Fryderyk dla Ostrego: wybór z lenistwa (komentarz Karola Stefańczyka)

O osiedlowej mentalności członków Akademii.

2015.04.26

opublikował:


Fryderyk dla Ostrego: wybór z lenistwa (komentarz Karola Stefańczyka)

Jakich raperów słuchają ludzie, którzy z hip-hopem nie mają na co dzień do czynienia? Dziś odpowiedź na to pytanie nie byłaby może taka łatwa, bo i oblicze sceny się zmieniło. Co innego jakieś, dajmy na to, dziesięć lat temu, gdy na moich radomskich osiedlach dogasały ostatnie konflikty między fanami metalu a rapu. Ci pierwsi – ci, dla których szczytem ostrości były nagrania Metalliki i Slayera – nie mieli zbyt dobrego zdania o rymujących ziomach w kapturach. Kojarzyli im się albo z uliczną patologią, która tylko szuka dymu (w różnym tego słowa znaczeniu), albo z baunsującymi, obwieszonymi złotem wieśniakami, nieudolnie próbującymi przeszczepić na polski grunt trochę lansu i blasku zza Oceanu. Albo Hemp Gru, albo Tede – tak to mniej więcej wyglądało tam, gdzie się wychowywałem (choć, niestety, z podobnymi opiniami spotykam się także dzisiaj).

Oba te nurty, uliczny oraz imprezowy, były zakrzywione i napiętnowane przez wszystkich tych, którzy z hip-hopem nie mieli na co dzień do czynienia – albo jak wspomniani „metalowcy” w naszywkach, byli do niego wręcz wrogo nastawieni. Zaledwie kilka wyjątków budziło w nich szacunek i rodziło sympatię. Po pierwsze, katowiccy weterani. Od K44 przez Paktofonikę po Abradaba. Bo to założyciele, pionierzy. Oni mieli pomysł na siebie, już w latach 90. potrafili zręcznie bawić się słowami i pokazywali, że hip-hop może być kreatywną, niezobowiązującą, a czasem nawet mądrą („Chwile ulotne”) rozrywką. Po drugie, rapowi inteligenci, czyli Fisz i Łona. Bo to takie otwarte głowy. Trochę alternatywne („Wielki ciężki słoń”), trochę ironiczne i zabawne („Koniec żartów”, „Nic dziwnego”). Eksperymentujące, ale wystarczająco bezpieczne, by mainstreamowe media mogły ich pogłaskać. Ot, nagrania dla studenciaków, mogliby powiedzieć złośliwcy.

Gdzieś wśród nich zabłąkał się w pewnym momencie Ostry. Może dlatego, że też był z Asfaltu? Może dlatego, że rokrocznie wyświetlał się na rynku wydawniczym? Może dlatego, że potrafił przyłożyć populizmem, kopnąć leżących i kwiczących polityków, a wszyscy brali to za przejaw hip-hopowego buntu? Nie wiem, ale ci, którzy byli poza rapowym obiegiem, zrobili z łodzianina naczelnego rapera w kraju, MC, do którego twórczości zawsze można się odwołać, jeśli chce się wydać jakiś sąd na temat polskiego światka rymujących. Typologia moich ówczesnych znajomych metali (i szerzej: tych poza subkulturą hip-hopową) była (i czasem nadal jest) więc następująca: Eldo – wrażliwy poeta; Tede – imprezowicz; Peja – ulicznik, ten od „kurewskiego życia”; Fisz i Łona – zabawni i inteligentni; Ostry – konserwatywny w guście, wyciągający średnią z polskiej sceny.

Każdy, kto choć trochę interesuje się rapem, wie, jak bezsensowna i niesprawiedliwa jest powyższa charakterystyka. Czy członkowie Akademii interesują się rapem? Wątpię. Dlatego ich rozeznanie w tej muzyce w 2015 roku nie różni się niczym od osiedlowych znawców, którzy swoje sądy wydawali dekadę wcześniej. Niewykluczone, że w podświadomości kierują się podobną typologią. I po raz kolejny honorują Ostrego, który choć nagrał z Marco Polo płytę porządną i udaną (tutaj  moja recenzja sprzed roku), to w żadnym wypadku wybitną – a za taki sygnał uznaję lub chcę uznawać wybory Akademii, trochę wbrew obiegowym opiniom o ich skompromitowaniu.

Nie byłoby tego artykułu i całego halo, gdyby nie to, że – no właśnie – rzecz dzieje się po raz kolejny, i to po kilkuletniej nieobecności kategorii „album roku hip-hop”. Sami zobaczcie. 2012: „Zwierzę bez nogi”, Fisz i Emade. 2011: „Abradabing”, Abradab. 2010: „O.C.B.”, O.S.T.R. 2009: „Heavi Metal”, Fisz i Emade. 2008: „Hollyłódź”, O.S.T.R. 2006: „Piątek 13”, Fisz i Emade.

Nie, nie wietrzę w tym żadnego spisku. Po prostu twierdzę, że członkowie Akademii mają zakonserwowany pogląd na hip-hop, zgodnie z którym dobre w tej muzyce jest tylko to, co firmowane jest kilkoma ksywkami na krzyż.

A przecież nie trzeba było słuchać i przekopywać się przez godziny muzyki. Wystarczyło przejrzeć rankingi podsumowujące rok, porównać swoje opinie z tym, co myślą dziennikarze branżowi, zajrzeć do mediów i sprawdzić, jakie krążki przebiły się do pasm kulturalnych (ot, choćby Bisz chwalony w „Tygodniku Kulturalnym” TVP Kultura za ambitny, zagrany na instrumentach i przekraczający hip-hopowe bariery „Labirynt Babel”  B.O.K.; choć w tym wypadku można się zastanawiać, czy zwyczajnie płytę tę do konkursu zgłoszono). Nikogo nie podejrzewam o złą wolę. Po prostu jak rzadko mam wrażenie, że zwyczajnie się nie chciało.

Z drugiej strony – tegoroczna „Podróż zwana życiem” jest TAK dobra, że aż chce się życzyć Ostremu Fryderyka w przyszłym roku. Choć czy on ma dość miejsca nad kiblem ?

Stanisław Trzciński z agencji STX Jamboree, organizator gali Fryderyk gościem programu EVENT.

Polecane