Gdy ruszą na dobre podsumowania mijającej dekady, wśród najbardziej fascynujących artystów tego okresu wielu wskaże na Gambino. W pełni ten wybór zrozumiemy.
Niezwykle cenię artystów, których nie da się w żaden sposób zaszufladkować. Uwielbiam ludzi tak kreatywnych, podchodzących do kultury i sztuki tak nieszablonowo, że muszę poświęcić jej więcej czasu, by chociaż spróbować w pełni ją zrozumieć. Trochę mniej uwielbiam, gdy ostatecznie ta próba kończy się niepowodzeniem, no ale cóż – takie już prawo geniusza, ludzkiego kosmity, by tworzyć rzeczy, jakich zwykli śmiertelnicy czasem po prostu nie rozumieją.
Aktor? Komik? Reżyser? Producent muzyczny? Wokalista? DJ? Która z tych ról jest dla Donalda Glovera, znanego fanom muzyki jako Childish Gambino, najbliższa? W której odnajduje się najlepiej?
Nie jest łatwo udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje się, że właśnie ta swoista artystyczna interdyscyplinarność czyni go tak wyjątkowym i odrywając od całości którąś z gałęzi, tracimy właściwą perspektywę spojrzenia na Glovera. Istnieje też prawdopodobieństwo, iż jednej-jedynej właściwej perspektywy zwyczajnie nie ma, a Donald przez cały czas prowadzi nas na sznurku i widzimy dokładnie to, co on chce, abyśmy widzieli.
W dobie instagwiazd, celebrytów znanych z celebryctwa, artystów lansowanych i tworzonych jak z jakiegoś punktu ksero na obrzeżach Los Angeles, Childish Gambino stanowi jedną z niewielu samotnych wysp. Mało o nim wiemy. Jego social media wielce nie tętnią życiem. A zarazem na każdej płycie, w każdym singlu, roli filmowej czy skeczu zdaje się być w pełni sobą, chociaż ogromnie się różnią.
Jednym z kluczy do fenomenu Glovera jest jego plastyczność.
Ma raptem 36 lat, a na koncie ponad dziesięć ról filmowych, drugie tyle serialowo-telewizyjnych, wydał właśnie czwartego longplaya, zdążył nawet podłożyć głos do “Króla lwa”. Aha, w prawyborach prezydenckich w Stanach, został kilka miesięcy temu doradcą kreatywnym Andrew Yanga, jednego z pretendentów wśród demokratów.
Często mówi się, że jak ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego, ale akurat Glovera to nie dotyczy. Dość powiedzieć, że za swoją działalność artystyczną zebrał dotąd czterdzieści cztery nagrody, z tak prestiżowymi jak Emmy, Złote Globy, Grammy i Writers Guild of America na czele.
Obejrzyjcie serial “Atlanta”. Sprawdźcie stand-upy sprzed dziesięciu już lat dla Comedy Central. Przypomnijcie sobie ciekawe, chyba trochę niedoceniane “Community”. Doprawcie to płytami. Za każdym razem, gdy wydaje się, że jesteśmy bliżej zrozumienia kim do jasnej cholery jest ten facet i jak okiełznać w myślach tę postać, on robi dwa kroki naprzód.
A najdziwniejsze w tym jest to, że cały czas czytacie o facecie, który powiedział kiedyś:
Ja po prostu ciągle przegrywam. Wiesz, wydaje mi się, że niektórzy ludzie po prostu… powinni przegrywać? Dla równowagi we wszechświecie? Może zwyczajnie są na Ziemi osoby, które funkcjonują po to, by innym było łatwiej wygrywać?