
A to tylko wierzchołek góry lodowej. W kolejce czeka na przykład Killasound Boy, instrumentalne alter ego Volta, wokalne sample jamajskie, z funkowo-hiphopowymi bitami i elektronicznymi, modulowanymi generatorami, ponoć nieporównywalne do czegokolwiek. Cóż jeszcze? Krakowski Wysoki Lot, najmłodsze, najbardziej energiczne w całym V6 rapujące trio Volfram, reedycja „Wizjonera” Pono z remiksami, nowe wersje numerow THS Kliki z paroma świeżymi numerami, płyta Jano z OMP i emocjonalny rap od Jarru z Wbrew Regułom. Możliwe, że z wspomnianych 70 numerów na „producencką”, Imbierowicz zrobi mixtape. I na tym nie spocznie.
Demówek jest coraz więcej. Pokłosiem zamieszczenia kolejnej informacji na nasz temat jest zwiększona ich ilość. Jak złapiemy równowagę ekonomiczną polegającą na współistnieniu różnych branż w ramach tej samej marki, będziemy mieli co wydawać – przekonuje.
A plany #Records? Na pewno kooperacja Człowienia i Woza. Mamy pewnego rapera z Warszawy, rozpierdala, ale nie chcemy mówić głośno kto, bo jak się zainteresują więksi od nas, to nam go sprzątną. Mam producenta, który kończy producencką, z grubymi rybami, jesteśmy po słowie, jednak konkrety zdradzimy jak będzie pierwszy singiel, który mamy nadzieję zrealizować w ciągu miesiąca. Jest Silesian Sound System – pracuje nad płytą, a że z Chvaściem się znamy, lubimy, więc dlaczego by nie wydać ich u nas? To chyba tyle – referuje Abrahamowski. Wygląda na to, że słuchacz na nudę narzekać nie będzie.
Ciężki kawałek chleba
Zapoznając się z tym wszystkim, niejedna osoba może poczuć chęć sprawdzenia na tym samym polu. Kiedy się o tym czyta, wydaje się łatwe. Nic, tylko przystawić swój stempel do dobrej płyty. Ale choć i V6, i Hashtag pozwalają podpatrzeć różne biznesowe modele – od szeroko zakrojonego konglomeratu po skromny projekt, po którym twórcy (i artyści) żadnych kokosów nie oczekują – warto pamiętać, że to ciężki kawałek chleba.
Najtrudniejsza jest synchronizacja wielobranżowej działalności. Mam zespół ludzi pracujących ze sobą od niedawna, często z innej branży niż ta, w której się znaleźli. Oczywiście każdy zna się na rzeczy, chodzi raczej o to, że operator, który robił klipy nie robił jeszcze hiphopowych, menadżer radził sobie świetnie z artystą, ale nie całą wytwórnią. Trudno mi pomagać im rozwijać swoje umiejętności i równolegle produkować muzykę, chciałbym być w V6 od bitów, ale muszę wymieniać swoje rodzaje aktywności, przez kilka godzin pochylając się nad reperowaniem relacji międzyludzkich, ustalaniem chronologii wydawnictw. Na przestrzeni jednego dnia przestawianie się w inny tryb okazuje się bardzo męczące – zdradza 600V.
Dla mnie najtrudniejsze było zbadanie rynku, potencjału, tego czy jest sens. Stąd liczyłem ile płyt wyszło w 2013 roku, jakie. Czego słuchają ludzie. Przez 2 miesiące spałem po 3-4 godziny na dobę. Robiłem notatki. Niełatwą sprawą są rozmowy, negocjacje. Cały proces tworzenia płyty, to nie tyle skomplikowane, co żmudne. Deadline`y w hip-hopie to rzadkość. Jeśli się decydujesz na takie przedsięwzięcie to musisz mieć stalowe nerwy, chyba tyle – uzupełnia Abramowski.
Trzymamy kciuki za obie inicjatywy, liczymy na wytrwałość i oczywiście następców!