Po pierwsze, świetne drugie albumy. Doceniamy tu szczególnie Yelawolfa i ASAP Rocky`ego, których debiuty mogły niektórych rozczarować, ale zarówno „Love Story”, jak i „At.Long.Last.ASAP” w większości zachwycają (szczególnie ten drugi). Doceniamy też Kendricka Lamara, który miał przed sobą cholernie trudne zadanie – jak przebić tak wybitny debiut jak „Good Kid, Mad City”? Ano właśnie tak – nagrywając „To Pimp A Butterfly”, jedną z najlepszych płyt nie tylko w historii gatunku, ale czarnej muzyki w ogóle.
Po drugie, świetne debiuty. Joey Badass to Nowy Jork lat 90. w pigułce. Mało kto czuje te klimaty – wydawałoby się przecież, że eksploatowane do cna – jak ten 20-latek z Brooklynu. Jeszcze lepiej zapowiada się „Summertime 06”, pierwszy album Vince`a Staplesa z Kalifornii. Debiutować dwupłytowym, konceptualnym wydawnictwem, które trwa w sumie niecałą godzinę – tak, trzeba mieć tupet. I wielkie umiejętności, by udźwignąć taki pomysł. Za nami dopiero pierwsze odsłuchy, ale już teraz możemy powiedzieć, że ten album będzie jedną z mocniejszych pozycji obecnego roku.
Po trzecie, artyści podobni, a jakże różni. Ghostface Killah i Action Bronson mają niemalże bliźniacze głosy, pochodzą z Nowego Jorku i lubią klasyczne brzmienie, ale poza tym dzieli ich niemalże wszystko. Bronson to albańskie korzenie, przeszłość gastronomiczna i wielkie poczucie humoru. To wszystko jest obecne w jego mainstreamowym debiucie, „Mr. Wonderful”. Ghostface, wiadomo, to legenda Wu-Tang Clanu, wielki pracuś i gwarancja jakości. Jeden z niewielu, który wydaje więcej niż jeden krążek rocznie, a i tak potrafi utrzymać poziom i nadać swojej muzyce jakiś koncept. Płyta z zespołem BADBADNOTGOOD to nowe wyzwanie w jego dorobku, z którego wyszedł obronną ręką. A już w lipcu kolejna płyta z Adrianem Youngiem!
Po trzecie, powrót tego, którego spisaliśmy na straty. Gdy wydawało się, że Lupe Fiasco – niegdyś wielki talent – zatracił się w konfliktach z wytwórnią i społeczno-politycznym aktywizmie, gubiąc przy tym dobry smak w muzyce, oto wydał swoją najlepszą płytę w karierze, wymagającą tekstowo i melodyjną, eklektyczną i przyjemną w brzmieniu. Jeśli jeszcze nie sprawdziliście „Tetsuo & Youth”, koniecznie to nadróbcie. Wielki album – pod względem jakościowym i (niestety) ilościowym. Swoją drogą, płytę na miarę swojego niezwykłego talentu nagrał wreszcie Ludacris, od którego rozpoczynamy playlistę.
A skoro o przyjemnym brzmieniu mowa, czwarty powód, czyli Snoop Dogg: gość, który nagrał z Pharrellem Williamsem płytę absolutnie bezpretensjonalną, wyluzowaną, a przy tym całkiem nieźle zrealizowaną i bujającą. Panowie żyją jak królowie, bawią się jak królowie i zadają się z królami – to bogactwo wprost wylewa się z „Bush”. A że trochę to odtwórcze, jesteśmy w stanie przymknąć oko.